*Oczami Katniss*
Od dwóch godzin szlajam się po ulicach Kapitolu. Nie chce wracać do Willi Haymitcha ,ponieważ nie ma tam za miłej atmosfery. Mogłabym się zaszyć w sypialni mojej i Peety, ale nie mam ochoty wytrzymywać jego humorków. Pójście do domu mamy też odpada - Jest tam Effie, co równa się z moim pocieszaniem jej i słuchaniu obelg na życie. Mogłabym również spędzić czas z którąś z moich przyjaciółek, ale oczywiście dziś są zbyt zajęte swoimi facetami.
Mój telefon cały czas dzwonił. Był to Peeta. W ciągu mojej dwugodzinnej nieobecności zdążył zadzwonić już dwadzieścia razy. W końcu wkurzyłam się i wyłączyłam telefon.
Przechodzę koło sklepu z zabawkami dla dzieci. Weszłam na chwilę do środka, bo nie oszukujmy się, na dworze ciepło nie jest. Zaczęłam przeglądać pluszowe misie stojące na jasnoróżowej półce. W oko wpadł mi mały, biały miś przewiązany różową kokardką na szyi. Wzięłam go do ręki i lekko przycisnęłam do klatki piersiowej. Jest taki miękki. Przyłożyłam pluszaka do policzka i wtuliłam się w niego. Włożyłam dłoń do kieszeni i wyjęłam z niej portfel. Zerknęłam na cenę pluszaka i tyle samo wyjęłam z kawałka materiału. Podeszłam do kasy i zapłaciłam za niego. Miła starsza kobieta zapakowała pluszowego misia w przesłodką, różową torebkę i mi ją podała. Ciepło się do niej uśmiechnęłam i wyszłam ze sklepu.
Postanowiłam iść jeszcze do kawiarni na kawę. Im później wrócę do domu - tym lepiej.
Do domu wróciłam około 23.00. Powiesiłam na wieszaku kurtkę, zdjęłam buty i weszłam po schodach na górę. Cicho przeszłam obok pokoi współlokatorów i weszłam do sypialni mojej i Peety.
Delikatnie otworzyłam drzwi by nie obudzić mojego narzeczonego. Ku mojemu zdziwieniu, blondyn nie spał. Leżał z rękami pod głową i patrzył się na zegar wiszący nad drzwiami, by zaraz po moim wejściu do pokoju posłać mi zdenerwowane spojrzenie. Nic nie mówiąc, podeszłam do garderoby, zostawiłam tam pluszowego misia i wzięłam koszulę nocną. Wyszłam z pomieszczenia, zgasiłam światło i podeszłam do drzwi od łazienki. Gdy otworzyłam drzwi, mój narzeczony się odezwał.
- Gdzie byłaś? - spytał cicho.
- Na mieście. - odpowiedziałam obojętnie.
- Tak długo?
- Najwidoczniej.
- Katniss, do cholery jest już strasznie późno! Może u jakiegoś gacha siedziałaś, co? Wmawiasz mi ,że mnie kochasz, a rozkładasz nogi przed jakimiś innymi facetami! - krzyknął. Drzwi od naszej sypialni się otworzyły, a do pokoju wpadł Finnick.
- Peeta, do kurwy zamknij się! Jest środek nocy a ty robisz jej awanturę za to ,że później wróciła! Przez twój mądry móżdżek William się obudził i Annie musi go uspokajać!
- To nie moja wina ,że zapłodniłeś Annie!
Odair zrobił się cały czerwony. Zaczął szybciej oddychać i zacisnął dłonie w pięść. Powolnym krokiem szedł do łóżka. Widząc to, szybko podbiegłam do Peety i stanęłam przed nim.
- On nie miał tego na myśli. W sensie... nie chciał powiedzieć nic złego. Wiesz, ma zły dzień i w ogóle. - wzruszyłam ramionami. - Lepiej już idź i pomóż Annie w usypianiu Will'a. - uśmiechnęłam się niewinnie. Chłopak mruknął coś jeszcze pod nosem i wyszedł z pokoju. Rzuciłam Peecie wściekłe spojrzenie i bez słowa weszłam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Gorąca woda zmywała ze mnie smutki i żale dzisiejszego dnia. Przymknęłam oczy i oddałam się w ręce relaksu.
Po dość długim prysznicu, opuściłam łazienkę. Peeta leżał na łóżku, odwrócony plecami do mnie. Wślizgnęłam się na łóżko i szczelnie przykryłam kołdrą. Gdy już miałam oddać się w objęcia Morfeusza, poczułam męską rękę na brzuchu i twarz przyciśniętą do mojego ramienia. Gdy próbowałam ściągnąć dłoń Peety, chłopak zacisnął ją w pięść gniotąc moją koszulę nocną.
- Przepraszam. Zachowałem się jak idiota. - wyszeptał w moje ramie.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. - warknęłam.
- Dziś mam jakiś dziwny dzień. Wszystko co się rusza, wkurza mnie. - wyznał.
- To nie powód żeby się wyżywać na mnie i Odairze.
- Przepraszam, zachowałem się jak kompletny kretyn. - wtulił się w zagłębienie mojej szyi.
- Wiem, ale idź już spać. Jutro porozmawiamy. - dłoń Peety która leży na moim brzuchu, przykryłam swoją.
- Kochanie, proszę nie bądź zła. - wymruczał całując moją szyję.
- Nie jestem. Po prostu jest mi przykro - mocniej ścisnęłam jego dłoń. Postanowiłam spytać go o to, co gryzie mnie odkąd położyłam się w łóżku. - Naprawdę masz mnie za taką, co rozkłada nogi przed facetami? Tak w ogóle to skąd to wziąłeś? Przecież doskonale wiesz ,że kocham tylko Ciebie, a poza tym nie jestem jakąś dziwką. Naprawdę mi przykro ,że uważasz inaczej. - powiedziałam łamiącym głosem. Chłopak oderwał się od całowania mojej szyi i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Doskonale wiesz ,że nie mam Cię za kogoś takiego. Byłem zdenerwowany i gadałem co mi ślina na język przyniesie. Naprawdę przepraszam. - mimo ,że w pokoju jest ciemno, widzę ,że zeszkliły mu się oczy. Serce mi się kraja gdy widzę go takiego smutnego. - Wiem ,że mi tego nie wybaczysz ale naprawdę Cię za to przepraszam. - schował twarz w swoich dużych dłoniach.
- Peeta, spokojnie. - chwyciłam go za rękę i splotłam nasze palce razem. - Uznajmy ,że tego dnia nie było. Uznajmy ,że nic nie mówiłeś, dobrze? - spytałam cicho. Chłopak kiwnął głową i mocno mnie przytulił. - Wiesz ,że Odair też zasługuje na przeprosiny? - wplotłam palce w jego włosy i delikatnie masowałam jego głowę.
- Wiem, Katniss. Przeproszę go jutro. - wyszeptał.
- A teraz chodź już spać, jest strasznie późno. - pocałowałam go w skroń. Odsunęłam się od niego i położyłam twarzą do drzwi od łazienki. Chłopak położył się za mną, objął mnie ramieniem i wtulił się w moje plecy. Położyłam swoją dłoń na jego i splotłam nasze palce. Przyciągnęłam je do twarzy i lekko pocałowałam. Wtulona w ramie Peety, nie myślałam o żadnych przykrych sytuacjach dzisiejszego dnia.
- Kocham Cię, księżniczko. - wyszeptał blondyn i cmoknął mój kręgosłup.
Rano obudził mnie ciężar na brzuchu. Mozolnie otworzyłam oczy i zobaczyłam Peete leżącego z głową na moim brzuchu i ręką na moim udzie. Położyłam rękę na jego głowie i zaczęłam nią lekko jeździć w górę i w dół. Nie wiem jak on to zrobił ,że wylądował głową na moim brzuchu, ale na razie wolę go nie budzić i nie pytać oto. Dzisiaj jesteśmy umówieni na sesję ślubną którą załatwiła nam Effie. W tym tygodniu poza tą sesją mamy jeszcze trzy. Po jutrze mamy wieczorową, za trzy dni świąteczną a za pięć sylwestrową. Ten tydzień jest w miarę luźny. Za tydzień zaczyna się już ciężka praca czyli bankiety, przemówienie Peety, otwarcia jakiś sklepów na których oczywiście nasza obecność jest "obowiązkowa" oraz sesje zdjęciowe "Igrzyskowe". W sesjach zdjęciowych o tematyce Głodowych Igrzysk muszą wziąć udział wszyscy żyjący zwycięzcy. Będziemy ubrani w jakieś głupie stroje i odtwarzali różne sceny z igrzysk w których zwyciężyliśmy. Tej sesji boję się najbardziej.
Z zamyśleń wyrywa mnie masująca moje udo, dłoń Peety. Spojrzałam na niego i lekko się uśmiechnęłam widząc ,że nadal ma zamknięte oczy i co jakiś czas słodko mruczy z aprobatą.
- Nie za wygodnie Ci, kotku? - zachichotałam.
- Masz bardzo wygodny brzuszek. - ciepło się do mnie uśmiechnął i pogłaskał mój brzuch.
- Dzisiaj mamy sesję ślubną. - na twarzy chłopaka pojawił się grymas. Podniósł się, położył koło mnie i pociągnął tak ,że leżę na nim.
- Będziesz pięknie wyglądać w każdej sukni ślubnej i to będzie dla mnie zaszczyt ,że będę mógł Cię taką zobaczyć ale jednak wolałbym żeby zamiast robić nam zdjęcia w jakimś studiu, robili nam je przed ołtarzem na naszym ślubie. - szepnął patrząc mi w oczy.
- Jeszcze tylko pół roku. - pocałowałam go w policzek.
- To jak wieczność. - jego dłonie zsunęły się na moje pośladki. - Przepraszam ,że czasami jestem takim idiotą. - schował twarz w zagłębieniu mojej szyi.
- Peeta, każdy czasem popełnia błędy. A teraz chodź na śniadanie bo niedługo na sesję zdjęciową jedziemy. - pocałowałam go w skroń i wstałam. Weszłam do garderoby i wzięłam z niej czarno-białą koszulę flanelową oraz czarne legginsy, po czym poszłam do łazienki.
*Oczami Peety*
Leżę na łóżku z rękoma pod głową i tempo patrzę się na sufit. Jest mi strasznie głupio za to jak wczoraj potraktowałem Katniss i Finnicka. Wygląda na to ,że moja narzeczona mi wybaczyła. Niestety to tylko podnosi moje wyrzuty sumienia. Byłem tak okropny w stosunku do niej, a ona tak po prostu mi wybaczyła. Powinna na mnie nawrzeszczeć, wykrzyczeć jakim idiotom jestem. Nie jestem jej wart. Katniss zasługuje na kogoś kto nie sprawi jej przykrości, kogoś kto będzie ją uszczęśliwiał. Ja stanowczo nie zaliczam się do takich osób. Powinienem zostawić ją w spokoju, dać wolność i szczęście, ale tego nie robię. Czemu? Bo jestem cholernym egoistą.
Z zamyśleń wyrwały mnie ciepłe usta na moim policzku.
- Wszystko dobrze? - zapytała Katniss melodyjnym głosem.
- Tak. - słabo się uśmiechnąłem.
- Słabo wyglądasz. Może powinniśmy odwołać tą sesje?
- Kochanie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Lekko się uśmiechnąłem. Wstałem z łóżka i poszedłem do garderoby. Może i Katniss nie ma tylu ciuchów co Effie, ale jej ubrania i tak zajmują tą większą część pomieszczenia. Można powiedzieć ,że moje ubrania zajmują jedną czwartą część całej garderoby.
Z garderoby wyjąłem czarne spodnie oraz czarną koszulkę. W rękę chwyciłem też szarą, sportową czapkę, którą kiedyś dała mi Johanna z tekstem w stylu "W końcu będziesz wyglądał minimalnie normalnie, ale normalnie." Ta czapka nazywa się chyba beanie czy coś w tym stylu.
Moją uwagę przykuła różowa torebka, z której wystawały pluszowe uszy. Może nie powinienem, ale ciekawość wzięła górę i chwyciłem w ręce torebkę. Z środka wyciągnąłem pluszowego misia. Definitywnie nie jest on ode mnie, nie kupiłem Katniss nic od dobrego miesiąca. Cholera, a zapewniała mnie ,że mnie nie zdradza.
*Oczami Katniss*
Zdenerwowany Peeta wyszedł z garderoby. W ręce trzymał torebkę z pluszakiem którego kupiłam wczoraj.
- Katniss, możesz mi wyjaśnić co to jest?! - krzyknął.
- Pluszowy miś, ładny, prawda? - posłałam mu ciepły uśmiech.
- Co on robił w garderobie?! - wrzasnął. Posłałam mu zmieszane spojrzenie.
- A co miał robić?
- Od kogo go dostałaś?!
- Kupiłam go wczoraj. - wzruszyłam ramionami.
- Przyznaj się ,że mnie zdradzasz! Dostałaś do od jakiegoś gacha! Już wiem czemu wczoraj wróciłaś tak późno! - rzucił pluszakiem o obraz, który spadł na komodę, rozwalając wazon.
- Peeta, uspokój się! Z nikim Cię nie zdradzam! - powiedziałam podchodząc do komody.
- Cholera, nie ma nawet dwunastej, a wy już zdążyliście się pokłócić?! - do naszej sypialni wpadła rozzłoszczona Johanna. Jeszcze była w piżamie, a jej włosy żyły własnym życiem.
- Nie wtrącaj się! - ryknął Peeta.
- Ktoś, kurwa musi! Blondynku, o co ty do cholery robisz jej awanturę?
- Patrz! - ręką wskazał na pluszaka leżącego na komodzie koło obrazu. - Dostała to od jakiegoś facecika!
- Co ty pieprzysz? Piłeś coś? - popatrzyła na niego rozbawiona. - To pluszak ze sklepu dla dzieci, kretynie. - wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Skąd to niby wiesz?
- Byłam ostatnio w jednym sklepie z zabawkami i tam kupiłam takiego samego pluszaka Willowi.
- Katniss... - chłopak spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Odpuśćmy sobie tą sesję ślubną. W ogóle... powinniśmy sobie zrobić przerwę. - powiedziałam łamiącym głosem.
- Katniss, o czym ty mówisz?
- Peeta, nie ma miłości bez zaufania. Gdybyś mi choć trochę ufał, nie posądzałbyś mnie o zdradę.
---
DRAMA TIME.
Rozdział jest niesprawdzony. W ogóle rozdział wyszedł dupnie i do tego pomieszałam czasy ;-; Jutro postaram się jakoś naprawić ten rozdział :')
Nie miałam w ogóle pomysłu na niego. Mam nadzieję ,że choć minimalnie wam się on podoba ;>
sobota, 12 grudnia 2015
środa, 9 grudnia 2015
Informacje.
Witajcie!
Dziś odpowiem wam na pytanie, które cały czas zadajecie mi oraz Julii a mianowicie "Kiedy rozdział".
Dziś odpowiem wam na pytanie, które cały czas zadajecie mi oraz Julii a mianowicie "Kiedy rozdział".
PO KOSOGŁOSIE
Rozdział pojawi się prawdopodobnie w sobotę. Przez szkołę oraz problemy rodzinne, rozdziały nie będą się pojawiały tak często jakbym chciała. Żeby więc ułatwić życie mi oraz Wam, od razu mówię ,że rozdziały na tym blogu będą pojawiały się w soboty. BONUSIK - W niedzielę (13.12.) postaram się dodać jakiś specjalny rozdzialik c;
LOSY PO REBELII
Tutaj pojawia się problem, ponieważ nie wiem kiedy coś się tam pojawi. Rozdział jest skończony w połowie, w wolnym czasie coś dopisujemy. Problem jest w tym ,że w ogóle nie mamy pomysłu na ten rozdział i wychodzi dupnie. Jakbyście chcieli, mogłybyśmy wstawić ten rozdział, tylko ,że byłby on strasznie krótki.
Szczerze mówiąc to zastanawiamy się nad zakończeniem tego bloga. Wszystkie pomysły na tego bloga prysnęły jak bańka mydlana.
Pozdrawiam
Yuuki (Yoo9622)
sobota, 28 listopada 2015
Rozdział 86 "Zły dzień"
Effie patrzy się przestraszonym wzrokiem na Haymitcha. Ona nie może mu tego powiedzieć przed świętami, po prostu nie może. Musze jakoś ją uratować...
- Effie chciała powiedzieć ,że... Mia zapisała się w szkole na konkurs plastyczny. - Wow, Katniss. Udało Ci się jakoś z tego wybrnąć.
- To fantastycznie! Tego kochanie tak bałaś mi się powiedzieć? - Abernathy zwraca się do kobiety.
- W zasadzie to...
- Effie, każdy jest dumny z Mii, ale teraz chodźmy do domu bo trochę zimno jest. - Peeta lekko się uśmiecha. Kobieta rzuca mi wściekłe spojrzenie, kiwa głową i łapie narzeczonego pod ramie.
Do willi Haymitcha dochodzimy po niecałych dwudziestu minutach. Właściciel domu od razu pokazał nam nasze pokoje. Ja oczywiście mam pokój z Peetą, Annie z Finnickiem i Willem, Johanna z Peterem a Effie ze swoim narzeczonym.
My mamy piękny pokój z balkonem oraz tak jak każdy w tym domu - z łazienką i garderobą. Ściany w naszej sypialni są w odcieniu kawy z mlekiem. Przed ścianą obok drzwi od dużego balkonu, stoi wielkie, brązowe łóżko z białą pościelą, na którym Peeta zdążył się już uwalić. Po obu stronach łóżka stoją dwie, ciemnobrązowe etażerki które dekorują dwie, białe, małe serwetki. Na etażerkach z lewej strony stoi piękny falenopsis a po prawej - biała lampka nocna. Na środku pokoju leży puchaty, beżowy dywan. Okna przysłonięte są ciemnobrązowymi zasłonami które sięgają aż do podłogi. Ścianie obok okna wisi obraz który przedstawia... coś bliżej nieznanego.
Łazienka jest w brązowa kafelki z tym szczegółem ,że są tam beżowe dodatki. Pomieszczenie nie jest za duże. Po lewej stronie stoi beżowa umywalka pod którą wisi brązowy ręcznik. Obok niej stoi półka na której stoją kosmetyki do higieny łazienkowej. Na końcu łazienki jest wielki prysznic. Wszystkie ściany oprócz jednej która jest jasnobeżowa, są ciemnobrązowe. Na przeciwko zlewu stoi jasnobeżowy kibel. Garderoba jak zwykła garderoba. Masa wolnych półek oraz wieszaków na których będziemy musieli powiesić lub położyć nasze ubrania.
Bardzo podoba nam się styl naszej sypialni oraz łazienki. Są proste ale nie staromodne. Chyba kiedyś też umebluję tak dom mój i Peety.
Leżę na łóżku i czytam książkę którą dostałam kiedyś od Johanny. Peeta bierze prysznic.
Głośny krzyk blondyna stawia mnie na równe nogi. Bez zastanowienia wbiegam do łazienki. Moim oczom ukazuje się Peeta leżący pod prysznicem. Jeszcze bardziej przeraziła mnie krew wymieszana z wodą.
- Peeta, wszystko dobrze? - Krzyczę przerażona.
- Chyba tak. Tylko trochę noga mnie boli. - Podchodzę do niego, pomagam mu wstać. Słyszę jak cicho syczy. Pomagam mu usiąść na toalecie i podaję mu ręcznik. Zakręcam wodę z prysznica i podchodzę do narzeczonego zobaczyć jego nogę. Moim oczom ukazuje się rozcięta, mocno krwawiąca noga.
- Jak ty sobie rozciąłeś nogę? - Pytam zdziwiona. Jeszcze nigdy nie widziałam żeby ktoś rozciął robię nogę pod prysznicem.
- Myję się a tu nagle leżę i czuję ból w nodze. - Wzrusza ramionami. Peeta jest odporny na ból więc prawdopodobnie stało się coś złego z jego nogą.
- To powinien sprawdzić lekarz, wiesz o tym? - Patrzę mu w oczy.
- Katniss...
- Prawdopodobnie złamałeś sobie nogę, ktoś musi to zobaczyć. Siedź tu, zadzwonię po mamę. - Móię pewnie.
- W takim razie chociaż bokserki mi przynieś. Wolałbym żeby twoja mama nie widziała... tego. - Kiwam na znak zgody i wychodzę z łazienki.
- Effie go zamorduje. - Słyszę cichy szept Johanny za mną.
- Co ty tu robisz? I czemu ma go zamordować? - Pytam.
- Z tego co widzę, stoję. Mellark jednej nogi nie ma a drugą se złamał. Przecież on chodzić nie będzie mógł. - Wzrusza ramionami. Patrzę na nią pytającym wzrokiem dlatego kontynuuje. - Peeta z protezą lekko kuleje a raczej ten kawał żelaza nie utrzyma jego ciała podczas gdy ta druga noga nie będzie jej pomagać.
- Może to zwykłe rozcięcie. - Mówię z nadzieją.
- W cuda wierzysz? Dobra, dzwoń po Marianne bo Mellark się tam wykrwawi.
- Skąd wiesz o jego nodze i o tym ,że będę do niej dzwonić? - Pytam zdziwiona.
- Przechodziłam obok waszego pokoju i pomyślałam ,że zajrzę. Ja zadzwonie po Marianne a ty idź mu zanieś te bokserki bo zaraz mu jaja zamarzną.
Idę do garderoby i biorę z nich bokserki Peety po czym wracam do łazienki. Mój narzeczony siedzi tam gdzie siedział. Podchodzę do niego i podaję mu bieliznę. Pomagam mu je założyć.
- Peeta, dzieciaku. Za chwile przyjedzie Marianne. - Do łazienki wchodzi Johanna.
- Super. - Fuka.
- Czyżby Peetuś bał się teściowej? - Mason wybucha głośnym śmiechem. Piorunuję ją wzrokiem. - A może ty się lekarzy boisz, co? - Duka przez śmiech.
- Johanno, zobacz czy Cię nie ma na dole. - Warczę.
- Serio? - Wyciera łzy które spłynęły podczas śmiania się. - On się boi... - Ponownie wybucha śmiechem. - Lekarzy?! - Łapie się za brzuch i nadal się śmiejąc kładzie się na kafelkach.
- Bardzo śmieszne. - Staram się być poważna jednak czuję lekki uśmiech który wkradł się na moje usta. Zerkam na blondyna który mierzy mnie wściekłym wzrokiem. Nachylam się nad nim i lekko całuję w czoło. Do łazienki wchodzi moja mama, nie zauważając Johanny, skutkiem czego Mason dostała drzwiami w ramie i biodro.
- Przepraszam. - Moja mama pomaga jej wstać a Johanna nadal się śmieje. - Wszystko w porządku? - Pyta.
- Tak... tylko on się ich boi. - Wybucha jeszcze większym śmiechem i chwiejnym krokiem opuszcza łazienkę.
- Peeta, możesz ruszać nogą? - Kuca obok niego.
- Mogę i nie rozumiem po co takie wielkie halo z tego robicie. - Warczy.
- Zawsze mogło Ci się stać coś poważniejszego. - Kładę rękę na jego ramieniu.
- Gdybym się skaleczył w palec też wezwałabyś lekarza?
- Gdyby było to coś poważnego to tak. - Mówię pewnie.
- Noga nie jest złamana. Jest tylko poważnie rozcięta więc trzeba szyć. - Mama wyjmuje ze swojej torby apteczkę i wyciąga z niej igłę i nitkę.
- Mamo, daj mu coś znieczulającego.
- Dam radę, Katniss. Nie jestem dzieckiem. Nie chce nic znieczulającego. - Cedzi.
- Dobrze, ale ostrzegam ,że będzie bardzo boleć. - Mama zaczyna szyć. Widzę jak Peeta zaciska pięści. Chciałabym mu jakoś pomóc, niestety nie mogę. Kładę rękę na jego głowie i delikatnie go głaszczę. Patrzy na mnie zdenerwowanym wzrokiem. Nachylam się i delikatnie całuję go w policzek.
Mimo ,że rana nie była duża, szycie zajęło pół godziny. Mama chciała przywieść mu kule ale on kategorycznie odmówił. Nie wiem co go ugryzło. Cały czas jest zdenerwowany i nic nie mówi. Leży na łóżku i tępo patrzy się w ścianę. Siedziałam z nim godzinę, nieraz próbowałam nawiązać z nim rozmowę, jednak on nie odpowiadał.
Teraz siedzę z Annie, Johanną i Willem w salonie. Chłopaki poszli do Peety a Haymitch i Effie... pewnie robią coś interesującego.
- Ten Mellark to kawał cioty i tyle. - Kwituje Johanna.
- Peeta nie jest ciotą. - Bronię go.
- Jak nie to jak wytłumaczysz ,że lekarzy się boi?
- Hmm, może dlatego ,że był osaczony? - Warczę.
- No i co to ma wspólnego? - Dopytuje.
- Ktoś mu ten jad musiał wstrzykiwać! - Krzyczę.
- Katniss, na miłość boską, nie krzycz tak. - Do salonu wchodzi szczęśliwa Effie. - Z Haymitchem chcemy wziąć ślub po świętach! - Piszczy uradowana. Annie słodko zachichotała, podeszła do kobiety i mocno ją uścisnęła.
- Haymitch już wie ,że nie jest ojcem Mii? - Pyta Johanna.
- Jeszcze nie. - Spuściła głowę. Do salonu wparował wściekły Abernathy.
- Effie? Co Mason mówi? - Warczy.
- Nie jesteś ojcem Mii, pacanie. - Johanna wstała, poprawiła bluzkę i wyszła.
- Haymitch, to nie tak. - Po jej policzkach spływają łzy.
- A do cholery jak?! Effie, przez rok zajmowałem się twoim dzieckiem myśląc ,że jest też moje! Jak mogłaś mnie wrobić w dziecko?! Jesteś taka sama jak przez tymi cholernymi igrzyskami! Myślisz tylko o sobie i nie obchodzi Cię zdanie innych! - Wrzeszczy.
- Ale to nie tak... ja myślałam ,że to ty jesteś jej tatą. - Szlocha.
- Skąd niby to wiedziałaś?! Szukałaś darmowej opiekunki dla dziecka, to Ci się udało! Jak chcesz to mogę Ci dać listę bogatych mężczyzn który chętnie zajmą się twoim dzieckiem!
- Haymitch, naprawdę myślałam ,że...
- Zamknij się! Nie obchodzi mnie co teraz z nią zrobisz ale nie chcę was więcej widzieć! Masz czas do jutra żeby się wyprowadzić! - Wściekły wychodzi z domu.
Patrzę na Effie, która klępa na podłodze z twarzą schowaną w dłoniach. Nim zdążę cokolwiek powiedzieć, kobieta jest mocno ściskana przed Annie. Patrzę na nie przez chwilę.
- Effie, musisz się uspokoić. Na razie będziesz mieszkała z moją mamą. Mii jeszcze nie ściągaj, nie powinna widzieć Cię w takim stanie. Zrobię wszystko żeby was pogodzić, tylko musisz dać mu czas. - Mówię po chwili.
- Zniszczyłam sobie życie. - Szlocha. Podchodzę do niej i lekko przytulam.
- Będzie dobrze. - Annie delikatnie głaszcze ją po plecach.
Leżę w łóżku koło Peety. Chłopak jest odwrócony do mnie plecami. Gdy po kłótni Haymitcha i Effie, przyszłam do blondyna opowiedzieć mu o tym, uznał ,że jest zmęczony i idzie spać. Wiem ,że jest zły ale nie wiem na co. Przecież nie zrobiłam nic złego... chyba. Doskonale wiem ,że nie śpi, dlatego postanawiam spróbować z nim porozmawiać.
Podnoszę rękę, kładę na ramieniu blondyna i delikatnie jadę nią w górę i dół. Peeta niemal od razu odsuwa się ode mnie. Mocno wkurzona, siadam na łóżku.
- Przestań zachowywać się jak małe dziecko i powiedz mi o co Ci chodzi. - Warczę.
- Nic, po prostu mam zły dzień. - Odwdzięczył się tym samym.
- To może nie wyżywaj się na mnie. Z tego co wiem to nie przeze mnie rozwaliłeś sobie nogę! - Krzyczę.
- Matko, Katniss, chyba mam prawo mieć zły dzień. Zresztą Haymitch też nie ma najlepszego. - Ostatnie zdanie dodał nieco ciszej.
- Wiesz chociaż czemu Haymitch chodzi taki wkurzony? - Warczę przez zaciśnięte zęby. Chłopak w odpowiedzi pokręcił głową. - Bo do cholery dowiedział się ,że nie jest ojcem Mii!
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?
- A chciałeś ze mną rozmawiać? - Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Wstałam z łóżka, podeszłam do garderoby, wyciągnęłam z niej kurtkę i wyszłam z pokoju. Nie mam zamiaru spędzić dnia na znoszeniu humorków Peety. Jeżeli ma zły dzień, nie musi wyżywać się na mnie.
- Effie chciała powiedzieć ,że... Mia zapisała się w szkole na konkurs plastyczny. - Wow, Katniss. Udało Ci się jakoś z tego wybrnąć.
- To fantastycznie! Tego kochanie tak bałaś mi się powiedzieć? - Abernathy zwraca się do kobiety.
- W zasadzie to...
- Effie, każdy jest dumny z Mii, ale teraz chodźmy do domu bo trochę zimno jest. - Peeta lekko się uśmiecha. Kobieta rzuca mi wściekłe spojrzenie, kiwa głową i łapie narzeczonego pod ramie.
Do willi Haymitcha dochodzimy po niecałych dwudziestu minutach. Właściciel domu od razu pokazał nam nasze pokoje. Ja oczywiście mam pokój z Peetą, Annie z Finnickiem i Willem, Johanna z Peterem a Effie ze swoim narzeczonym.
My mamy piękny pokój z balkonem oraz tak jak każdy w tym domu - z łazienką i garderobą. Ściany w naszej sypialni są w odcieniu kawy z mlekiem. Przed ścianą obok drzwi od dużego balkonu, stoi wielkie, brązowe łóżko z białą pościelą, na którym Peeta zdążył się już uwalić. Po obu stronach łóżka stoją dwie, ciemnobrązowe etażerki które dekorują dwie, białe, małe serwetki. Na etażerkach z lewej strony stoi piękny falenopsis a po prawej - biała lampka nocna. Na środku pokoju leży puchaty, beżowy dywan. Okna przysłonięte są ciemnobrązowymi zasłonami które sięgają aż do podłogi. Ścianie obok okna wisi obraz który przedstawia... coś bliżej nieznanego.
Łazienka jest w brązowa kafelki z tym szczegółem ,że są tam beżowe dodatki. Pomieszczenie nie jest za duże. Po lewej stronie stoi beżowa umywalka pod którą wisi brązowy ręcznik. Obok niej stoi półka na której stoją kosmetyki do higieny łazienkowej. Na końcu łazienki jest wielki prysznic. Wszystkie ściany oprócz jednej która jest jasnobeżowa, są ciemnobrązowe. Na przeciwko zlewu stoi jasnobeżowy kibel. Garderoba jak zwykła garderoba. Masa wolnych półek oraz wieszaków na których będziemy musieli powiesić lub położyć nasze ubrania.
Bardzo podoba nam się styl naszej sypialni oraz łazienki. Są proste ale nie staromodne. Chyba kiedyś też umebluję tak dom mój i Peety.
Leżę na łóżku i czytam książkę którą dostałam kiedyś od Johanny. Peeta bierze prysznic.
Głośny krzyk blondyna stawia mnie na równe nogi. Bez zastanowienia wbiegam do łazienki. Moim oczom ukazuje się Peeta leżący pod prysznicem. Jeszcze bardziej przeraziła mnie krew wymieszana z wodą.
- Peeta, wszystko dobrze? - Krzyczę przerażona.
- Chyba tak. Tylko trochę noga mnie boli. - Podchodzę do niego, pomagam mu wstać. Słyszę jak cicho syczy. Pomagam mu usiąść na toalecie i podaję mu ręcznik. Zakręcam wodę z prysznica i podchodzę do narzeczonego zobaczyć jego nogę. Moim oczom ukazuje się rozcięta, mocno krwawiąca noga.
- Jak ty sobie rozciąłeś nogę? - Pytam zdziwiona. Jeszcze nigdy nie widziałam żeby ktoś rozciął robię nogę pod prysznicem.
- Myję się a tu nagle leżę i czuję ból w nodze. - Wzrusza ramionami. Peeta jest odporny na ból więc prawdopodobnie stało się coś złego z jego nogą.
- To powinien sprawdzić lekarz, wiesz o tym? - Patrzę mu w oczy.
- Katniss...
- Prawdopodobnie złamałeś sobie nogę, ktoś musi to zobaczyć. Siedź tu, zadzwonię po mamę. - Móię pewnie.
- W takim razie chociaż bokserki mi przynieś. Wolałbym żeby twoja mama nie widziała... tego. - Kiwam na znak zgody i wychodzę z łazienki.
- Effie go zamorduje. - Słyszę cichy szept Johanny za mną.
- Co ty tu robisz? I czemu ma go zamordować? - Pytam.
- Z tego co widzę, stoję. Mellark jednej nogi nie ma a drugą se złamał. Przecież on chodzić nie będzie mógł. - Wzrusza ramionami. Patrzę na nią pytającym wzrokiem dlatego kontynuuje. - Peeta z protezą lekko kuleje a raczej ten kawał żelaza nie utrzyma jego ciała podczas gdy ta druga noga nie będzie jej pomagać.
- Może to zwykłe rozcięcie. - Mówię z nadzieją.
- W cuda wierzysz? Dobra, dzwoń po Marianne bo Mellark się tam wykrwawi.
- Skąd wiesz o jego nodze i o tym ,że będę do niej dzwonić? - Pytam zdziwiona.
- Przechodziłam obok waszego pokoju i pomyślałam ,że zajrzę. Ja zadzwonie po Marianne a ty idź mu zanieś te bokserki bo zaraz mu jaja zamarzną.
Idę do garderoby i biorę z nich bokserki Peety po czym wracam do łazienki. Mój narzeczony siedzi tam gdzie siedział. Podchodzę do niego i podaję mu bieliznę. Pomagam mu je założyć.
- Peeta, dzieciaku. Za chwile przyjedzie Marianne. - Do łazienki wchodzi Johanna.
- Super. - Fuka.
- Czyżby Peetuś bał się teściowej? - Mason wybucha głośnym śmiechem. Piorunuję ją wzrokiem. - A może ty się lekarzy boisz, co? - Duka przez śmiech.
- Johanno, zobacz czy Cię nie ma na dole. - Warczę.
- Serio? - Wyciera łzy które spłynęły podczas śmiania się. - On się boi... - Ponownie wybucha śmiechem. - Lekarzy?! - Łapie się za brzuch i nadal się śmiejąc kładzie się na kafelkach.
- Bardzo śmieszne. - Staram się być poważna jednak czuję lekki uśmiech który wkradł się na moje usta. Zerkam na blondyna który mierzy mnie wściekłym wzrokiem. Nachylam się nad nim i lekko całuję w czoło. Do łazienki wchodzi moja mama, nie zauważając Johanny, skutkiem czego Mason dostała drzwiami w ramie i biodro.
- Przepraszam. - Moja mama pomaga jej wstać a Johanna nadal się śmieje. - Wszystko w porządku? - Pyta.
- Tak... tylko on się ich boi. - Wybucha jeszcze większym śmiechem i chwiejnym krokiem opuszcza łazienkę.
- Peeta, możesz ruszać nogą? - Kuca obok niego.
- Mogę i nie rozumiem po co takie wielkie halo z tego robicie. - Warczy.
- Zawsze mogło Ci się stać coś poważniejszego. - Kładę rękę na jego ramieniu.
- Gdybym się skaleczył w palec też wezwałabyś lekarza?
- Gdyby było to coś poważnego to tak. - Mówię pewnie.
- Noga nie jest złamana. Jest tylko poważnie rozcięta więc trzeba szyć. - Mama wyjmuje ze swojej torby apteczkę i wyciąga z niej igłę i nitkę.
- Mamo, daj mu coś znieczulającego.
- Dam radę, Katniss. Nie jestem dzieckiem. Nie chce nic znieczulającego. - Cedzi.
- Dobrze, ale ostrzegam ,że będzie bardzo boleć. - Mama zaczyna szyć. Widzę jak Peeta zaciska pięści. Chciałabym mu jakoś pomóc, niestety nie mogę. Kładę rękę na jego głowie i delikatnie go głaszczę. Patrzy na mnie zdenerwowanym wzrokiem. Nachylam się i delikatnie całuję go w policzek.
Mimo ,że rana nie była duża, szycie zajęło pół godziny. Mama chciała przywieść mu kule ale on kategorycznie odmówił. Nie wiem co go ugryzło. Cały czas jest zdenerwowany i nic nie mówi. Leży na łóżku i tępo patrzy się w ścianę. Siedziałam z nim godzinę, nieraz próbowałam nawiązać z nim rozmowę, jednak on nie odpowiadał.
Teraz siedzę z Annie, Johanną i Willem w salonie. Chłopaki poszli do Peety a Haymitch i Effie... pewnie robią coś interesującego.
- Ten Mellark to kawał cioty i tyle. - Kwituje Johanna.
- Peeta nie jest ciotą. - Bronię go.
- Jak nie to jak wytłumaczysz ,że lekarzy się boi?
- Hmm, może dlatego ,że był osaczony? - Warczę.
- No i co to ma wspólnego? - Dopytuje.
- Ktoś mu ten jad musiał wstrzykiwać! - Krzyczę.
- Katniss, na miłość boską, nie krzycz tak. - Do salonu wchodzi szczęśliwa Effie. - Z Haymitchem chcemy wziąć ślub po świętach! - Piszczy uradowana. Annie słodko zachichotała, podeszła do kobiety i mocno ją uścisnęła.
- Haymitch już wie ,że nie jest ojcem Mii? - Pyta Johanna.
- Jeszcze nie. - Spuściła głowę. Do salonu wparował wściekły Abernathy.
- Effie? Co Mason mówi? - Warczy.
- Nie jesteś ojcem Mii, pacanie. - Johanna wstała, poprawiła bluzkę i wyszła.
- Haymitch, to nie tak. - Po jej policzkach spływają łzy.
- A do cholery jak?! Effie, przez rok zajmowałem się twoim dzieckiem myśląc ,że jest też moje! Jak mogłaś mnie wrobić w dziecko?! Jesteś taka sama jak przez tymi cholernymi igrzyskami! Myślisz tylko o sobie i nie obchodzi Cię zdanie innych! - Wrzeszczy.
- Ale to nie tak... ja myślałam ,że to ty jesteś jej tatą. - Szlocha.
- Skąd niby to wiedziałaś?! Szukałaś darmowej opiekunki dla dziecka, to Ci się udało! Jak chcesz to mogę Ci dać listę bogatych mężczyzn który chętnie zajmą się twoim dzieckiem!
- Haymitch, naprawdę myślałam ,że...
- Zamknij się! Nie obchodzi mnie co teraz z nią zrobisz ale nie chcę was więcej widzieć! Masz czas do jutra żeby się wyprowadzić! - Wściekły wychodzi z domu.
Patrzę na Effie, która klępa na podłodze z twarzą schowaną w dłoniach. Nim zdążę cokolwiek powiedzieć, kobieta jest mocno ściskana przed Annie. Patrzę na nie przez chwilę.
- Effie, musisz się uspokoić. Na razie będziesz mieszkała z moją mamą. Mii jeszcze nie ściągaj, nie powinna widzieć Cię w takim stanie. Zrobię wszystko żeby was pogodzić, tylko musisz dać mu czas. - Mówię po chwili.
- Zniszczyłam sobie życie. - Szlocha. Podchodzę do niej i lekko przytulam.
- Będzie dobrze. - Annie delikatnie głaszcze ją po plecach.
Leżę w łóżku koło Peety. Chłopak jest odwrócony do mnie plecami. Gdy po kłótni Haymitcha i Effie, przyszłam do blondyna opowiedzieć mu o tym, uznał ,że jest zmęczony i idzie spać. Wiem ,że jest zły ale nie wiem na co. Przecież nie zrobiłam nic złego... chyba. Doskonale wiem ,że nie śpi, dlatego postanawiam spróbować z nim porozmawiać.
Podnoszę rękę, kładę na ramieniu blondyna i delikatnie jadę nią w górę i dół. Peeta niemal od razu odsuwa się ode mnie. Mocno wkurzona, siadam na łóżku.
- Przestań zachowywać się jak małe dziecko i powiedz mi o co Ci chodzi. - Warczę.
- Nic, po prostu mam zły dzień. - Odwdzięczył się tym samym.
- To może nie wyżywaj się na mnie. Z tego co wiem to nie przeze mnie rozwaliłeś sobie nogę! - Krzyczę.
- Matko, Katniss, chyba mam prawo mieć zły dzień. Zresztą Haymitch też nie ma najlepszego. - Ostatnie zdanie dodał nieco ciszej.
- Wiesz chociaż czemu Haymitch chodzi taki wkurzony? - Warczę przez zaciśnięte zęby. Chłopak w odpowiedzi pokręcił głową. - Bo do cholery dowiedział się ,że nie jest ojcem Mii!
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?
- A chciałeś ze mną rozmawiać? - Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Wstałam z łóżka, podeszłam do garderoby, wyciągnęłam z niej kurtkę i wyszłam z pokoju. Nie mam zamiaru spędzić dnia na znoszeniu humorków Peety. Jeżeli ma zły dzień, nie musi wyżywać się na mnie.
sobota, 21 listopada 2015
Rozdział 85 "Kapitol"
Następny rozdział będzie w sobotę (28.XI.2015)
*Oczami Katniss*Budzę się cała odrętwiała. Peeta nadal śpi wtulony we mnie. Spoglądam na Annie. Dziewczyna śpi na poduszce a Finnick nadal leży przytulony do jej pleców. Lekko się przeciągam. Czuję ,że Peeta się porusza.
- Maatko, moje plecy. - marudzi.
- Czekamy aż się obudzą czy idziemy do domu? - szepczę.
- Nie chce mi się. - wtula się we mnie.
- Można ciszej? Ludzie tu śpią. - Rudowłosa poprawia poduszkę.
- Annie, nie bolą Cię plecy? - pytam.
- Nie. Wiesz... jego głowa jest pozbawiona mózgu skutkiem czego jest leciutka. - chichocze.
- Kto nie ma mózgu? - mówi Finnick ziewając.
- Ty, a teraz złaź z moich pleców.
- Widzisz Peeta? Kobieta mnie wyzywa od bez mózgów, przytul! - Odair wstaje i przytula się do mojego narzeczonego.
- Puszczaj. - śmieje się.
- Doszłam do wniosku ,że Finnick to idealna, darmowa niańka. Małym dzieckiem się zajmie, dużym też nie pogardzi. Nie chce pieniędzy a jak dziecko zwraca to nawet podziękuje za to ,że mógł się nim zająć. - chichoczę.
- Szczerze mówiąc, mała wypłata byłaby mile widziana. - szczerzy się.
- Zajmujemy Ci czas i ratujemy od nudy, nie wystarczy? - Peeta obejmuje mnie ramieniem.
- Oj... no nie wiem.
Chłopaki robią śniadanie a ja i Annie składamy koce i chowamy poduszki. Sprzątanie tego zajmuje nam dobre pół godziny. Gdy wszystko jest na miejscu, grzecznie idziemy na śniadanie.
Finnick stoi przy kuchence i gotuje chyba omlet a Peeta zaparza kawę. Podchodzę do narzeczonego i delikatnie całuję go w policzek.
- Złożyłyście już koce? - odwraca się w moją stronę i kładzie swoje ręce na mojej talii.
- Tak. Nawet poduszki schowałyśmy. - zarzucam mu ręce na szyję.
- Katniss, chodź do łóżka! - mówi Finnick uwodzicielskim głosem.
- Co ty bredzisz? - pyta Annie.
- Jestem jasnowidzem i wiem ,że zaraz Peeta to powie. - Odair podchodzi do żony, podnosi ją i obraca się wokół całując ją w szyję.
- Robi się niebezpiecznie. - śmieje się mój narzeczony obejmując mnie ramieniem. Pukanie do drzwi zmusza Finnicka do odstawienia Annie i otworzenia gościowi. Peeta podchodzi do kuchenki i wyłącza gaz.
- Witaj Finnick! - to trajkotanie rozpoznam wszędzie. Effie postanowiła odwiedzić Odairów. - Jest u Ciebie Katniss lub Peeta? - pyta.
- Jest i Katniss i Peeta. Zapraszam. - słyszę obcasy kobiety stukające o podłogę. Już po chwili pierwsza dama pojawia się w kuchni.
- Och, Katniss, Peeto! Mam dla was świetną wiadomość! - cała aż tryska radością. - W sumie to nie tylko dla was! Cała wasza czwórka oraz twój brat Peeto i Johanna wraz ze mną polecicie do Kapitolu!
- Po co? - pytam.
- Niektórzy zapomnieli o Głodowych Igrzyskach oraz o tym co wy przeszliście.
- To chyba dobrze ,że ludzie starają się o tym zapomnieć, prawda? - na twarzy Annie pojawia się grymas.
- No właśnie nie! Doszło do tego ,że ludzie już nie wiedzą kim są Nieszczęśliwi Kochankowie z Dwunastego Dystryktu!
- Chyba rozumiem o co Ci chodzi, Effie. Ludzie zapominają o osobach które umarły na arenie. - Peeta podchodzi do mnie i obejmuje od tyłu w pasie.
- Dokładnie tak macie sobie to tłumaczyć! A teraz idźcie się spakować bo za dwie godziny lecimy.
- A co z Willem, Lily i Mią? - pytam.
- Finnick i Annie muszą wziąć Willa ze sobą. Mia zostanie w dwunastce z moją dobrą przyjaciółką która przyjedzie tu z Kapitolu. Katniss jak chcesz to mogę jej wcisnąć Lily.
- Chyba nie mam wyjścia. - wzdycham.
- Tu macie grafiki na najbliższy miesiąc. - każdemu podaje mały zeszycik.
- Na miesiąc?! - pytam zdziwiona.
- Tak, na miesiąc. - szeroko się uśmiecha.
- Przecież za miesiąc są święta. - odzywa się Annie.
- Święta Bożego Narodzenia spędzimy w Kapitolu w Willi Haymitcha.
- A Lily i Mia mają spędzić święta same, tak? - warczę.
- Oczywiście ,że nie! Przecież do świąt został miesiąc a lepiej żeby chodziły ten miesiąc do szkoły. Tydzień przed świętami moja przyjaciółka z nimi przyjedzie do Kapitolu. - szczerzy się. - Macie jeszcze jakieś pytania? - uważnie nam się przygląda.
- Czemu tak długo tam mamy być? - pytam cicho.
- Bo przecież w tydzień nie uda wam się być na wszystkich sesjach, wywiadach oraz bankietach.
- Serio? Muszę być na bankietach? - patrzę na nią błagalnie.
- Oczywiście. Peeta nie może wygłaszać przemówienia.
- Słucham?! Jakiego przemówienia? - dziwi się chłopak.
- Wygłosisz przemowę na bankiecie ku czci zmarłym podczas rebelii.
- Nie może Finnick jej wygłosić? - marudzi.
- Nie może ,ponieważ on nie ma takiego daru do mówienia jak ty. A teraz wybaczcie mi muszę spakować jeszcze kosmetyki. Widzimy się za dwie godziny przy bramie Wioski Zwycięzców.A i jeszcze jedno małe pytanko. Co się stało z waszymi twarzami? - zerka na chłopaków.
- Zabawy dzieci, Effie. - chichoczę.
- Dobrze... dam wam specjalne kosmetyki które powinny to na jakiś czas zakryć. Matko, jak ktoś was zobaczy to jeszcze puści jakieś zbereźne plotki! - ze swojej torby wyciąga coś co wygląda jak plastelina i coś podobnego do pudru. - Robiliście kiedyś wazony z gliny? - pyta.
- Tak. - odpowiadamy chórkiem. Pamiętam jak kiedyś tata zabrał mnie do swojej koleżanki. Mieliśmy jej pomóc robić naczynia z gliny. Muszę przyznać ,że to było bardzo przyjemne.
- Super. Tu macie plastelinę charakteryzatorską. Musicie ją rozgrzać i bez problemu przyklei się do skóry. Potem pokryjcie to kamuflażem odpowiednim do ich karnacji i pokryjcie pudrem. Dacie radę czy ja mam to zrobić? - pyta podając mi tą plastelinę i parę małych pojemniczków.
- Spokojnie, Effie, damy radę. - uśmiecham się do niej.
- W takim razie widzimy się za dwie godziny. - odwzajemnia uśmiech i wychodzi.
- Katniss, ty to im nałóż a ja pójdę spakować mnie, Willa i Finnicka, okey? - Annie uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam uśmiech i kiwam głową. Rudowłosa całuje swojego męża w policzek i wychodzi.
- To kto pierwszy? - pytam machając do nich ręką w której trzymam plastelinę charakteryzatorską. Chłopaki rzucają sobie krótkie spojrzenie. - Peeta? - ciepło się do niego uśmiecham. Chłopak wzdycha i siada na krześle. Odrywam kawałek plasteliny, rozgrzewam ją i przykładam do jego policzka. Delikatnie wyrównuję brzegi tak aby nie było różnicy między jego skórą a policzkiem. Nie znajduję koloru w kamuflażach podobnego do karnacji Peety, dlatego mieszam ze sobą dwa odcienie. Ku mojej uciesze wychodzi kolor zbliżony do jego skóry. Dodaję jeszcze trochę jaśniejszego odcieniu. Kolor który wyszedł z tej mieszaniny jest bardzo podobny do karnacji blondyna. Delikatnie wklepuję mu maź na policzek.
- Widzisz, Mellark? Już nie musisz panikować ,że masz na policzku... coś co przemilczę bo jestem dżentelmenem. - Finnick dumnie się uśmiecha.
Spakowani stoimy przed bramą do Wioski Zwycięzców. W naszym kierunku idzie Effie z czterema mężczyznami którzy trzymają jej walizki i torby oraz Mią i jakąś kobietą. Podejrzewam ,że ta kobieta to jej przyjaciółka. Lily stoi przede mną i mocno się do mnie przytula. Chciała lecieć z nami ale niestety nie może. Za mną stoi Peeta z głową na moim ramieniu.
- Katniss, nie jedźcie. - szepcze Lily wtulona we mnie. Kucam i mocno ją przytulam.
- Zobaczymy się zanim się obejrzysz. - całuję ją w policzek. - Jak tylko wrócimy, pojedziemy do czwórki na wakacje. - głaszczę ją po głowie.
- Ja też? - pyta cicho.
- Bez Ciebie nigdzie się nie ruszamy. - lekko się uśmiecham.
- Kochani, to jest Clementina, moja przyjaciółka. - przyjaciółka Effie jest ubrana cała na różowo. Różowe włosy ma mocno tapirowane, dzięki czemu wyglądają jak wata cukrowa. Ciemno różowa garsonka skutecznie zniekształca jej ramiona, biodra oraz piersi. Oczywiście jakby to mogło być gdyby tego stroju nie dopełniały wysokie, jasnoróżowe szpilki. - A teraz chodźcie bo się spóźnimy na poduszkowiec. - trajkocze. Obraca się na pięcie i idzie w kierunku z którego przyszła.
- Zaraz, zawracamy? - pyta jeden z mężczyzn którzy noszą bagaże Trinket.
- A widzi gdzieś tu Pan poduszkowiec? - chichocze.
- Pani wybaczy ale już nie możemy tego nieść. - stawia na betonie jej cztery torby.
- A to niby dlaczego?
- Za dwie minuty kończy się czas i musimy wracać.
- Zapłacę wam podwójnie.
- Przykro nam, nie możemy już Pani pomóc. - mężczyźni stawiają na ziemi formy oraz walizki i odchodzą.
- No i co ja mam teraz z tym zrobić? Przecież tego nie uniosę. - skrzeczy. - Peeta, Finnick, Peter weźcie to. - ręką wskazuje na swój bagaż.
- Jakbyś nie widziała już dźwigamy bagaże. - Peter wskazuje głową na torby.
- Musisz sobie sama radzić. - mówi Finnick.
- Przecież nie zostawię tu tych walizek! Tam jest moja cała kolekcja kosmetyków, suszarek oraz biżuterii! - trajkocze.
- Nie panikuj już tylko pomóż mi to nieść. - podchodzę do jej bagażu i biorę dwie torby oraz dwie walizki. Johanna bierze dwie duże torby i cztery małą walizki a Annie ze względu na to ,że na rękach ma synka, bierze jedną torbę. Resztę bierze Effie, dziewczynki oraz Peeta.
Siedzimy w poduszkowcu już od dwóch godzin. Zerkam na Peetę który leży z głową na moich kolanach i patrzy w sufit. Delikatnie odgarniam mu głosy z czoła a on przenosi na mnie swój wzrok. Posyłam mu delikatny uśmiech. Łapie mnie za rękę, kładzie ją na swojej klatce piersiowej i przykrywa swoją. Wolną dłoń kładę na jego głowie i delikatnie głaszczę. Chłopak przymyka oczy i lekko się uśmiecha.
- Matko, jak jesteście tacy stęsknieni za swoimi.,. ciałami to idźcie do kibla. Możecie to robić nawet w sterowni ale błagam - oszczędźcie mi tego widoku. - na koniec swojej wypowiedzi, Johanna udaje ,że wymiotuje.
- O, a jeśli chodzi o kibel to... idziemy. - Peter figlarnie się uśmiecha, przerzuca Mason przez ramie i idzie z nią do toalety.
- Chciałabym być już w Kapitolu. - szepcze rudowłosa wtulona w męża.
Swoją drogą jestem ciekawa czemu akurat teraz musimy lecieć do Kapitolu. Nie moglibyśmy zrobić tego po świętach? Szczerze mówiąc wolałabym spędzić święta w dwunastce niż w stolicy Panem. Wątpię bym potrafiła się tam wczuć w świąteczny klimat. Znając mieszkańców Kapitolu pewnie będą wyglądać jak choinki - dosłownie. Ulice w stolicy Panem podczas świątecznego okresu, wyobrażam sobie jak cukierkową krainę. Spod ziemi będą wyrastać wielkie, cukrowe laski, na drzewach będzie rosnąć wata cukrowa a wszystkie domy będą wyglądać jak z piernika. Mam nadzieję ,że moje wyobrażenia co do świąt w Kapitolu się nie sprawdzą.
Ciepłe usta muskające moją szyję wyrywają mnie z objęć Morfeusza. Mozolnie otwieram oczy. Peeta stoi przede mną i z szerokim uśmiechem mi się przygląda. Zakłada mi włosy za ucho i lekko cmoka w czubek nosa.
- Już jesteśmy w Kapitolu, kochanie. - uśmiecha się. Wstaję z kanapy i razem z Peetą opuszczamy poduszkowiec.
Przed poduszkowcem stoi około dziesięciu mężczyzn trzymających nasze bagaże. Widzę Haymitcha mocno ściskającego swoją narzeczoną. Lekko się uśmiecham na ten widok.
- Stoisz koło Peety Mellark'a a gapisz się na Haymitcha? - Johanna lekko mnie klepnęła w plecy. - Jak będziesz mu to wynagradzać to nie jęcz za głośno. - obejmuje mnie ramieniem. Czuję ,że się rumienię.
- Haymitch, muszę Ci coś powiedzieć... - Zaczęła Effie.
wtorek, 10 listopada 2015
Rozdział 84 "Noc Filmowa"
Wyrywam dłoń z uścisku Peety i idę w stronę wysokiego mężczyzny. Słyszę wołanie blondyna ale nie reaguje. Gdy Peeta woła mnie jeszcze raz, o wiele głośniej, mężczyzna odwraca się w moją stronę. Nie wierzę... to...
- Finnick! - W moim głosie słychać nadzieję i strach przed tym ,że to tylko kolejny, głupi sen.
- Katniss! - Mężczyzna szeroko się uśmiecha. Gdy jesteśmy już wystarczająco blisko, przytulamy się.
- Finnick, gdzie ty byłeś przez te dwa lata? - Pytam łamiącym głosem.
- W szpitalu na rehabilitacji. Twoja strzała odgoniła zmiechy. Myślałem ,że tam umrę. Zresztą... nie wiem jakim cudem przeżyłem. Widzisz tą bliznę? - Palcem wskazuje na swoją szyję. - To pamiątka po paskudnym zmiechu. W ostatniej chwili pojawiła się Muriel i właściwie to dzięki niej żyję.
- Katniss! - Słyszę krzyk Peety za sobą.
- Peeta, to Finnick! - Czuję ,że po policzkach spływają mi łzy.
- Przecież Finnick nie... - Przerywa. - Matko... Odair... - Patrzy na niego jakby zobaczył ducha.
- Tak trochę zimno tu jest. Możemy iść do domu czy wolicie tak stać i patrzeć na mnie jak na ducha? - Patrzy na nas z uśmiechem.
- Jasne... chodźmy. Wolisz iść do nas czy od razu do Annie? - Lekko się uśmiecham.
- Annie tu jest? - W jego oczach pojawił się jakiś dziwny blask.
- Nie tylko ona. Twój syn również.
- Jak... jak to mój? Przecież nie było mnie dwa lata...
- A nasz chrześniak ma ładne dwa latka. - Peeta szeroko się uśmiecha.
- Jesteście jego rodzicami chrzestnymi? - Pyta z szeroko otwartymi oczami.
- Nie było Ci zimno? Chodź, zaraz zobaczysz swojego syna. - Chwytam go za nadgarstek i ciągnę w stronę domu Annie.
Otrzepuję buty i pukam do drzwi. Annie najwyraźniej jest zajęta ,ponieważ krzyczy "Drzwi są otwarte". Wchodzę do środka i ściągam buty.
- Przyprowadziliśmy Ci gościa. Mam nadzieję ,że się nie gniewasz. - Mówię.
- Oczywiście ,że nie. - Wychodzi z salonu z Willem na rękach. - Witam. - Mówi patrząc na syna.
- Witaj, kochanie. - Finnick szeroko się uśmiecha. Annie podnosi głowę i patrzy na Odaira. Przykłada rękę do ust i zaczyna cicho chlipać. Podchodzę do niej i biorę Willa na ręce.
Finnick rozkłada ręce i patrzy wyczekująco na swoją żonę. Rudowłosa niemal od razu biegnie do niego i mocno go przytula.
- Finnick, idioto czemu się nie odzywałeś! - Odzywa się po chwili.
- Wiesz... tak jakby nie miałem jak. - Lekko się uśmiecha.
- Jak nie miałeś jak? - Szepcze. Odair odsuwa ją od siebie i wskazuje na bliznę na szyi.
- Trochę trudno było mówić z grubym bandażem na szyi. - Na jego twarzy pojawia się grymas. Annie staje na palcach i lekko cmoka ustami jego bliznę na szyi.
- Finnick, ktoś jeszcze chciałby Cię zobaczyć. - Oczy wszystkich są skierowane na mnie. Ruchem głowy wskazuję na Willa.
- To nasz syn. - Mówi cicho rudowłosa. Odair podchodzi do mnie a ja podaję mu Williama. Na początku chłopiec uważnie przygląda się tacie, ale już po chwili go poznaje i mocno się w niego wtula.
Od powrotu Finnicka minął tydzień. Zamieszkał u Annie i swojego synka. Mały szybko się przywiązał do taty. Odair sprawuje się świetnie w roli ojca. Annie ma teraz o wiele więcej czasu ,ponieważ jak to uznał ojciec jej dziecka za dużo go ominęło by mógł sobie pozwolić na niezajmowanie się synem. Od dawna nie widziałam tak szczęśliwej Annie. Od niej po prostu czuć radość.
Dzisiaj Lily śpi u Johanny i Petera, tak jak William. Z Annie postanowiłyśmy zrobić sobie noc filmową a jako ,że chłopaki nie mieli wyboru - będą nam towarzyszyć. Z początku Finnick był sceptycznie nastawiony do zostawienia syna pod opieką kogoś innego niż kogoś z naszej czwórki ale po długich namowach Annie, uległ.
Ja i Annie miałyśmy zając się wybieraniem filmów. Wybrałyśmy trzy dramaty romantyczne oraz trzy horrory. Chłopaki mieli zająć się jedzeniem. Nasza noc filmowa ma się zacząć o 20.00. Męska część ustaliła ,że będą siedzieć w bokserkach i jakiś śmiesznych koszulkach które miała załatwić im Johanna.
Robię z Annie małe kanapeczki a chłopaki rozkładają w salonie koce na których będziemy siedzieć. Kładę przekąski na talerz i zanoszę do salonu. Gdy przekraczam próg pokoju moim oczom ukazuje się Peeta wojujący z kocem.
- Peeta, co ty robisz? - Wybucham śmiechem.
- Staram się rozłożyć ten koc.
Odwracam się i kładę na stoliku który teraz jest podsunięty pod okno, talerz.
Huk jest tak głośny ,że aż podskakuję przestraszona. Odwracam się i moim oczom ukazuje się Peeta leżący jak długi na podłodze zawinięty w koc. Wybucham głośnym, niepohamowanym śmiechem.
- Katniss, pomóż mi. - Mówi przez śmiech. Kiwam głową i podchodzę do niego. - Pomóż mi a nie się chichrasz! - Śmieje się.
- Peeta, czemu się tak... - Do pokoju wchodzi Finnick i wybucha głośnym śmiechem. - Miałeś rozłożyć ten koc a nie się w niego zawinąć! - Duka przez śmiech.
- Nie planowałem tego. A teraz mi pomóżcie. - Chichra się.
Cały czas się śmiejąc pomagamy wydostać się Peecie z koca. Udając obrażonego siada na kanapie i ogłasza ,że nie będzie już nigdy więcej rozkładał koców.
Nasza noc filmowa zaczęła się z lekkim opóźnieniem. Finnick chciał zrobić jakąś sztuczkę i tak ją zrobił ,że połamał stół oraz zbił talerz z kanapkami które wylądowały na podłodze. W nagrodę dostał ścierkę, mopa oraz młotek i gwoździe. Oczywiście okazało się ,że stołu nie da się naprawić i jutro ma robić nowy z Peetą.
Teraz siedzimy na kocach i oglądamy jakiś horror. Annie siedzi oparta o kanapę, schowana za wielką poduszką, Finnick siedzi koło swojej żony chichrając się z różowej koszulki Peety z napisem "Bzzzyk doradza: Bzykanie odmładza". Odair dla odmiany ma jasnoróżową koszulkę z napisem "Najlepsza babcia na świecie!". Siedzę oparta o kolana Annie a Peeta leży z głową na moim brzuchu. Mój narzeczony bawi się w "zbawiciela" i co jakiś czas daje złote rady głównemu bohaterowi filmu w stylu "Nie idź tam" lub "On tam jest".
Po jakimś czasie Peeta zasypia. Oczywiście Finnick wpadł na genialny pomysł i szuka teraz czarnego mazaka. Po jakimś czasie Odair wraca z flamastrem z ręce.
- Katniss, przytrzymaj mu głowę. - Szepcze. Delikatnie głaszczę go po policzku jednocześnie pilnując by nie ruszał głową. Finnick rysuje mu monobrew, wąsy oraz męskie przyrodzenie na policzku.
- Mam nadzieję ,że to nie jest mazak permanentny. - Mówię cicho uważnie przyglądając się Finnickowi. Chłopak patrzy na mnie dziwnym wzrokiem.
- Ym... oczywiście ,że nie. Jakby się pytał kto go wymazał to nie ja! - Podaje mi marker i wybiega z pokoju.
Na moje nieszczęście Peeta budzi się niemal od razu. Jego wzrok zatrzymuje się na mazaku który trzymam w ręce.
- Po co Ci to? - Pyta.
- Prezent od Finnicka. - Chichocze Annie.
- Co on z tym chciał zrobić? - Chłopak jest mocno zdezorientowany.
- Kochanie, nie co chciał zrobić a co zrobił. Na twoim miejscu poszłabym zobaczyć się w lustrze i więcej nie zasypiać w towarzystwie Odaira. - Całuję go w czysty policzek.
Peeta szybko się podnosi i idzie do łazienki. Ja i Annie oczywiście idziemy na nim.
Chłopak nie zamyka drzwi, więc widzimy jego reakcję na "dekorację" na jego twarzy.
- Gdzie jest Odair? - Pyta udając obrażonego, jednak w jego głosie słychać śmiech.
- Nie ma mnie! - Krzyczy Finnick wybiegając na dwór. Peeta rusza za nim. Nie zdążył nawet założyć butów. Z Annie zakładamy kurtki, buty i wychodzimy za chłopakami.
- Pobiegli tam. - Rudowłosa wskazuje na mojego narzeczonego biegnącego w stronę bramy od Wioski Zwycięzców.
- No to pięknie. - Wzdycham. - Biegniemy po nich czy czekamy? - Pytam.
- O nie, ja nigdzie nie idę. Katniss, jest zimno a oni są w samych koszulkach i gaciach, zaraz wrócą. - Annie lekko się uśmiecha i wchodzi do domu. Stoję jeszcze chwilę przed drzwiami. Kiedy mam wejść do środka, słyszę krzyk Peety "Odair, i tak Cię dopadnę!". Momentalnie odwracam się w stronę chłopaków. Wymazany Finnick ucieka przez moim narzeczonym który trzyma w ręce czarny marker.
Peeta zauważając mnie, potyka się o coś skutkiem czego wypada mu marker. Finnick szybko go podnosi i zaczyna gonić Mellarka. Mój ukochany biegnie w moją stronę a Odair zaraz za nim. Nim zdążę cokolwiek zrobić, staję się żywą tarczą.
- Katniss, chroń mnie! - Chichra się Peeta.
- Szczerze mówiąc jest mi zimno. Możecie się dokończyć bawić w domu? - Pytam pocierając dłońmi ramiona.
Peeta nadal chowając się za mną, wchodzi do domu. Idę do salonu i siadam koło Annie.
- Uspokoili się? - Pyta widząc wchodzącego do pokoju Peete.
- Bardzo. - Wzdycham. Dopiero teraz zauważam zdarte kolano Peety i podartą koszulkę. - Kochanie, ty się tam z kimś biłeś? - Zwracam się do blondyna.
- Szczerze Ci powiem ,że bieganie po ciemku nie jest zbytnio bezpieczne. - Siada koło mnie.
- Ooo, mój mały Peetuś. - Przytulam go, śmiejąc się.
- Nigdy więcej nic mu nie zrobię jak będzie spał. - Do pokoju wchodzi zrezygnowany Finnick.
- Co Ci się stało z twarzą? - Annie wybucha śmiechem.
- Ten osobnik. - Ręką wskazuje na Peete. - Się stał. Czym mogę to zmyć?
- Olejkiem z drzewa herbacianego. Will parę razy się umazał markerem i musiałam mu to zmywać. Niestety właśnie mi się skończył, więc rano pójdziesz z Peetą do sklepu po niego. - Rudowłosa szeroko się uśmiecha.
- Jak to ja i Peeta? Przecież staniemy się pośmiewiskiem dystryktu. - Marudzi.
- Było się nie mazać. - Mówię z uśmiechem. - Ale popatrzcie na to z drugiej strony. Nikt w tym dystrykcie Was nie zapomni. - Wybucham śmiechem.
Annie włącza jakiś dramat romantyczny. Chłopaki szybko zasypiają. Peeta śpi z głową na moim ramieniu a Finnick śpi z głową na plecach Annie, która leży na kocu, na brzuchu i z zaciekawieniem ogląda film. Opieram się o głowę Peety i zamykam oczy. Zasypiam.
niedziela, 8 listopada 2015
Rozdział 83 "To niemożliwe"
Przepraszam ,że na ten rozdział musieliście tak długo czekać, ale nie miałam na niego w ogóle pomysłu. Wiem ,że rozdział jest krótki i nudny ale jak już mówiłam - nie miałam na niego pomysłu. Pozdrawiam Yoo.
15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*Leżę koło blondyna i przyglądam się jego spokojnej twarzy. Gdy śpi wygląda tak słodko... tak bezbronnie. Najdelikatniej jak potrafię odgarniam mu włosy z czoła i lekko cmokam go w czubek nosa. Z powrotem się kładę i przyglądam jego twarzy. Na ustach blondyna błądzi delikatny uśmiech. Już po chwili Peeta leży wtulony we mnie z głową na moich piersiach. Delikatnie go obejmuję i całuję w czubek głowy.
- Dzień dobry. - Szepcze zaspanym głosem.
- Dzień dobry. - Szeroko się uśmiecham.
- Długo już tak nie śpisz? - Całuje mnie w odsłonięte ramie. Jedną stopę kładzie na moich łydkach i delikatnie jeździ nią w górę i w dół.
- Może od dziesięciu minut. - Czuję rękę Peety na moim biodrze. - Kochanie, sądzisz ,że Haymitch nie wie jeszcze ,że nie jest ojcem Mii? - Pytam cicho.
- Sądzę ,że Effie mu nie powie. Pewnie sama Mia tego nie wie.
- Przecież Haymitch ma prawo wiedzieć. Poza tym skąd ona wie ,że on nie jest jej ojcem? - Uważnie przyglądam się ukochanemu.
- Tego nie wiem. Kochanie, dzień zapowiada się świetnie, proszę nie psujmy go przygnębiającymi tematami. - Mocniej mnie przytula.
- Dobrze. Przepraszam ,że zaczęłam ten temat.
- Nic się nie stało. Po prostu nie rozmawiajmy o tym i poczekajmy na rozwój tej całej sytuacji. Jak będziemy o tym rozmawiać głośno to jeszcze Lily to usłyszy i powie to Mii. - Mówi ciepłym głosem. Postanawiam zmienić temat.
- Co chciałbyś zjeść na śniadanie? - Delikatnie głaszczę go po karku.
- Mam pewien pomysł ale musiałabyś odstąpić mi dziś kuchnię. - Odsuwa się ode mnie i ciepło uśmiecha.
- A można wiedzieć na jaki pomysł pan, panie Mellarku wpadł? - Chichoczę.
- Dawno nie jedliśmy bułek serowych. - Całuje mnie w usta i wstaje z łóżka. Patrzę na niego z uśmiechem. - Idę wziąć prysznic, dołączysz? - Figlarnie się uśmiecha.
- Dwa razy nie musisz pytać. - Wyskakuję z łóżka i idę do łazienki. Peeta wchodzi zaraz po mnie i zamyka drzwi. Zdejmuję koszulę nocną oraz bieliznę i wchodzę pod prysznic. Cały czas czuję na sobie wzrok blondyna. Po chwili czuję jego ręce obejmujące mnie w talii. Zarzucam mu ręce na szyję i delikatnie całuję. Peeta pogłębia pocałunek i lekko mnie unosi. Odruchowo zaplatam nogi na jego biodrach. Ręce chłopaka zjeżdżają na moje pośladki i delikatnie je pieszczą. Już mamy się kochać gdy słyszę pukanie do łazienki.
- Jest tu Peeta? - Krzyczy Lily.
- Nie!. - Odkrzykuję odruchowo. Blondyn patrzy na mnie karcącym wzrokiem.
- A nie wiesz może gdzie jest?! Jestem głodna a nie ma nic na śniadanie!
- Peeta jest... na spacerze.
- A kiedy wróci?!
- Pewnie za jakąś godzinę lub dwie! Na stole leżą świeże owoce, zjedz je! Potem zrobię Ci śniadanie!
- Dobrze! - Gdy słyszę jej oddalające się kroki oddycham z ulgą.
- Teraz słucham, jak jej wyjaśnisz ,że jestem w domu? - Blondyn uważnie mi się przygląda.
- W tym związku, kochanie. - Staję na palcach i szepczę w jego usta. - Od myślenia jesteś ty. - Delikatnie go całuję. Obejmuje mnie w pasie i mocno do siebie przyciąga. Wpija się w moje usta jednocześnie lekko głaszcząc plecy.
Po półgodzinnym prysznicu idziemy się ubrać. Wciskam się w obcisłe, białe rurki i jasnobeżowy sweter zapinany z przodu na jasnobrązowe guziki. Jako ,że całą szyję mam odkrytą a mi zawsze jest zimno, zakładam też biały szalik zrobiony z bawełny. Peeta zakłada luźne, szare, dresowe spodnie i niebieską bluzkę na krótki rękaw. Na sam widok ubioru blondyna robi mi się zimno. W objęciach schodzimy na dół.
- Katniss, Peety jeszcze nie ma. - Słyszę głos Lily dobiegający z salonu.
- Jestem! - Blondyn cicho otwiera drzwi od gabinetu i zamyka je z trzaskiem.
Lily wybiega z pokoju, chwyta Peete za rękę i ciągnie go do kuchni. Widząc zdezorientowaną minę Peety wybucham niepohamowanym śmiechem. Podążam za moją przybraną siostrą i narzeczonym.
Siadam na krześle obok stołu a Lily siada na moich kolanach. Peeta udając obrażonego robi nam śniadanie.
- Muszę iść jutro do szkoły? - Lily wzdycha.
- No raczej tak. - Uśmiecham się do niej.
- A gdybym tak jutro nie poszła do szkoły? - Robi tak słodką minę ,że ledwo udaje mi się jej odmówić.
- Jutro pójdziesz do szkoły. Nie chcę mieć kłopotów z twoją wychowawczynią i mamą. - Na mojej twarzy pojawia się grymas.
- Czego mama nie wie to jej nie boli. - Dumnie się uśmiecha.
- Nie przekonasz mnie. Jutro grzecznie pójdziesz do szkoły. Możesz pomęczyć Peete ale wątpię żeby się zgodził żebyś została w domu.
- Lily, jak jutro grzecznie pójdziesz do szkoły zabiorę Cię na wycieczkę. - Blondyn podchodzi do stołu i stawia na nim bułki z serem. Podopieczna mojej mamy wyraźnie się rozpromieniła. Bierze bułkę i z uśmiechem ją zjada.
Gdy kończymy jeść, w domu rozlega się dzwonek do drzwi. Lily pobiegła na górę odrobić lekcję a Peeta poszedł otworzyć drzwi. Ja zabieram się za zmywanie.
- Peeta, proszę... pomóż mi. - Cichy, zapłakany głos odrywa mnie od zmywania. Wycieram ręce i idę do przedpokoju.
- W czym mam Ci pomóc, Effie? - Głos Peety jest spokojny i ciepły. Podchodzę do niego i splatam nasze palce.
- Katniss... przepraszam. - Zaczyna głośno płakać.
- Ja Ciebie też przepraszam, Effie. - Mocno ją przytulam. Po dłuższej chwili odsuwam się od niej i wpuszczam do środka. Siadamy w salonie na kanapie.
- Ja tak nie mogę... nie chcę. Haymitch dzwoni do mnie i pyta się co u mnie i Mii. Codziennie mówi mi ,że mnie kocha a ja... perfidnie go okłamuję... - Chowa twarz w dłoniach. - Tak bardzo go kocham ale nie potrafię go oszukiwać... - Chlipie.
- To powiedz mu prawdę. - Mówię cicho.
- On mnie zostawi... nie będzie chciał mnie znać.
- Jak mu tego nie powiesz teraz to i tak prędzej czy później on się dowie. - Peeta siada obok mnie i splata nasze palce. - Moim zdaniem powinnaś mu powiedzieć teraz.
- A moim zdaniem powinnaś poczekać aż wróci. - Mówię pewnie.
- A mogę mu w ogóle tego nie mówić? - Chlipie.
- Jak się dowie przypadkiem to co zrobisz? - Pytam.
- Nie wiem... powiem mu jak wróci. - Podnosi głowę i patrzy na mnie. - Wiem kto wysadzał piekarnie, elektrownie i wodociągi. - Mówi cicho.
- Kto?
- Aaron Snow - Syn Coriolanus'a Snow'a.
- Żartujesz? Po co on to robił? - Mamroczę.
- Rok temu stwierdzono u niego chorobę psychiczną. Miał zostać zamknięty w zakładzie psychiatrycznym ale po badaniach uciekł i nigdzie nie było można go znaleźć. Peeta, tak mi przykro. - Patrzy na niego współczującym wzrokiem.
- Mnie też. - Spuszcza głowę. Lekko ściskam jego dłoń żeby wiedział ,że ma we mnie wsparcie.
- A wiadomo co z Jane? - Pytam.
- Urodziła. Z tego co mi wiadomo chce iść do sądu i zmusić Petera to uznania tego dziecka. - Na jej twarzy pojawia się grymas. - Lily robi coś ważnego?
- Odrabia lekcje. A co?
- Pomyślałam ,że mogłabym wziąć Lily do nas na noc. Mia na pewno by się ucieszyła. Jutro po lekcjach dziewczynek przyprowadziłabym ją do was. - Ciepło się do nas uśmiecha. Patrzę na Peete jednak on nadal ma wzrok wbity w podłogę.
- Dobrze, Lily jest w swoim pokoju. - Odwzajemniam uśmiech.
Po półgodzinie ja i Peeta zostajemy sami. Blondyn postanowił zrobić obiad a jako ,że ja nie mam nic do roboty - jestem zmuszona mu pomóc. Peeta zaproponował abyśmy zrobili gołąbki a ja przystałam na jego propozycję.
Podczas gdy niebieskooki wyjmuje potrzebne składniki, ja siadam na blacie i uważnie mu się przyglądam. Gdy się skupia wygląda tak... seksownie.
- Czemu mi się tak przyglądasz? - Peeta odwraca się w moją stronę i szeroko uśmiecha. Czuję ,że się rumienię.
- Patrzę na najprzystojniejszego mężczyznę w Panem. - Ciepło się do niego uśmiecham. Podchodzi do mnie i lekko cmoka moją szyję.
- To było miłe. - Mruczy.
- A teraz, kochanie zajmijmy się gotowaniem. Jestem niebezpiecznie głodna i mogę Cię przypadkiem zjeść. - Delikatnie gryzę go w ramię.
- Jestem niejadalny ale jak chcesz to mogę ci dać bułkę serową. - Przelotnie całuje mnie w usta. Zeskakuję z blatu. Nim zdążę cokolwiek zrobić, Peeta zamyka mnie w żelaznym uścisku. - Nie wiem czym sobie zasłużyłem na Ciebie. Ty jesteś idealna - piękna, czuła, opiekuńcza, dobra. Idealna pod każdym względem. Jestem najszczęśliwszym chłopakiem na świecie widząc Cię rano w naszym łóżku i kładąc się z tobą spać. Kochanie, czym ja sobie zasłużyłem na Ciebie? - Szepcze w moje usta.
Zarzucam mu ręce na szyję i czule całuję.
- To co z tym gotowaniem? - Pytam gdy się od siebie oderwiemy. Chłopak z szerokim uśmiechem podchodzi do blatu, bierze z niej średnią główkę kapusty i mi ją podaje.
- Oderwij z niej pierwsze, grube liście i zostaw te które są ładnie przytwierdzone do główki. - Cmoka mnie w policzek. Podchodzi do szafki obok lodówki i wyjmuje z niej opakowanie z ryżem. Kładzie je na blacie i włącza radio stojące na lodówce. Cicho śpiewając, wraca do gotowania. Wsłuchuję się w jego głos. - Naprawdę pięknie śpiewa. Nigdy nie słyszałam jak śpiewa i szczerze tego żałuję. Słuchając jego śpiewu nie zauważyłam ,że oderwałam większość dobrych liści. Zawstydzona tym ,że nie potrafiłam wykonać tak prostego zadania - kładę liście i główkę kapusty na blat. Peeta nie przestając śpiewać, odwraca się w moją stronę.
- Chyba jednak będziemy musieli zrobić gołąbki bez zawijania. - Stwierdza ze śmiechem.
- Przepraszam... zamyśliłam się. - Czuję ,że moje policzki czerwienią się.
- Nic się nie stało. - Ciepło się do mnie uśmiecha.
Gotowanie zajmuje nam dobrą godzinę. Po zjedzeniu postanawiamy odwiedzić Annie. Dawno nie odwiedzaliśmy rudowłosej oraz jej synka. Ostatnio Johanna wspominała ,że mój chrześniak zaczyna mówić.
Zakładam ciepły płaszcz oraz buty i czekam na Peete który przebiera się na górze. Siadam na pufie stojącej obok szafki na buty i zamykam oczy.
- Nie śpij, kochanie. - Blondyn muska ustami mój policzek.
- Nie śpię. - Lekko się uśmiecham.
Peeta szybko sznuruje buty i z szerokim uśmiechem wyciąga rękę do mnie. W objęciach wychodzimy z domu.
Podczas gdy Peeta zamyka drzwi, ja szybko zerkam na bramę Wioski Zwycięzców. Ku mojemu zdziwieniu stoi tam mężczyzna. Jest dość wysoki, dobrze zbudowany. Jego ciemne blond włosy są rozwiane przez wiatr. To niemożliwe...
poniedziałek, 2 listopada 2015
Rozdział 82 "Dzień pełen wrażeń"
15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*Budzi mnie ciężar na brzuchu. Mozolnie otwieram oczy i widzę Peete rozwalonego na łóżku. Jego nogi leżą na moim brzuchu a głowa chłopaka leży na ramie łóżka. Potem będzie narzekał ,że go głowa boli. Jedną rękę trzyma na swoim brzuchu a drugą na mojej stopie. Z tego co pamiętam razem z nami spała Lily a teraz jej nie ma. Patrzę na zegarek który stoi na szafce nocnej i dostaję szoku - jest 12.29! Jak poparzona zeskakuję z łóżka budząc przy tym blondyna. Szybko narzucam na siebie szlafrok i zbiegam na dół. Wbiegam do kuchni i podbiegam do lodówki.
- Katniss, co ty robisz? - Słyszę za sobą głos Peety.
- Śniadanie dla Lily do szkoły. - Mówię szybko. Chłopak cicho się śmieje. Podchodzi do mnie, łapie za ręce i przyciąga do siebie. - Peeta, puść mnie. Jak nie zrobię tych kanapek to Lily będzie w szkole głodna chodziła. Omijając to ,że już i tak jest spóźniona. - Próbuję się wyszarpnąć ale chłopak mocno mnie trzyma.
- Kochanie, dzisiaj sobota. - Mówi z uśmiechem.
- A nie piątek? - Pytam zdziwiona.
- Nie, sobota. Nie chcę nikomu nic wypominać, ale nie dostałem dzisiaj buziaka na dzień dobry. - Chłopak robi minę w stylu "Obraza Majestatu". Lekko się uśmiecham i przelotnie całuję go w usta.
- Nie boli Cię głowa? Spałeś na ramie łóżka. - Pytam zatroskana.
- Trochę policzek. - Delikatnie się uśmiecha. Kładę dłoń na jego zaczerwienionym policzku i delikatnie masuję.
- Kochanie, jak ty to zrobiłeś ,że spałeś na ramie łóżka? - Chichoczę.
- Żeby to uczynić trzeba się nazywać Peeta Mellark. - Wybuchamy głośnym śmiechem.
- Dzień dobry. - Do kuchni wchodzi ziewająca Lily.
- Dzień dobry. - Ciepło się do niej uśmiecham. - Gdzie byłaś? - Pytam.
- Spałam w salonie. Peeta tak chrapał ,że zasnąć nie mogłam. - Na te słowa wybucham głośnym śmiechem. - Katniss, ale tak szczerze, jak ty możesz spać jak on tak głośno chrapie? - Podchodzi do mnie i przytula.
- Przyzwyczaiłam się. - Chichoczę. - Dziś wysprzątamy Ci pokój i będziesz mogła spokojnie spać. - Lekko się uśmiecham.
- Jeszcze Peeta tak się rozwalił na tym łóżku ,że zostałam przygnieciona przez jego rękę. - Dziewczynka lekko się krzywi.
- Widzisz... zazwyczaj podczas spania obejmuję Katniss. - Chłopak stara się jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
- Współczuję Ci, Katniss. - Lily szeroko się uśmiecha.
- Zrobię śniadanie i bierzemy się za sprzątanie twojego pokoju, Lily. - Ciepło się do niej uśmiecham. Zauważam Peete który próbuje niespostrzeżony wyjść z kuchni. - Kochanie, mówiąc "bierzemy" miałam namyśli też Ciebie. - Zrezygnowany siada na krześle.
Na śniadanie robię kanapki. Lily szybko je zjada za to Peeta stara się je zjeść jak najwolniej. Po około półgodzinie wszyscy jesteśmy gotowi do pracy. Z szafki pod zlewem wyjmuję środki czystości które będą potrzebne do sprzątania oraz papierowe ręczniki kuchenne po czym idziemy na górę. Lily i Peecie przypadło ścieranie kurzy a mi zmienienie pościeli i umycie okien. Podopieczna mamy poszła ścierać kurz w łazience a blondyn zostaje w pokoju razem ze mną. Podchodzę do okna i zaczynam je myć.
- Kochanie, masz bardzo dobre podejście do dzieci. - Blondyn przerywa ciszę.
- Skąd taka myśl? - Lekko się uśmiecham.
- Jak jesteś przy Lily, cała aż promienieje. Zresztą Will i Mia też. - Ciepło się do mnie uśmiecha.
- Wydaje Ci się. - Bagatelizuję.
- Wątpię. Od kąt Lily tu zamieszkała, tryska radością.
- Nie mieszkam tu tylko ja. Równie dobrze mogę powiedzieć ,że ona jest taka szczęśliwa bo ty tu jesteś. - Wystawiam język w jego kierunku.
- Lily! - Krzyczy. Dziewczynka pojawia się niemal od razu.
- Tak? - Pyta niewinnym głosikiem.
- Wolisz Katniss czy mnie? - Pyta z uśmiechem.
- Katniss. - Odpowiada bez wahania. - Znaczy... lubię was tak samo. - Z wielkimi rumieńcami wraca do sprzątania. Blondyn wybucha głośnym śmiechem.
- Nie chichraj się tylko sprzątaj. - Rzucam w niego ścierką. Peeta nie przestając się śmiać wraca do sprzątania.
Po trzech godzinach sprzątania pokój jest już czysty. Zmęczeni sprzątaniem siadamy na kanapie i oglądamy jakąś bajkę. Lily leży z głową na moich kolanach a ja siedzę wtulona w Peete. Głaszczę delikatnie moją przybraną siostrę po głowie. W domu rozlega się dzwonek do drzwi. Patrzę błagalnym wzrokiem na blondyna. Chłopak wzdycha i idzie otworzyć drzwi. Słyszę głośny szloch. Do salonu wchodzi zapłakana Effie i Mia. Peeta wchodzi za nimi ze zdezorientowaną miną.
- Lily, pokaż Mii swój nowy pokój. - Mówię cicho. Dziewczynka ochoczo kiwa głową, łapie Mie za rękę i ciągnie ją na górę.
- Effie, co się stało? - Podchodzę do kobiety i ją przytulam.
- Haymitch... on... - Duka przerażona i załamana.
- Co się stało? - Pytam coraz bardziej przerażona.
- Bo okazało się...
- Effie wyduś to z siebie. - Peeta mówi spokojnym głosem.
- Nie jest ojcem Mii. - Kobieta wybucha głośnym płaczem.
- Jak... jak to? - Patrzę na nią jakby oznajmiła mi ,że właśnie pada deszcz świń.
- Skoro nie on, to kto jest ojcem Mii? - Blondyn staje za mną.
- Są jeszcze dwie opcje. - Mówi zawstydzona.
- Jak dwie? - Jestem coraz bardziej zdezorientowana.
- Matko, Katniss! Jak byś spała z Peetą, Galem i powiedzmy Peterem to wiedziałabyś kto jest ojcem!? - Wrzeszczy Effie.
- Wiedziałabym bo nie spałabym z trzema mężczyznami w tym samym czasie! Wiesz kto się tak zachowuje?! Dziwka, Effie. Dziwka! - Krzyczę.
- Niby ty nigdy nie popełniłaś żadnego błędu, tak?! Katniss, wznieciłaś powstanie, przez Ciebie zginęły tysiące ludzi! Jedyną osobą która o cokolwiek ma się obwiniać jesteś ty! - Nie wytrzymuję i uderzam ją w twarz. Peeta reaguje od razu. Łapie mnie w pasie, unosi parę centymetrów nad podłogą.
- Effie, lepiej już idź. - Mówi cicho blondyn.
- A żebyś wiedział ,że pójdę! Mia! - Wrzeszczy. Wesołe dziewczynki w podskokach schodzą na dół. - Wychodzimy. - Warczy.
- Ale mamo. - Mia robi smutną minkę.
- Żadne "ale". Z Lily zobaczysz się dopiero jak wróci Marianne! - Łapie córkę za rękę i prowadzi do drzwi wejściowych. Wychodząc głośno nimi trzaska.
- Czemu Mia nie będzie mogła tu przychodzić? - Pyta smutna Lily.
- Katniss trochę się pokłóciła z ciocią Effie ale za parę dni wszystko będzie dobrze. - Peeta głaszcze ją po głowie.
- Aha... a właśnie mam do was pytanie. Bo u mnie w klasie jest taki Alex i on taki bardzo dziwny liścik mi dał. Tylko problem jest w tym ,że nie wiem o co mu chodzi. - Wzdycha.
- Masz tu ten liścik? - Pytam klękając przed nią.
- Mam.
- Przynieś go to pomożemy Ci go rozszyfrować. - Puszczam do niej oczko. Lily kiwnęła głową na znak zgody i pobiegła na górę. Już po chwili wróciła z jakimś wymiętoszonym papierkiem w ręce. Razem z Peetą usiedliśmy na kanapie a Lily podała mi ten świstek. Wgramoliła się na moje kolana.
- Chcesz ze mną chodzić? Podkreśl Tak, Nie. - Czytam na głos. Ja i Peeta wybuchamy śmiechem.
- I co to ma znaczyć? Gdzie ja mam z nim chodzić? - Pyta zdezorientowana.
- On się Ciebie pyta czy chcesz być jego dziewczyną. - Ciepło się do niej uśmiecham.
- O nie, nie ma mowy! Na pewno nie będę jego dziewczyną! - Oburza się.
- Dlaczego? - Pyta Peeta przez śmiech.
- Dlatego ,że to jest mega arogancki i chamski chłopak! We mnie się coś gotuje jak widzę jak śmieje się z tych osób co się lepiej uczą! - Ostaje z moich kolan, bierze ode mnie kartkę i wychodzi. Patrzę zdezorientowana na blondyna. Czy to możliwe żeby się na nas obraziła? Już mam wstawać kiedy do salonu wchodzi zadowolona z siebie Lily.
- Gdzie byłaś? - Pytam.
- W kuchni, wyrzuciłam ten okropny świstek. - Znowu wdrapuje się na moje kolana.
- Macie ze sobą coś wspólnego. - Chłopak uważnie nam się przygląda.
- Oprócz włosów, oczów i wspólnego mieszkania, co? - Lekko się uśmiecham.
- Ani Katniss nie da się tak łatwo poderwać ani Lily. - Wybucha śmiechem.
- A jednak tobie się udało. - Całuję go w policzek.
- Fuu, mam dość związków na dłuugie lata! - Schodzi z moich kolan i kładzie się na naszych nogach.
Dzień mija nam na śmiechach i wygłupach. Mimo ,że Peeta się śmieje, jego oczy są nieobecne. Znając mojego narzeczonego cały czas myśli o Effie, Mii i Haymitchu. Nie chciałam rozmawiać o tym w obecności Lily więc postanowiłam poczekać do wieczora. Po pysznej kolacji zrobionej przez Peete, idziemy do sypialni odpocząć. Blondyn kładzie się na łóżku a ja idę wciąć szybki prysznic. Związuję włosy w koka i wchodzę pod prysznic. Myję się może 10 min. Wycieram się, ubieram i wychodzę z łazienki. Moim oczom ukazuje się śpiący Peeta na łóżku. Delikatnie kładę się obok niego i przytulam się do jego pleców. Sen przychodzi nieubłaganie.
wtorek, 27 października 2015
Rozdział 81 "Zmiany, i te lepsze i te gorsze"
15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*Siedzę na szpitalnym krześle w poczekalni z Willem na kolanach. Annie śpi na krześle koło mnie a Johanna stoi pod drzwiami od porodówki i stara się chyba coś zobaczyć. Nie wiem czy ona jest tak upita ,że próbuje coś zobaczyć przez drewniane drzwi bez okna czy co. Peeta śpi z głową na moim ramieniu a Peter wystukuje jakiś rytm o podłogę.
Poród zaczął się dobre 3 godzin temu a jeszcze się nie skończył. Na szczęście ściany są dźwiękoszczelne i nie słychać wrzasków Delly.
- Matko, długo jeszcze? - Słyszę cichy szept. Spoglądam na Johanne która wali pięścią w drzwi.
Will kładzie głowę na moje piersi i mocno do mnie przytula. Delikatnie głaszczę go po głowie. Opieram się głową o głowę Peety i zasypiam.
Budzi mnie pisk Johanny. Mozolnie otwieram oczy i widzę Jo która odpycha jakiegoś mężczyznę i wchodzi na porodówkę. Delikatnie szturcham Peete. Chłopak od razu się budzi i we mnie wtula.
- Koniec tego przytulania! Delly urodziła! - Krzyczy uradowana Johanna. Peeta wstaje z krzesła i podchodzi do drzwi. Po chwili wraca do mnie cały blady.
- Za dużo krwi. - Zajmuje miejsce obok mnie.
- Cesarskie cięcie miała? - Pytam przerażona.
- A jak myślisz, byliśmy tu czy tam? - Johanna ręką wskazuje na salę.
Na korytarzu czekamy jeszcze pół godziny. Gdy pielęgniarka informuje nas ,że można odwiedzić Delly, od razu wstajemy i niemal wbiegamy do jej sali.
Kobieta leży na szpitalnym łóżku przykryta niebieskim materiałem ze swoim dzidziusiem na piersiach. Posyła nam szeroki uśmiech jednak widać ,że jest wycieńczona.
- Jaki on piękny. - Podchodzę do przyjaciółki i bardzo delikatnie głaszczę jej synka po rączce.
- Ma już imię? - Peeta staje za mną. Kładzie ręce na moich biodrach i głowę na moim ramieniu.
- Tak, Joshua. - Delikatnie głaszcze kciukiem policzek swojego synka.
- Włoski ma po tobie, Delly. - Szeroko się uśmiecham.
- Katniss, gdzie ty widzisz u niego włosy? - Pyta zdezorientowany blondyn.
- Na głowie, a gdzie ma mieć? - Mówi Johanna łamiącym się głosem.
- Wszystko z nim dobrze, nie ma żadnych urazów ani nic? - Pytam zatroskana.
- Nie, jest zdrowy jak rybka. - Młoda mamusia uśmiecha się do mnie. - Musimy zostać tylko parę dni na obserwacji.
- Mój kochany chrześniak. - Po moich policzkach spływają łzy wzruszenia.
- Będzie na rękach noszony. - Śmieje się Peeta.
- Katniss, chcesz go potrzymać? - Delly szeroko się uśmiecha. Nieśmiało kiwam głową. Najdelikatniej jak potrafię podnoszę. Synek złotowłosej otwiera małe oczka i uważnie mi się przygląda. Blondyn obejmuje mnie od tyłu i patrzy na syna swojego brata. W tym momencie tak bardzo zapragnęłam mieć dziecka.
- Następne dziecko ma być wasze. - Delly cicho się śmieje.
- Będzie. - Odpowiadam bez namysłu. Wszyscy patrzą na mnie zdziwionym wzrokiem. No tak - Pewnie nikt tego się nie spodziewał. Odwracam się twarzą do blondyna i całuję go w policzek. Chłopak mocniej mnie obejmuje i składa pocałunek na mojej szyi.
- Nie przy dzieciach. - Śmieje się Annie.
Siedzimy u Delly i Josha aż do dwudziestej drugiej - zamknięcia szpitala. Teraz jestem w domu razem z Peetą i w objęciach siedzimy na kanapie oglądając jakiś Kapitoliński film. Wtulam się w chłopaka i zamykam oczy.
- Katniss. - Szepcze.
- Mhm. - Jestem tak zmęczona ,że nie mam ochoty odpowiadać.
- W szpitalu gdy Delly powiedziała ,że następne dziecko ma być nasze, potwierdziłaś. Mówiłaś wtedy prawdę? - Otwieram oczy i widzę blondyna który uważnie mi się przygląda.
- Tak Peeta, mówiłam prawdę. - Lekko się uśmiecham. - Ale dopiero po ślubie. - Całuję go w policzek.
- W takim razie weźmy ślub już teraz! W mgnieniu oka znajdę kogoś kto udzieli nam ślubu. - Wstaje z kanapy i ciągnie mnie do drzwi.
- Peeta, jestem twoją narzeczoną niecałe 24 godziny. - Śmieję się.
- To w takim razie weźmy ślub jutro. - Bierze mnie na ręce i kręci się ze mną w kółko.
- Mam lepszy pomysł. - Mówię gdy przestaje się kręcić. - Weźmiemy ślub w lecie. Przez pół roku zdążymy wszystko przygotować. Poza tym panna młoda powinna mieć suknię ślubną. - Chichoczę.
- Jak dla mnie to na ślubie możesz być nawet w worku po ziemniaki. I tak byłabyś najpiękniejszą i najseksowniejszą panną młodą. - Jego ciepłe usta muskają moją szyję. - Jutro zabieram Cię na obiecaną kolację. - Mruczy obejmując mnie w pasie.
- Tą na którą chciałeś mnie zabrać dobry miesiąc temu? - Wybucham śmiechem.
- Tak. Ale najważniejsze jest to ,że w końcu na nią pójdziemy. - Szeroko się uśmiecha. Już mam go pocałować gdy przerywa mi dzwonek do drzwi. Wydostaję się z objęć ukochanego i idę otworzyć. Moim oczom ukazuje się moja mama trzymająca za rękę Lily.
- Och, Witaj Katniss. Mam prośbę do Ciebie i Peety. - Mama lekko mnie przytula. - Muszę wyjechać. - Wzdycha. Patrzę na nią jakby oznajmiła mi ,że potrafi latać.
- Ale czemu? - Pytam zszokowana.
- Widzisz... Z Haymitchem musimy lecieć do Kapitolu. Jedna z położnych odeszła z najlepszego szpitala i muszę ją szybko zastąpić. Wrócę za jakieś dwa miesiące... w każdym razie przez Bożym Narodzeniem. - Mówi na jednym wdechu.
- A Haymitch tam po co? - Pytam smutna. Dopiero co odnowiłam kontakt z mamą a już musi wyjeżdżać.
- Musi znaleźć kogoś na miejsce tamtej kobiety. Puki co ja muszę ją zastępować.
- Przecież jest tam wiele innych szpitali...
- Dwa, Katniss, dwa. Są dwa szpitale w dodatku powypełniane po brzegi. Dzięki tym wybuchom cały czas przybywa ich więcej.
- W czym mamy Ci pomóc, mamo? - Czuję rękę blondyna na moim biodrze.
- Nie mam z kim zostawić Lily a przecież nie wezmę jej ze sobą. Moglibyście się ją zająć? - Pyta z nadzieją.
- Oczywiście, ale...
- To wspaniale! Tutaj macie jej torby a gdyby zapomniała czegoś spakować to tu macie klucze. - Przerywa mi i wciska Peecie trzy wielkie torby a mi klucze.
- Mam do mamy prośbę, pytanie. - Blondyn spogląda na mnie. Doskonale wiem o co chce się spytać. Już otwiera usta by zadać mamie pytanie od którego zależy nasze dalsze życie gdy mama mu przerywa.
- Peeto, nie teraz. Zapytasz mnie przez telefon. - Mama ciepło się uśmiecha.
- Ale przez telefon nie wypa...
- Oj Peeta, nie mam teraz czasu. Dzieci kochane, zadzwonię do was jak już będę w Kapitolu. - Cmoka nas i Lily w policzki i już ma odejść gdy odzywa się Peeta.
- Pani Everdeen, to pytanie nie może zostać zadane przez telefon. - Po mimo tego jak bardzo w tej chwili moja mama jest denerwująca, Peeta stara się nie okazywać tego jak bardzo go irytuje.
- Naprawdę nie mam teraz czasu. Jeżeli to pytanie nie może zostać zadane przez telefon to zapytasz mnie za dwa miesiące. Do widzenia. - Odwraca się na pięcie i odchodzi. Tak po prostu odchodzi. Biorę Lily i blondyna za rękę i ciągnę do domu.
Peeta w przejściu rzuca torby Lily o ziemię i idzie na górę. I tak właśnie czas dzisiejszego dnia prysł jak bańka mydlana.
- Peeta jest zły dlatego ,że będziecie się mną opiekować? - Pyta cicho smutnym głosem. Klękam przed nią i odgarniam jej włosy z twarzy które wyszły z kucyka.
- Nie, kochanie. Peeta jest zły na ciocie. - Głaszczę ją po głowie.
- Pójdziemy do niego? - Pyta.
- Ja pójdę... ty się już połóż. Chodź, pokażę Ci gdzie będzie twój pokój. - Wstaję, biorę dwie wielkie torby i dźwigam je na górę. Kątem oka zauważam ,że Lily wzięła jedną małą walizkę. Prowadzę ją do pokoju zaraz koło naszej sypialni.
Dziewczynka kładzie swoją walizkę przed łóżkiem po czym dosłownie rzuca się na łóżko.
- Ten pokój ma własną łazienkę. Wiem ,że nie jest tu zbyt czysto ale musisz mi to wybaczyć. Gdybym wcześniej wiedziała o tym ,że będziesz u nas mieszkać to wysprzątałabym tu. Jutro jak wstaniesz to z Peetą weźmiemy się za sprzątanie. W łazience to w ogóle dziesięciocentymetrowa warstwa kurzu jest więc radzę Ci korzystać z tej na korytarzu. - Śmieję się cicho. - Jak nie będziesz mogła zasnąć czy miała jakieś koszmary to zawsze możesz przyjść do naszej sypialni. Zaraz przyniosę Ci szczotkę i zrobimy coś do jedzenia lub picia. Wiem ,że to niezdrowe podjadać prawie w nocy ale cóż, nie wolno kłaść się spać gło... - I w tym momencie orientuję się ,że Lily śpi. No super... ja tu swój monolog wygłaszam a ona zasnęła. Cóż... z szafy wyciągam koc i przykrywam ją. Wychodzę z jej pokoju i idę do naszej sypialni. Staram się cicho wejść do pomieszczenia ,ponieważ Peeta już chyba śpi. Tak jak myślałam - mój ukochany śpi wtulony w poduszkę z lekkim uśmiechem. Wygląda tak słodko ,że mimowolnie sama się uśmiecham. Podchodzę do komody i wyciągam z niej koszulę nocną. Kieruję się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Po prysznicu który trwał może z 5 minut, rozczesuję włosy, związuje je w warkocza i idę do sypialni. Wślizguję się pod kołdrę i przytulam do pleców blondyna. Peeta momentalnie się odwraca i mocno mnie przytula.
- Przepraszam. - Szepcze w moje włosy.
- Jaki jest powód tych przeprosin? - Głaszczę go po karku.
- Niepotrzebnie się denerwowałem. - Chowa twarz w mojej szyi.
- Kochanie, przecież nie jesteś pierwszą osobą na świecie która się denerwuje. - Całuję go w skroń.
- Myślisz ,że twoja mama jest na mnie zła? - Cały Peeta, martwi się o wszystko i o wszystkich.
- Myślę ,że była za bardzo zajęta by odczuwać jakiekolwiek uczucia. - Szepczę.
- Kocham Cię, wiesz? - Całuje mnie w szyje.
- Wiem, ja Ciebie też kocham. - Szeroko się uśmiecham. Do pokoju wchodzi ubrana w piżamkę Lily.
- W tamtym pokoju nie da się spać, za dużo kurzu jest. Mogę dziś spać z wami? - Pyta cicho.
- Jasne, chodź. Jutro wysprzątamy tamten pokój. - Śmieję się cicho. Blondyn niechętnie odsuwa się ode mnie robiąc miejsce dla Lily. Dziewczynka nieśmiało wchodzi na łóżku i się kładzie pomiędzy mną a Peetą.
- Katniss, tak właściwie to kim ty dla mnie jesteś? Bo skoro ciocia mnie adoptowała a ty jesteś jej córką to jesteś dla mnie... - Lily patrzy na mnie pytająco dając mi znak ,że to ja powinnam dokończyć to zdanie.
- Siostrą. Można powiedzieć ,że jestem twoją siostrą. - Ciepło się do niej uśmiecham i głaszczę ją po głowię. Kątem oka zauważam Peete uważnie przyglądającego się mi i Lily.
- W takim razie mam najlepszą siostrę na świecie. - Mocno się we mnie wtula. Blondyn cały czas na nas patrzy. Posyła mi szeroki uśmiech. Wpatrując się w chłopaka i przytulając Lily, zasypiam.
sobota, 24 października 2015
Rozdział 80 "Teraz wszystko się zmieni..."
Rozdział +18
15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Effie*Od czasu kłótki Katniss z Haymitchem minęły trzy dni. W dystrykcie dziewiątym i ósmym wybuchły elektrownie, wodociągi, piekarnie oraz parę sklepów spożywczych. W dziewiątce zginęło 48 żołnierzy, dwóch wróciło ciężko rannych. Podczas wybuchu straciliśmy najlepszego towarzysza broni - Ryan'a Farrow. Tak jak ustaliłam z Haymitchem, po katastrofie w Dystrykcie Dziewiątym zwiększyliśmy liczbę żołnierzy w dystryktach. W każdym dystrykcie jest teraz 80 żołnierzy wojska Panem. W Kapitolu zostało ich niecałych dziewięćdziesięciu. Jeżeli wybuchy dojdą do Kapitolu, Panem zostanie bez prądu, wody oraz jedzenia.
Jestem pewna ,że wybuch piekarni to nie sprawka Jane, więc idę do Peety. Powinien wiedzieć ,że śmierć jego rodziny to nie wina Petera. Pukam delikatnie do drzwi domu Mellarka i Katniss. Dziewczyna Peety otwiera niemal natychmiastowo.
- Katniss, mam ważną informację dla Peety. - Ciężko dyszę.
- Biegłaś? - Pyta zszokowana.
- Tak... ale to nie ważne. Gdzie jest Peeta?
- Teraz raczej z nim nie pogadasz, Peeta śpi. - Wpuszcza mnie do środka. Idę do salonu i widzę śpiącego blondyna. - A tak w ogóle to co chcesz mu powiedzieć? - Ciągnie mnie do kuchni. Siadam przy stole a Katniss podaje mi kawę.
- Śmierć rodziny Peety to nie wina Petera. - Wzdycham.
- Wiem, to wina Jane. - Siada naprzeciwko mnie.
- Właśnie nie. Peeta obwinia Petera za śmierć państwa Mellark i Paula dlatego ,że naraził się Jane i ona wysadziła piekarnię, prawda? - Mówię jednym tchem. Dziewczyna kiwa głową. - Po kolei w każdym dystrykcie wybuchają piekarnie, wodociągi oraz elektrownie. Zaczęło się od dystryktu dwunastego. Jane Smith nie mogłaby jeździć po każdym dystrykcie i ich wysadzać ,ponieważ jej błogosławiony stan na to nie pozwala. Poza tym nawet jeżeli nie byłaby w ciąży to nie dałaby rady sama tego wszystkiego wysadzać, rozumiesz?
- Tak, ale jeżeli to nie Jane to kto?
- Tego nie wiadomo.
- Lepiej obudzę Peete. - Dziewczyna wstaje i idzie do salonu.
*Oczami Katniss*
Blondyn tak słodko śpi ,że aż szkoda go budzić. Podchodzę do niego, odgarniam mu włosy z czoła i delikatnie całuję. Chłopak jak na zawołanie się budzi i pogłębia pocałunek. Wciąga mnie na siebie a jego ręce znajdują się pod moją koszulką.
- Nie chcę wam przeszkadzać ale to jest naprawdę ważne. - Effie jak gdyby nigdy nic siada na fotelu naprzeciwko kanapy. Szybko wstaję z chłopaka i poprawiam bluzkę.
- Co jest takie ważne ,że przerwałaś nam... rozmowę? - Peeta obejmuje mnie ramieniem.
- To była migowa rozmowa, tak? Przechodząc do spraw ważnych... - Trinket mówi mu to samo co mi.
- Czyli... Peter tak w sumie nie ma z tym nic wspólnego? - Pyta zszokowany.
- Nie. - Filigranowa kobieta szeroko się uśmiecha.
- O kurcze... muszę go przeprosić. Matko, on mnie pewnie nienawidzi. - Blondyn chowa twarz w dłoniach.
- Wątpię. - Effie szeroko się uśmiecha po czym wstaje i wychodzi.
- Jak ja mogłem oskarżyć go o śmierć rodziców i Paula? - Wbija we mnie smutny wzrok.
- Byłeś wstrząśnięty i rozdrażniony przed ich śmierć. Każdy popełnia błędy. - Głaszczę go po plecach. Chłopak jak poparzony zeskakuje z kanapy i wybiega z domu. Doskonale wiem gdzie teraz poszedł dlatego ja również tam idę.
Wchodząc do domu Johanny i Petera słyszę rozmowę braci. Idę do salonu i widzę Jo rozwaloną na sofie.
- Peeta, ratuje Cię to ,że jesteś moim bratem. - Peeta i Peter się przytulają a ja siadam na nogach Mason.
- Dobra, koniec tych czułości. Rzygać się chce. - Jo udaje ,że wymiotuje.
- A w nocy to tylko się do mnie przytulasz. - Starszy Mellark wybucha śmiechem.
- Mogę Cię nie przytulać. - Udaje obrażoną.
- A potem z tego przytulania dzieci wychodzą. - Kwituje Peeta.
- Idź się poprzytulaj z Katniss. - Moja przyjaciółka rzuca w niego poduszką.
- Katniss, idziemy! - Chłopak figlarnie się uśmiecha. Podchodzi do mnie, przerzuca przez ramie i kieruje się do drzwi wejściowych. - Zgadamy się później, cześć! - Szeroko się uśmiecha i czym prędzej wybiega z domu naszych przyjaciół.
Blondyn stawia mnie dopiero w sypialni. Przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje. Zarzucam mu ręce na szyję i delikatnie głaszczę kark. Chłopak obejmuje mnie w talii i delikatnie unosi. Automatycznie zaplatam nogi na biodrach blondyna. Silne ręce kochanka schodzą na moje pośladki i delikatnie je pieszczą a z moich ust wychodzi cichy jęk. Spoglądam w jego oczy - płoną pożądaniem.
Chłopak niesie mnie w stronę łóżka. Delikatnie mnie na nim kładzie a sam kładzie się na mnie. Rozsuwam uda żeby było nam wygodniej leżeć. Blondyn jedną ręką opiera się tuż obok mojej głowy a drugą masuje moje udo. Jego pocałunki schodzą na moją szyję. Delikatnie głaszczę go po karku. Na chwilę odrywa się od pieszczot i pytająco na mnie patrzy. Doskonale wiem o co mnie pyta - Chce uzyskać ode mnie pozwolenie na kontynuowanie pieszczot. Z lekkim uśmiechem kiwam głową. Chłopak momentalnie wpija się w moje usta. Pocałunek jest trochę brutalny ale bardzo przyjemny. Nie odrywając się od ust blondyna, powoli rozpinam guziki od jego koszuli. Po chwili jego górna część ubioru leży koło łóżka. Nie pozostaje mi długo dłużny i szybko zdejmuje ze mnie koszulkę.
Po chwili jesteśmy tylko w bieliźnie. Peeta całuje mnie po szyi i dekolcie delikatnie masując udo.
Tak bardzo chcę go poczuć w sobie. Zirytowana delikatnie wsuwam dwa palce pod gumkę bokserek Peety i delikatnie ciągnę je w dół. Chłopak nie pozostaje mi dłużny i szybko rozprawia się z moim biustonoszem oraz majtkami. Ustami delikatnie muska moją szyję a ja cicho jęczę. Wplatam palce w jego blond włosy. Pocałunkami wyznacza trasę od mojej szyi po klatkę piersiową aż do podbrzusza. Na wzgórku łonowym składa dwa delikatne pocałunki i wraca do moich ust. Namiętnie mnie całuje. Jedną ręką trzyma na moim biodrze a drugą podpiera się tuż koło mojej głowy. Jedną ręką wyznaczam trasę do jego męskości. Delikatnie przejeżdżam po niej dwoma palcami dając mu znak ,że chcę go w sobie poczuć. Ręką którą przez chwilą trzymał na moim udzie, chwyta mnie za rękę i splata nasze palce. Delikatnie we mnie wchodzi a z moich ust wydobywa się jęk. Wykonuje rytmiczne pchnięcia, tłumiąc moje jęki pocałunkami. Delikatnie wbijam mu paznokcie w plecy. Po chwili szczytuję wijąc się pod nim. Przymykam oczy rozkoszując się tą chwilą. Ukochany obdarowuje moje policzki, czoło, powieki, skronie oraz brodę pocałunkami. Przy następnych pchnięciach głośno jęczę. Pocałunki blondyna schodzą na moją szyję oraz ramiona. Odchylam głowę dając mu znak żeby nie zaprzestawał pieszczot. Po paru minutach, kochanek opada zmęczony na moje piersi. Całuję go w błyszczące od potu czoło i delikatnie głaszczę po głowie.
- Kocham Cię, Peeta. - Szepczę wtulając się w jego włosy.
- Ja kocham Cię bardziej. - Chłopak całuje mnie w czubek nosa.
- Nie zgodzę się z tym, nikt nie kocha nikogo tak bardzo jak ja ciebie. - By przypieczętować to co powiedziałam, namiętnie go całuję.
- Skoro mnie tak bardzo kochasz... - Chłopak odwraca się do mnie tyłem. Przed chwilą się ze mną kochał a teraz co? Tak po prostu się odwraca?! Już mam coś powiedzieć gdy ukochany znowu się odwraca w moją stronę. W ręce trzyma czerwone pudełeczko. - Katniss Everdeen, kobieto mojego życia. Słońce które rozjaśni każdy pochmurny dzień. Uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? - Gdy otwiera pudełeczko moim oczom ukazuje się pierścionek idealny. Jest cały srebrny z diamentem na środku i dwoma mniejszymi po bokach. Moje oczy się szklą. Siadam na łóżku nie odrywając wzroku od Peety i pierścionka zaręczynowego. Przez dłuższą chwilę nic nie mówię, analizuje jego słowa. Gdy dochodzi do mnie sens wypowiedzianych przez niego słów, po moich policzkach spływają łzy. Peeta patrzy na mnie wzrokiem pełnym strachu, obawy przed tym ,że się nie zgodzę. Biorę jego twarz w dłonie i namiętnie go całuję.
- Czyli mogę uznać ,że się zgadzasz? - Pyta stanowczym głosem gdy się od siebie oderwiemy.
- Tak, kochanie. - Mocno go przytulam. Słyszę jak ukochany głośno wypuszcza powietrze i uradowany mocno mnie ściska. Po około pięciu minutach odsuwam się od niego. Podaję mu prawą dłoń a on wsuwa mi pierścionek zaręczynowy na palec.
Ponownie się kładziemy. Wtulam się w jego nagi tors i wsłuchuję się w bicie jego serca.
- Moje serce bije tylko dla Ciebie, Katniss. - Szepcze w moje włosy. Podnoszę głowę do góry i namiętnie go całuję.
- Mellarki, Delly rodzi! - Do naszego pokoju wbiega Johanna a tuż za nią Peter. Jak poparzona odsuwam się od ukochanego i szczelnie przykrywam kołdrą. - Czy wy musicie się grzmocić w każdej wolnej chwili? Dobra... powtórzę wolniej. Delly jest w szpitalu i rodzi. - Ostatnie zdanie wypowiada tak jakby tłumaczyła to dziecku.
- Przecież to jest siódmy miesiąc. - Mówię przerażona.
- Najwyraźniej jej synek śpieszy się na ten świat. A teraz ruszyć dupska i się ubrać, idziemy do szpitala! - Johanna łapie swojego chłopaka za rękę i wychodzi z naszej sypialni. Teraz wszystko w życiu Delly się zmieni...
piątek, 23 października 2015
Informacje #2!!!
Jak już mówiłam razem z Kosogłos przygotowałyśmy dla was niespodziankę. Niespodzianka myślę ,że wam się spodoba ,ponieważ jest to... nowy blog! Postanowiłyśmy połączyć swoje siły.
Po przemyśleniach doszłam do wniosku ,że tego bloga nie zostawię i nadal chcę go kontynuować. A więc - nowy rozdział na tym blogu tak jak i na nowym blogu pojawi się jutro (24.X.2015.)
Enjoy!
niedziela, 18 października 2015
Informacja!!
Witam! Dziś oraz do niedzieli (25.X.2015r.) na moim blogu nie będzie rozdziałów. Cały tydzień szkolny zawalony mam masą sprawdzianów oraz wraz z Kosogłos szykujemy niespodziankę.
Przy dobrych wiatrach, niespodziankę będziecie mogli zobaczyć w tym lub następnym tygodniu.
Życzę miłego tygodnia :).
sobota, 17 października 2015
Rozdział 79 "Problemy"
Zapraszam na bloga koleżanki <Klik> oraz do obserwowania mojego bloga.
15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*Odruchowo cofam rękę. Moja dłoń może być całowana jedynie przez Peete. Patrzę karcącym wzrokiem na Adama.
- Przepraszam... nie powinienem. - Mówi zawstydzony.
- Nic... się nie stało... po prostu nie jestem przyzwyczajona ,że ktoś poza Peetą całuje moją dłoń. - Lekko się rumienię. Czuję brzęczenie w kieszeni - to telefon. Wyjmuję go z kieszeni i odbieram.
- Słuchaj, skarbie... robisz teraz coś ważnego? - Haymitch jest przerażony nie na żarty.
- Nie, chyba nie a powinnam? - Pytam zdezorientowana.
- Peeta... trochę szaleje. - Słyszę dźwięk tuczącego się szkła.
- Haymitch, co tam się dzieje?! - Jestem przerażona. Gdy słyszę słowa Effie "Peeta, zostaw to stół z mahoniu!" wiem ,że dzieje się coś niedobrego. Szybko się rozłączam i wstaję z ławki.
- Co się dzieje? - Pyta Adam.
- Jeszcze nie wiem ale nic dobrego. Spotkamy się później, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź odbiegam. W domu Abernathego jestem po niecałych dziesięciu minutach.
- Cholera jasna, Peeta zostaw! - Słyszę ryk Haymitcha. Wbiegam do salonu, to co widzę przeraża mnie. Czarne jak smoła oczy patrzą prosto w moje.
- On ma atak. - Szepczę. Peeta wyrywa się Haymitchowi i biegnie prosto w moją stronę. Na szczęście z protezą nie jest taki szybki. Abernathy szybko go dogania i obezwładnia.
- Tabletki, dajcie mu tabletki! - Wrzeszczy mentor.
- Jakie tabletki? - Pytam.
- Na uspokojenie i nasenne. - Effie wybiega z salonu i po chwili wraca z tabletkami. Siłą wciskają je blondynowi do buzi i zmuszają do połknięcia. Mam ochotę się na nich rzucić za to ,że robią mu krzywdę ale prawda jest zupełnie inna... oni próbują mu pomóc. Haymitch kładzie bezwładne ciało Peety na kanapie.
- Katniss skup się... Kiedy Peeta ostatni raz miał atak? - Abernathy uważnie mi się przygląda. Effie podchodzi do mnie i mocno przytula.
- Nie wiem... na prawdę nie wiem. Od czasu powrotu do dwunastki po rebelii chyba ich nie miał. - Kucam przy Peecie i odgarniam mu włosy z czoła.
- Miał w trzynastce. - Effie siada w nogach chłopaka. - Johanna mówiła ,że jak pojechałaś nagrywać Propagite, Peeta miał atak.
- Myślałam ,że było już dobrze. - Wybucham płaczem.
- Nie tylko ty. - Mentor kładzie mi rękę na ramieniu.
Głaszczę Peete po głowie. Po jakiś dziesięciu minutach budzi się.
- Katniss - Mamrocze.
- Jestem tu. - Szepczę.Odgarniam mu włosy z czoła.
- Peeta musisz odpowiedzieć zgodnie z prawdą, dobrze? - Pyta Haymitch pewnym głosem.
- No jak muszę. - Wzdycha.
- Kiedy ostatnio miałeś atak?
- Jaki atak? - Udaje głupiego.
- Błyszczących wspomnień, idioto. - Warczy.
- Haymitch! - Patrzę na niego karcąco.
- Chyba dwa dni temu. - Patrzę na niego jakby oznajmił ,że potrafi latać.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś? - Pytam cicho.
- Nie chciałem żebyś się martwiła... poza tym i tak miałaś mnie cały czas na głowie. - Mówi smutno.
- Katniss, jakim cudem nic nie zauważyłaś?! - Wrzeszczy mentor.
- Myślisz ,że ja nie mam potrzeb fizjologicznych oraz nie muszę jeść ani spać? Do cholery nie jestem robotem! - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Mogłaś być bardziej uważna. - Warczy.
- To nie jej wina, do cholery nie jestem dzieckiem! Nie muszę mieć dwudziestoczterogodzinnej opieki! - Peeta wydziera się na cały głos.
- Dobra... już nie przeżywaj. A i jeszcze jedno, jak nie opanujesz tych napadów to oddam Cię do szpitala psychiatrycznego.
- Przepraszam, chyba się przesłyszałam. Możesz powtórzyć? - Pytam zszokowana.
- Oddam go do szpitala psychiatrycznego. Katniss, Peeta jest dla mnie jak syn ale ja w domu mam dziecko. A gdyby Mia była podczas jego ataku? Albo przy Lily go dostał? Mogłoby się stać coś bardzo poważnego i nie daj Boże mogłyby tego nie przeżyć. Ja jestem jeszcze silny i potrafię go obezwładnić ale ona mają po osiem lat! - Mówi stanowczo.
- Chyba żartujesz ,że zgodzę się go oddać do psychiatryka. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Ty tu nie masz nic do gadania. - Warczy.
- Jak tylko oddasz go do psychiatryka to...
- To co?!
- Zrobię wszystko by odsunąć Cię od władzy! - Wrzeszczę.
- I niby kto będzie prezydentem, może ty? - Śmieje mi się w twarz.
- A żebyś wiedział! - Łapię blondyna za rękę i ciągnę go do drzwi. Jeżeli tylko spróbuje go gdziekolwiek oddać, zabiję go. Nikt nie ma prawa decydować o życiu Peety a ja będę trzymać się tego przekonania aż do śmierci. Nawet jeżeli chodzi o Haymitcha, nie cofnę się przed niczym. Jak w ogóle może chcieć wysyłać Mellarka do szpitala psychiatrycznego?! To tak jakbym ja chciała wysłać Effie na drugi koniec Panem.
- Katniss... jesteś zła dlatego ,że nie powiedziałem Ci o atakach? - Pyta cicho. Odwracam się twarzą do niego.
- Nie, nie jestem o to zła. Jestem po prostu zawiedziona, myślałam ,że mi ufasz. - Spoglądam prosto w jego piękne, błękitne oczy.
- Udam Ci, po prostu nie chciałem zawracać Ci tym głowy. - Mówi lekko zawstydzony.
- Jeżeli chodzi o Ciebie i twoje problemy to nigdy nie będą to dla mnie tematy tabu. - Głaszczę go po policzku. Zbliża swoją twarz do mojej i po chwili zapominamy się w namiętnym pocałunku.
*Oczami Effie*
Cały czas dostaję nowe informacje o wybuchach piekarni, wodociągów i elektrowni. Wybuchy idą dystryktami. Zaczęło się od dwunastego dystryktu a teraz jest w ósmym. Tylko dystrykt trzynasty i dziewiąty nie zgłaszał żadnych szkód. Zginęło już około 100 osób przez te tragedie. W dystrykcie dwunastym każdy myślał (przynajmniej zwycięzcy) ,że sprawcą tego okropnego wybuchu była Jane Smith - Wnuczka Snowa. Ale jak ciężarna kobieta mogłaby wysadzać piekarnie, wodociągi i elektrownie w każdym dystrykcie? Wezwałam około 50 żołnierzy do każdego z dystryktów ale to nic nie daje. Zamiast przegonić wroga, wracają do Kapitolu w czarnych workach. Chyba ,że są w środku wybuchu, wtedy nie ma nawet co do trumny włożyć. Jak na razie straciliśmy około 70 żołnierzy, jeżeli w każdym dystrykcie będą wszyscy ginąć - Kapitol zostanie bez wojska. Będziemy musieli zrobić przymusowy pobór do wojska Panem.
Siedzę przy swoim biurku i przeglądam listy które dostał Haymitch od burmistrzów dystryktów.
W dosłownie każdej korespondencji jest zgłoszony wybuch oraz śmierć żołnierzy.
Czuję na ramionach silne ręce narzeczonego i jego ciepłe usta na mojej szyi.
- Powinnaś odpocząć. - Mruczy. Delikatnie zsuwa mi ramiączko od sukienki.
- Nie teraz. - Śmieję się. - Powinniśmy wysłać więcej żołnierzy do dystryktów. - Mówię stanowczo.
- Po co? - Siada na biurku i bierze do ręki listy od burmistrzów.
- Może gdyby było ich więcej nie ginęli by tak szybko. Ale z drugiej strony jak to nie pomoże tylko zwiększy się liczba zgonów, zostanie parę osób w wojsku. Po rebelii żołnierzy wojska Panem zostało może około pięciuset. - Wyjmuję z teczki wykres który przedstawia ilość żołnierzy przed rebelią i po niej. - Podczas wojny zginęło około dziesięciu tysięcy towarzyszy broni. Po rebelii śmiercią naturalną zginęło ich około dwudziestu więc teraz została nam mała garstka żołnierzy zdolnych do walki. - Pokazuję mu wykres.
- Jak byś chciała zasilić wojsko Panem? - Jest wyraźnie zaciekawiony.
- Możemy zrobić przymusowy pobór do wojska bo wątpię ,że ktoś dobrowolnie będzie chciał tam wstąpić. - Chowam wykres do teczki i odkładam ją na miejsce.
- Mam wysłać resztę żołnierzy do dystryktów? - Pyta.
- Na razie się z tym wstrzymaj, jak ucierpi jeszcze jeden dystrykt wtedy ich wyślesz. - Sprzątam dokumenty z biurka i wsadzam je do organizatora.
- Jak myślisz, kto może być sprawcą wybuchów? - Bierze łyka mojej kawy która stała na biurku.
- Tego nie wiem. Może niedługo się dowiemy. - Wzdycham. - Gdzie jest Mia? - Pytam chcąc zmienić temat. Lubię odczytywać wykresy i rozmawiać o mojej pracy ale jednocześnie nie lubię rozmawiać o śmierci i rozwiązywać zagadek.
- U Marianne, bawi się z Lily.
- Jest już osiemnasta, pójdę po nią. - Wstaję z krzesła i poprawiam ramiączko.
- Pójdę z tobą. - Szybko się ubieramy i wychodzimy po naszą córkę.
*Oczami Adama*
Siedzę w domu z moją siostrą. Ona jak zawsze siedzi przed wielkim lustrem i nakłada na twarz tonę makijażu. Nigdy nie zrozumiem po co kobiety się malują.
Ja leżę w salonie na kanapie i oglądam telewizję.
- Adam, ty znasz Peete Mellarka. - Do salonu wchodzi Chloe.
- Można powiedzieć ,że znam. - Odpowiadam zdezorientowany. Po co mojej siostrze ta informacja?
- Jaki on jest? - Zwala moje nogi i siada na kanapie.
- Rozmawiałem z nim raz. Nie mogę po jednej rozmowie stwierdzić jaki jest. Ale skoro Jagódka go wybrała to musi coś w sobie mieć. - Wstaję i idę do kuchni zrobić coś do jedzenia.
- Poznasz mnie z nim? - Chloe siada na blacie.
- Co ty od niego chcesz? - Śmieję się.
- Wiesz... jest super przystojny...
- I zajęty. - Przypominam jej.
- Dziewczyna nie ściana, posunąć można. - Lekko się uśmiecha.
- Chcesz do niego zarywać? - Pytam zszokowany.
- Ty wiesz jaka byłabym sławna w szkole będąc z Peetą Mellarkiem? - Z podekscytowania dostała wypieków.
- Z tego co wiem on poza Katniss świata nie widzi.
- Ej... ty lubisz tą Katniss, prawda? - Zaczęła strzelać kciukami. Ma coś przestawione w kciukach i gdy je zgina - kości się o siebie ocierają i wychodzi mniej więcej taki dźwięk jakby ktoś lekko uderzał kamień o kamień. Zawsze nimi strzela gdy wpadnie na jakiś pomysł.
- No lubię. - Odpowiadam zmieszany.
- Mógłbyś jakoś do niej zarwać... wiesz ty byś miał Katniss a ja bym miała Peete. - Cała aż tryska radością.
- Odpada. - Warczę.
- Ale czemu? Przecież kiedyś ci się podobała.
- Nadal mi się podoba ale to nie powód żeby rozwalać jej związek w którym jest szczęśliwa. - Mówię stanowczo.
- Skąd wiesz ,że jest szczęśliwa? Mówiła ci to?
- Nie musiała. Widziałem jak patrzyła na Peete i widziałem jak on patrzył na nią. Od nich po prostu czuć wielką miłość. - Wzdycham.
- Może tylko udają? - Jaka ona uparta.
- Nie, nie udają.
- Nie znasz się, sam nigdy dziewczyny nie miałeś.
- Odezwała się ta co chłopaka miała.
- Może i nie miałam ale znam się na miłości. - Dumnie się uśmiecha.
- Ty się lepiej zajmij nauką a nie jakieś miłości wymyślasz. - Ta dziewczyna potrafi podnieść mi ciśnienie.
- Jak bym chodziła z Peetą Mellarkiem to nie musiałabym się martwić o pieniądze do końca życia a jakiekolwiek wykształcenie nie byłoby mi potrzebne.
- Rozumiem ,że w przyszłości będziesz chciała być zależna od jakiegoś mężczyzny, tak? - To nie możliwe ,że jesteśmy rodzeństwem. Pewnie pomylili ją w szpitalu.
- Oj tam od razu zależna, po prostu on by na mnie pracował.
- Czyli byłabyś od niego zależna bo sama byś nie zarabiała. - Warczę.
- O Jezu, nie spinaj się tak. Jestem ładna to na jakąś modelkę pójdę czy coś.
- I niby z modelingu wyżyjesz aż do śmierci?
- Dokładnie tak. Kiedyś byłam nieśmiałą, szarą myszką która unikała wszystkich problemów i była skryta w sobie, i co z tego mam? Nic. Nie mam ani chłopaka, ani masy przyjaciół. Teraz nie zamierzam taka być, czasy się zmieniają, braciszku.
- Z jakiego ty miotu jesteś to ja nie wiem. Zrób sobie herbatę i idź się ucz. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Nauka jest mi nie potrzebna. A tak w ogóle to rzucam szkołę. Jutro idę się wypisać. - Dumnie wstaje i zaparza herbatę.
- Do osiemnastego roku życia ja jestem za Ciebie odpowiedzialny i tylko ja mogę złożyć papiery do szkoły żeby Cię z niej wypisać.
- W takim razie to zrób. - Wzrusza ramionami.
- Jeżeli myślisz ,że to zrobię to jesteś w błędzie. - Biorę herbatę i wychodzę na dwór.
środa, 14 października 2015
Rozdział 78 "Przyjaciel"
8 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*Dwa groby dalej od grobu rodziny Peety stoi Adam Telis. Adam był przyjacielem Gale przed 74-tymi Głodowymi Igrzyskami. Tak mi się wydaje ,że po moim powrocie z igrzysk już ze sobą nie rozmawiali. A co więcej, chyba byli ze sobą pokłóceni. Bardzo lubiłam tego chłopaka niestety nie spotykaliśmy się często. Jest synem szwaczki - jedynej w tym dystrykcie przed rebelią. Jego ojcem jest mężczyzna z Miasteczka a matką kobieta ze złożyska. Zawsze w szkole wyróżniał się tym ,że miał szare duże oczy i blond włosy. Był tematem numer na przemian z Peetą u dziewczyn z mojej klasy. Od kąt pamiętam wkurzała mnie ich paplanina, nigdy nie wiedziałam co oni w nich widzą. Jednak teraz gdy jestem starsza, potrafię już zauważyć co one w nich widziały.
Puszczam rękę ukochanego i biegnę do chłopaka przy grobie. Mężczyzna mnie zauważa i szeroko się uśmiecha. Wpadamy sobie w ramiona i mocno się przytulamy.
- Witaj, Jagódko. - Szepcze Adam. Raz poszedł ze mną i Gale'm na polowanie. Zauważyłam krzak jagód i ogołociłam go całego z owoców. Gdy doszliśmy nad jezioro zaczęłam je zachłannie jeść i jakoś szczególnie nie chciałam się nimi dzielić. Miałam wtedy może 13 lat. Od tamtego momentu jestem nazywana przez Adama jagódką.
- Cześć. - Odszeptuję. Słyszę za sobą chrząknięcie, dlatego odsuwam się od chłopaka. Peeta stoi obok nas z rękoma głęboko wciśniętymi w kieszenie. Zawsze tak robi gdy się denerwuje. - Peeta, to jest Adam, kolega Gale. Adam, to jest Peeta, mój chłopak. - Mówiąc ostatnie słowa, rumienię się jak głupia.
- Miło mi poznać. - Telis wyciąga rękę do blondyna a ten niechętnie ją ściska. - Nie sądziłem ,że jagódka się kiedyś z kimś zwiąże. - Śmieje się cicho.
- Niby czemu miałaby się z nikim nie związywać? - Warczy mój ukochany.
- Zawsze taka niedostępna była i nigdy nie miała czasu na randki. - Chłopak ciepło się uśmiecha.
- No popatrz, jednak jest ze mną. Zaraz... jakie randki? - Niebieskooki piorunuje mnie wzrokiem.
- Chłopie, ty wiesz ile musiałem się nagimnastykować żeby poszła ze mną na randkę? Nie zliczę ile razy mi odmówiła. - Adam wybucha śmiechem.
- To nie była randka, poza tym był z nami Gale. - Lekko się uśmiecham.
- Uznajmy ,że to była randka a przybłęda Gale się do nas przyczepił. - Chłopak puszcza mi oczko.
- Nie, to nie była żadna randka. - Wystawiam język w jego stronę i podchodzę do Peety. Mój ukochany od razu mocno mnie obejmuje ramieniem. Wciskam jedną rękę w tylną kieszeń od jego spodni. Blondyn kładzie swoją głowę na moją.
- A tak właściwie to co tu robicie? - Chłopak lekko się uśmiecha.
- Przyszliśmy odwiedzić grób moich rodziców i Paula. - Mocniej mnie przytula.
- Przepraszam... myślałem ,że nadal pracują w piekarni. - Adam jest zakłopotany.
- Pracowali jeszcze dwa tygodnie temu. Nie słyszałeś o wybuchu? - Warczy.
- Nie... nic nie słyszałem. Wczoraj wróciłem z Kapitolu. - Chłopak jakoś dziwnie cały czas zerka w prawo. Podążam za jego wzrokiem i widzę Petera. Mellark idzie w naszym kierunku.
Lepiej żeby Peeta go nie zauważył... jest nieźle wkurzony więc na pewno nie wyszłoby z tego nic dobrego. Mocniej wtulam się w blondyna. - A co u twojego brata? - Pyta.
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Ja nie znam jego a on nie zna mnie. - Mówi stanowczo.
- Może... pójdziemy do kawiarni czy coś na kawę? - Pytam chcąc zmienić temat.
- Dopiero tu przyszliśmy. - Peeta mierzy mnie wzrokiem.
- Tak ale... jest mi zimno a jak dalej tak pójdzie to zamarznę. - Uśmiecham się dumnie ,że udało mi się wybrnąć.
- No nie... jeszcze tego tu brakowało. - Warczy i wskazuje głową na idącego w naszym kierunku brata.
- Myślę ,że pójście do kawiarni to dobry pomysł. - Adam uważnie przygląda się mojemu ukochanemu.
- Jak chcecie to idźcie, ja nie zamierzam nigdzie pójść. - Chłopak chce odejść ale mocno go trzymam. - Katniss puść mnie, chce iść do domu a ty nie możesz mi tego zabronić - Wyrywa mi się i odchodzi.
- Co mu się dzieje? - Adam wydaje się zamyślony.
- To pewnie przez stres... ostatnio sporo się go najadł. - Szczerze mówiąc sama nie wiem co mu się stało. Nigdy się tak nie zachowywał... nawet gdy był zły.
- Jagódko, muszę jeszcze załatwić coś na mieście, jak chcesz to możemy się później spotkać. - Chłopak ciepło się uśmiecha.
- Chcę, to do zobaczenia. - Przytulam go i odchodzę. Moje myśli wciąż krążą wokół zachowania Peety. Może... on po prostu był zazdrosny?
*Oczami Peety*
Idę do Wioski Zwycięzców a konkretnie do Haymitcha. Jestem nieźle wkurzony, mam nadzieję ,że Abernathy ma coś mocnego w barku. Mogę się założyć ,że Katniss spotykała się z Adamem. I to jego "Jagódko", no matko rzygać się chce. A podobno Katniss nie miała czasu na miłości.
Do domu Haymitcha wchodzę bez pukania. Mia pewnie poszła się bawić z Lily dlatego nie muszę się obchodzić z drzwiami jak z jajkiem.
- Haymitch! - Krzyczę.
- Czego się drzesz. - Mentor schodzi po schodach.
- Masz jakiś alkohol? - Pytam bez ogródek.
- No coś tam mam. - Mężczyzna idzie do salonu i otwiera barek. - Mam... bimber, piwo, wino, wódkę... co wybierasz? - Mówi nie odrywając wzroku od alkoholi.
- Wódka. - Siadam wygodnie na fotelu. Haymitch podaje mi kieliszek i wódkę. Nie trudzę się z nalewaniem alkoholu do kieliszka i piję z butelki.
- Chłopie, w takim tempie będziesz pijany do popołudnia. - Cicho się śmieje.
- Słuchaj... myślisz ,że Katniss mnie jeszcze kocha? - Mamroczę.
- Ty głupi jesteś czy od wódki ci już się w głowie przewraca? Przecież od was na kilometr śmierdzi miłością. - Wybucha śmiechem.
- To nie jest śmieszne. Dziś jak byliśmy na cmentarzy to parę grobów dalej stał jej były przyjaciel A.. Arnold... Adam czy jakaś Anastazja. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- To był facet czy jakaś kobitka? - Mentor patrzy na mnie jak na idiotę.
- Facet... taki dryblas.
- I on miał na imię Anastazja, tak? - Duka przez śmiech.
- Ty głupi jesteś? Przecież mówię ,że facet. - Warczę.
- Dobra... i co z tą Anastazją? - Śmieje się.
- Katniss do niego podbiegła, rzuciła się mu w ramiona i coś do siebie szeptali. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- I w czym problem? - Mentor śmieje się w niebo głosy.
- No przecież mówię, rzuciła się w jego ramiona i zaczęli coś do siebie szeptać! - Wrzeszczę.
- Uspokój się. - Mężczyzna poważnieje. - Tobie chyba już starczy. - Abernathy podchodzi do mnie i wyrywa alkohol.
- Mogę dziś u was spać? - Mamroczę.
- No jak już musisz... ale najpierw zadzwoń do Katniss i ją o tym poinformuj bo ziemię i niebo poruszy żeby Cię znaleźć. - Haymitch z kieszeni wyjmuje telefon i podaje mi go. - Albo lepiej sam do niej zadzwonię... lepiej żeby nie słyszała Cię takiego nachlanego. - Wyrywa mi telefon i wychodzi z pokoju. Po jaką cholerę mam się jej tłumaczyć skoro nie powiedziała mi nic o tym... Adamie? Pewnie teraz są w naszym domu i... Katniss mnie z nim zdradza. Są teraz w naszej sypialni i się zabawiają. Jak ja mogłem być tak głupi by uwierzyć jej w te bezsensowne wyznania miłości?!
*Oczami Haymitcha*
Katniss niezłą awanturę mi zrobiła ,że Peeta nie wraca na noc bo śpi u mnie. Piszczała ,że on nie ma odwagi do niej zadzwonić czy coś w tym stylu. Matko... ta to ma hece.
Słyszę głośny huk który dochodzi z salonu. Jak poparzony rzucam telefon na ziemię i tam biegnę. Moim oczom ukazuje się Peeta rozbijający wszystko co znajdzie się w barku i miotający talerzami.
- Matko, Mellark uspokój się! - Wrzeszczę.
Chłopak mnie ignoruje i nadal rozwala wszystko co stoi na półkach. Effie zbiega z góry i z przerażeniem patrzy na Peete.
- Haymitch zrób coś! - Moja ukochana chowa się za mną. Mellark właśnie wrzucił wszystko ze stołu i zaczął walić w niego pięścią. - To jest mahoń! - Skrzeczy Effie.
Podbiegam do chłopaka i go obezwładniam. Peeta szarpie się jeszcze przez jakiś czas. Effie jako ,że jest niecierpliwą kobietą pobiegła po leki uspakajające i na siłę wcisnęła mu je do buzi. Gdy mam już pewność ,że chłopak nie będzie szalał, kładę go na sofie.
- Haymitch i co ja teraz mam zrobić?! Stłukł moje najdroższe talerze i miski, nie ma takich drugich na sklepie! - Moja narzeczona klęka na ziemi i stara się jakoś ułożyć kawałki talerzy ze sobą. Effie od dzieciństwa kolekcjonuje różne talerze z nadrukami. Od czasu jej przeprowadzki do mnie stały na półce w salonie... aż do dzisiaj.
- Effie, nie to jest teraz najważniejsze. On - Wskazuję ręką na Peete śpiącego na kanapie. - Miał chyba atak. - Na te słowa Effie wybucha głośnym śmiechem.
- To nie możliwe, przecież nie miał ich od dłuższego czasu.
- To jak wyjaśnisz to ,że rozwalił nam salon? - Warczę
- Może po prostu się zdenerwował? - Kobieta idzie do kuchni i przychodzi z wielkim czarnym workiem.
- Co ty go chcesz zabić i schować w tym worku? - Śmieję się.
- Muszę to posprzątać a nim się tak nie martw, niedługo też wyląduje w czarnym worku! - Prycha. Klęka na ziemi i zaczyna sprzątać.
*Oczami Katniss*
Jestem wściekła na Peete. Zachowuje się jak małe, obrażone dziecko które chce spać u dziadków bo jest złe na rodziców. Nie ma nawet odwagi do mnie zadzwonić i poinformować o tym ,że nie wróci na noc. Skoro on dziś nie zamierza wrócić do domu to ja nie zamierzam siedzieć tu do końca dnia sama. Wybieram numer do Adama i dzwonię do niego.
- Witaj, Jagódko. - Odbiera niemal od razu.
- Cześć! Adam, masz może czas się spotkać? - Pytam nieśmiało.
- Dla Ciebie zawsze. - Śmieje się.
- W parku za piętnaście minut? - Lekko się uśmiecham.
- Jasne, czekam Jagódko. - Nasza rozmowa dobiegła końca. Nawet jeżeli Peeta jest o niego zazdrosny to nie ma powodu. Adam jest dla mnie jak starszy brat nie potrafiłabym z nim być.
Zakładam na siebie kurtkę i wolnym krokiem idę do parku. Dojście tam takim wolnym spacerkiem na pewno zajmie mi dobre dwadzieścia minut.
Na miejsce docieram spóźniona o dziesięć minut. Adam na mój widok wybucha głośnym śmiechem.
Patrzę na niego zdezorientowana.
- Nadal masz dar spóźniania.. - Ze śmiechem podchodzi do mnie i całuje w policzek. Siadamy obok siebie na ławce. Zawsze jak miałam się z nim spotkać - spóźniałam się.
- Mieszkałeś w Kapitolu? - Pytam cicho nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
- Tak, po rebelii zamieszkałem w Kapitolu z siostrą. Rodzice umarli podczas bombardowania. - Chłopak uważnie mi się przygląda.
- Ty masz siostrę? - Pytam zszokowana. Zawsze myślałam ,że jest jedynakiem. Adam wybucha śmiechem.
- Pamiętasz tą rudą dziewczynę z którą czasem rozmawiała twoja siostra? - Fakt, była taka jedna. Z tego co wiem była starsza od Prim o rok.
- O ile to ta o której myślę to tak. Ale przecież ona była jedynaczką.
- To moja młodsza siostrzyczka, wiesz jak to jest. Rodzeństwo rzadko kiedy się do siebie przyznaje. - Chłopak ciepło się uśmiecha.
- O tym ,że Prim i ja byłyśmy siostrami wiedział każdy. - Lekko się uśmiecham na wspomnienie o mojej siostrze.
- Wy byłyście inne... w dobrym tego słowa znaczeniu. Zawsze nawzajem się chroniłyście i dbałyście o siebie. Nie jedno rodzeństwo chciałoby być na waszym miejscu. Wiesz... Chloe była bardziej zamknięta w sobie... mało co o niej wiedziałem. W sumie poza jej imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i miejscem zamieszkania nie wiedziałem o niej nic. Ze wszystkimi problemami radziła sobie sama, albo płakała po kątach i nic nikomu nie mówiła o powodzie płaczu. Nasze rozmowy ograniczały się tylko do życzeń w święta i na urodziny. - Wbił wzrok w jezioro przed nami.
- Dziwnie bym się czuła gdyby Prim nic mi o sobie nie mówiła. Mieszkałabym z osobą o której nie miałabym bladego pojęcia. Mam pytanie... tylko nie obraź się, dobrze? - Ostatnie zdanie wypowiadam szeptem.
- Dobrze. - Lekko się uśmiecha.
- Wydaje mi się ,że Chloe była wyczytana na dożynkach. Chyba ,że to była inna dziewczyna o tym samym imieniu. - Mówię cicho.
- Masz rację, była. Zgłosiła się za nią Daria, nasza siostra. - Mówi smutno. Miał dwójkę rodzeństwa o której nie miałam pojęcia.
- Ale dwunasty dystrykt nie miał zwycięzcy o im... ooo. - Czemu nie mogłam ugryźć się w język! Zerkam zawstydzona na chłopaka.
- 73 Głodowe Igrzyska... miała piętnaście lat. Nie mogłem zrobić nic by ją uratować. - Mówi to tak cicho ,że niemal go nie słyszę. Nie odpowiadam... nie da się dobrać odpowiednich słów. Przynajmniej ja nie potrafię. - Ale na szczęście już nie ma Snowa i nie ma Głodowych Igrzysk. Teraz Chloe i wszystkie inne dzieci są bezpieczne.
- Masz rację. Miejmy nadzieję ,że to bezpieczeństwo zostanie z nami jeszcze przez wiele lat. - Ciepło się do niego uśmiecham.
- Dokładnie. - Chłopak odwzajemnia uśmiech. - Jak ci się układa z Peetą?... Znaczy nie chcę być wścibski czy coś. - Mówi niepewnie.
- Nie jesteś wścibski, w końcu to normalne ,że pytasz się jak mi się w życiu układa. Z Peetą układa mi się bardzo dobrze, ostatnio miał chwilę załamania ale już jest lepiej. - Lekko się uśmiecham.
- To dobrze. Jesteście już małżeństwem, macie dzieci? Ostatnio jak się widzieliśmy mówiłaś ,że ani ci się śni mieć dzieci ale w końcu kobieta zmienną jest. - Delikatnie mnie szturcha.
- Małżeństwem nie jesteśmy a moje zdanie co do dzieci się nie zmieniło. - Cicho się śmieję. - A ty? Znaczy... ustatkowałeś się?
- Nie... jakoś nie mam szczęścia do kobiet. - Na jego twarzy pojawia się grymas. - Peeta ma wielkie szczęście. - Nie czułabym się dziwnie gdyby nie jego ciepłe i miękkie usta.
- Przepraszam... myślałem ,że nadal pracują w piekarni. - Adam jest zakłopotany.
- Pracowali jeszcze dwa tygodnie temu. Nie słyszałeś o wybuchu? - Warczy.
- Nie... nic nie słyszałem. Wczoraj wróciłem z Kapitolu. - Chłopak jakoś dziwnie cały czas zerka w prawo. Podążam za jego wzrokiem i widzę Petera. Mellark idzie w naszym kierunku.
Lepiej żeby Peeta go nie zauważył... jest nieźle wkurzony więc na pewno nie wyszłoby z tego nic dobrego. Mocniej wtulam się w blondyna. - A co u twojego brata? - Pyta.
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Ja nie znam jego a on nie zna mnie. - Mówi stanowczo.
- Może... pójdziemy do kawiarni czy coś na kawę? - Pytam chcąc zmienić temat.
- Dopiero tu przyszliśmy. - Peeta mierzy mnie wzrokiem.
- Tak ale... jest mi zimno a jak dalej tak pójdzie to zamarznę. - Uśmiecham się dumnie ,że udało mi się wybrnąć.
- No nie... jeszcze tego tu brakowało. - Warczy i wskazuje głową na idącego w naszym kierunku brata.
- Myślę ,że pójście do kawiarni to dobry pomysł. - Adam uważnie przygląda się mojemu ukochanemu.
- Jak chcecie to idźcie, ja nie zamierzam nigdzie pójść. - Chłopak chce odejść ale mocno go trzymam. - Katniss puść mnie, chce iść do domu a ty nie możesz mi tego zabronić - Wyrywa mi się i odchodzi.
- Co mu się dzieje? - Adam wydaje się zamyślony.
- To pewnie przez stres... ostatnio sporo się go najadł. - Szczerze mówiąc sama nie wiem co mu się stało. Nigdy się tak nie zachowywał... nawet gdy był zły.
- Jagódko, muszę jeszcze załatwić coś na mieście, jak chcesz to możemy się później spotkać. - Chłopak ciepło się uśmiecha.
- Chcę, to do zobaczenia. - Przytulam go i odchodzę. Moje myśli wciąż krążą wokół zachowania Peety. Może... on po prostu był zazdrosny?
*Oczami Peety*
Idę do Wioski Zwycięzców a konkretnie do Haymitcha. Jestem nieźle wkurzony, mam nadzieję ,że Abernathy ma coś mocnego w barku. Mogę się założyć ,że Katniss spotykała się z Adamem. I to jego "Jagódko", no matko rzygać się chce. A podobno Katniss nie miała czasu na miłości.
Do domu Haymitcha wchodzę bez pukania. Mia pewnie poszła się bawić z Lily dlatego nie muszę się obchodzić z drzwiami jak z jajkiem.
- Haymitch! - Krzyczę.
- Czego się drzesz. - Mentor schodzi po schodach.
- Masz jakiś alkohol? - Pytam bez ogródek.
- No coś tam mam. - Mężczyzna idzie do salonu i otwiera barek. - Mam... bimber, piwo, wino, wódkę... co wybierasz? - Mówi nie odrywając wzroku od alkoholi.
- Wódka. - Siadam wygodnie na fotelu. Haymitch podaje mi kieliszek i wódkę. Nie trudzę się z nalewaniem alkoholu do kieliszka i piję z butelki.
- Chłopie, w takim tempie będziesz pijany do popołudnia. - Cicho się śmieje.
- Słuchaj... myślisz ,że Katniss mnie jeszcze kocha? - Mamroczę.
- Ty głupi jesteś czy od wódki ci już się w głowie przewraca? Przecież od was na kilometr śmierdzi miłością. - Wybucha śmiechem.
- To nie jest śmieszne. Dziś jak byliśmy na cmentarzy to parę grobów dalej stał jej były przyjaciel A.. Arnold... Adam czy jakaś Anastazja. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- To był facet czy jakaś kobitka? - Mentor patrzy na mnie jak na idiotę.
- Facet... taki dryblas.
- I on miał na imię Anastazja, tak? - Duka przez śmiech.
- Ty głupi jesteś? Przecież mówię ,że facet. - Warczę.
- Dobra... i co z tą Anastazją? - Śmieje się.
- Katniss do niego podbiegła, rzuciła się mu w ramiona i coś do siebie szeptali. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- I w czym problem? - Mentor śmieje się w niebo głosy.
- No przecież mówię, rzuciła się w jego ramiona i zaczęli coś do siebie szeptać! - Wrzeszczę.
- Uspokój się. - Mężczyzna poważnieje. - Tobie chyba już starczy. - Abernathy podchodzi do mnie i wyrywa alkohol.
- Mogę dziś u was spać? - Mamroczę.
- No jak już musisz... ale najpierw zadzwoń do Katniss i ją o tym poinformuj bo ziemię i niebo poruszy żeby Cię znaleźć. - Haymitch z kieszeni wyjmuje telefon i podaje mi go. - Albo lepiej sam do niej zadzwonię... lepiej żeby nie słyszała Cię takiego nachlanego. - Wyrywa mi telefon i wychodzi z pokoju. Po jaką cholerę mam się jej tłumaczyć skoro nie powiedziała mi nic o tym... Adamie? Pewnie teraz są w naszym domu i... Katniss mnie z nim zdradza. Są teraz w naszej sypialni i się zabawiają. Jak ja mogłem być tak głupi by uwierzyć jej w te bezsensowne wyznania miłości?!
*Oczami Haymitcha*
Katniss niezłą awanturę mi zrobiła ,że Peeta nie wraca na noc bo śpi u mnie. Piszczała ,że on nie ma odwagi do niej zadzwonić czy coś w tym stylu. Matko... ta to ma hece.
Słyszę głośny huk który dochodzi z salonu. Jak poparzony rzucam telefon na ziemię i tam biegnę. Moim oczom ukazuje się Peeta rozbijający wszystko co znajdzie się w barku i miotający talerzami.
- Matko, Mellark uspokój się! - Wrzeszczę.
Chłopak mnie ignoruje i nadal rozwala wszystko co stoi na półkach. Effie zbiega z góry i z przerażeniem patrzy na Peete.
- Haymitch zrób coś! - Moja ukochana chowa się za mną. Mellark właśnie wrzucił wszystko ze stołu i zaczął walić w niego pięścią. - To jest mahoń! - Skrzeczy Effie.
Podbiegam do chłopaka i go obezwładniam. Peeta szarpie się jeszcze przez jakiś czas. Effie jako ,że jest niecierpliwą kobietą pobiegła po leki uspakajające i na siłę wcisnęła mu je do buzi. Gdy mam już pewność ,że chłopak nie będzie szalał, kładę go na sofie.
- Haymitch i co ja teraz mam zrobić?! Stłukł moje najdroższe talerze i miski, nie ma takich drugich na sklepie! - Moja narzeczona klęka na ziemi i stara się jakoś ułożyć kawałki talerzy ze sobą. Effie od dzieciństwa kolekcjonuje różne talerze z nadrukami. Od czasu jej przeprowadzki do mnie stały na półce w salonie... aż do dzisiaj.
- Effie, nie to jest teraz najważniejsze. On - Wskazuję ręką na Peete śpiącego na kanapie. - Miał chyba atak. - Na te słowa Effie wybucha głośnym śmiechem.
- To nie możliwe, przecież nie miał ich od dłuższego czasu.
- To jak wyjaśnisz to ,że rozwalił nam salon? - Warczę
- Może po prostu się zdenerwował? - Kobieta idzie do kuchni i przychodzi z wielkim czarnym workiem.
- Co ty go chcesz zabić i schować w tym worku? - Śmieję się.
- Muszę to posprzątać a nim się tak nie martw, niedługo też wyląduje w czarnym worku! - Prycha. Klęka na ziemi i zaczyna sprzątać.
*Oczami Katniss*
Jestem wściekła na Peete. Zachowuje się jak małe, obrażone dziecko które chce spać u dziadków bo jest złe na rodziców. Nie ma nawet odwagi do mnie zadzwonić i poinformować o tym ,że nie wróci na noc. Skoro on dziś nie zamierza wrócić do domu to ja nie zamierzam siedzieć tu do końca dnia sama. Wybieram numer do Adama i dzwonię do niego.
- Witaj, Jagódko. - Odbiera niemal od razu.
- Cześć! Adam, masz może czas się spotkać? - Pytam nieśmiało.
- Dla Ciebie zawsze. - Śmieje się.
- W parku za piętnaście minut? - Lekko się uśmiecham.
- Jasne, czekam Jagódko. - Nasza rozmowa dobiegła końca. Nawet jeżeli Peeta jest o niego zazdrosny to nie ma powodu. Adam jest dla mnie jak starszy brat nie potrafiłabym z nim być.
Zakładam na siebie kurtkę i wolnym krokiem idę do parku. Dojście tam takim wolnym spacerkiem na pewno zajmie mi dobre dwadzieścia minut.
Na miejsce docieram spóźniona o dziesięć minut. Adam na mój widok wybucha głośnym śmiechem.
Patrzę na niego zdezorientowana.
- Nadal masz dar spóźniania.. - Ze śmiechem podchodzi do mnie i całuje w policzek. Siadamy obok siebie na ławce. Zawsze jak miałam się z nim spotkać - spóźniałam się.
- Mieszkałeś w Kapitolu? - Pytam cicho nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
- Tak, po rebelii zamieszkałem w Kapitolu z siostrą. Rodzice umarli podczas bombardowania. - Chłopak uważnie mi się przygląda.
- Ty masz siostrę? - Pytam zszokowana. Zawsze myślałam ,że jest jedynakiem. Adam wybucha śmiechem.
- Pamiętasz tą rudą dziewczynę z którą czasem rozmawiała twoja siostra? - Fakt, była taka jedna. Z tego co wiem była starsza od Prim o rok.
- O ile to ta o której myślę to tak. Ale przecież ona była jedynaczką.
- To moja młodsza siostrzyczka, wiesz jak to jest. Rodzeństwo rzadko kiedy się do siebie przyznaje. - Chłopak ciepło się uśmiecha.
- O tym ,że Prim i ja byłyśmy siostrami wiedział każdy. - Lekko się uśmiecham na wspomnienie o mojej siostrze.
- Wy byłyście inne... w dobrym tego słowa znaczeniu. Zawsze nawzajem się chroniłyście i dbałyście o siebie. Nie jedno rodzeństwo chciałoby być na waszym miejscu. Wiesz... Chloe była bardziej zamknięta w sobie... mało co o niej wiedziałem. W sumie poza jej imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i miejscem zamieszkania nie wiedziałem o niej nic. Ze wszystkimi problemami radziła sobie sama, albo płakała po kątach i nic nikomu nie mówiła o powodzie płaczu. Nasze rozmowy ograniczały się tylko do życzeń w święta i na urodziny. - Wbił wzrok w jezioro przed nami.
- Dziwnie bym się czuła gdyby Prim nic mi o sobie nie mówiła. Mieszkałabym z osobą o której nie miałabym bladego pojęcia. Mam pytanie... tylko nie obraź się, dobrze? - Ostatnie zdanie wypowiadam szeptem.
- Dobrze. - Lekko się uśmiecha.
- Wydaje mi się ,że Chloe była wyczytana na dożynkach. Chyba ,że to była inna dziewczyna o tym samym imieniu. - Mówię cicho.
- Masz rację, była. Zgłosiła się za nią Daria, nasza siostra. - Mówi smutno. Miał dwójkę rodzeństwa o której nie miałam pojęcia.
- Ale dwunasty dystrykt nie miał zwycięzcy o im... ooo. - Czemu nie mogłam ugryźć się w język! Zerkam zawstydzona na chłopaka.
- 73 Głodowe Igrzyska... miała piętnaście lat. Nie mogłem zrobić nic by ją uratować. - Mówi to tak cicho ,że niemal go nie słyszę. Nie odpowiadam... nie da się dobrać odpowiednich słów. Przynajmniej ja nie potrafię. - Ale na szczęście już nie ma Snowa i nie ma Głodowych Igrzysk. Teraz Chloe i wszystkie inne dzieci są bezpieczne.
- Masz rację. Miejmy nadzieję ,że to bezpieczeństwo zostanie z nami jeszcze przez wiele lat. - Ciepło się do niego uśmiecham.
- Dokładnie. - Chłopak odwzajemnia uśmiech. - Jak ci się układa z Peetą?... Znaczy nie chcę być wścibski czy coś. - Mówi niepewnie.
- Nie jesteś wścibski, w końcu to normalne ,że pytasz się jak mi się w życiu układa. Z Peetą układa mi się bardzo dobrze, ostatnio miał chwilę załamania ale już jest lepiej. - Lekko się uśmiecham.
- To dobrze. Jesteście już małżeństwem, macie dzieci? Ostatnio jak się widzieliśmy mówiłaś ,że ani ci się śni mieć dzieci ale w końcu kobieta zmienną jest. - Delikatnie mnie szturcha.
- Małżeństwem nie jesteśmy a moje zdanie co do dzieci się nie zmieniło. - Cicho się śmieję. - A ty? Znaczy... ustatkowałeś się?
- Nie... jakoś nie mam szczęścia do kobiet. - Na jego twarzy pojawia się grymas. - Peeta ma wielkie szczęście. - Nie czułabym się dziwnie gdyby nie jego ciepłe i miękkie usta.
Subskrybuj:
Posty (Atom)