wtorek, 27 października 2015

Rozdział 81 "Zmiany, i te lepsze i te gorsze"

15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*
Siedzę na szpitalnym krześle w poczekalni z Willem na kolanach. Annie śpi na krześle koło mnie a Johanna stoi pod drzwiami od porodówki i stara się chyba coś zobaczyć. Nie wiem czy ona jest tak upita ,że próbuje coś zobaczyć przez drewniane drzwi bez okna czy co. Peeta śpi z głową na moim ramieniu a Peter wystukuje jakiś rytm o podłogę.
Poród zaczął się dobre 3 godzin temu a jeszcze się nie skończył. Na szczęście ściany są dźwiękoszczelne i nie słychać wrzasków Delly.
- Matko, długo jeszcze? - Słyszę cichy szept. Spoglądam na Johanne która wali pięścią w drzwi.
Will kładzie głowę na moje piersi i mocno do mnie przytula. Delikatnie głaszczę go po głowie. Opieram się głową o głowę Peety i zasypiam.
Budzi mnie pisk Johanny. Mozolnie otwieram oczy i widzę Jo która odpycha jakiegoś mężczyznę i wchodzi na porodówkę. Delikatnie szturcham Peete. Chłopak od razu się budzi i we mnie wtula.
- Koniec tego przytulania! Delly urodziła! - Krzyczy uradowana Johanna. Peeta wstaje z krzesła i podchodzi do drzwi. Po chwili wraca do mnie cały blady.
- Za dużo krwi. - Zajmuje miejsce obok mnie.
- Cesarskie cięcie miała? - Pytam przerażona.
- A jak myślisz, byliśmy tu czy tam? - Johanna ręką wskazuje na salę.
Na korytarzu czekamy jeszcze pół godziny. Gdy pielęgniarka informuje nas ,że można odwiedzić Delly, od razu wstajemy i niemal wbiegamy do jej sali.
Kobieta leży na szpitalnym łóżku przykryta niebieskim materiałem ze swoim dzidziusiem na piersiach. Posyła nam szeroki uśmiech jednak widać ,że jest wycieńczona.
- Jaki on piękny. - Podchodzę do przyjaciółki i bardzo delikatnie głaszczę jej synka po rączce.
- Ma już imię? - Peeta staje za mną. Kładzie ręce na moich biodrach i głowę na moim ramieniu.
- Tak, Joshua. - Delikatnie głaszcze kciukiem policzek swojego synka.
- Włoski ma po tobie, Delly. - Szeroko się uśmiecham.
- Katniss, gdzie ty widzisz u niego włosy? - Pyta zdezorientowany blondyn.
- Na głowie, a gdzie ma mieć? - Mówi Johanna łamiącym się głosem.
- Wszystko z nim dobrze, nie ma żadnych urazów ani nic? - Pytam zatroskana.
- Nie, jest zdrowy jak rybka. - Młoda mamusia uśmiecha się do mnie. - Musimy zostać tylko parę dni na obserwacji.
- Mój kochany chrześniak. - Po moich policzkach spływają łzy wzruszenia.
- Będzie na rękach noszony. - Śmieje się Peeta.
- Katniss, chcesz go potrzymać? - Delly szeroko się uśmiecha. Nieśmiało kiwam głową. Najdelikatniej jak potrafię podnoszę. Synek złotowłosej otwiera małe oczka i uważnie mi się przygląda. Blondyn obejmuje mnie od tyłu i patrzy na syna swojego brata. W tym momencie tak bardzo zapragnęłam mieć dziecka.
- Następne dziecko ma być wasze. - Delly cicho się śmieje.
- Będzie. - Odpowiadam bez namysłu. Wszyscy patrzą na mnie zdziwionym wzrokiem. No tak - Pewnie nikt tego się nie spodziewał. Odwracam się twarzą do blondyna i całuję go w policzek. Chłopak mocniej mnie obejmuje i składa pocałunek na mojej szyi.
- Nie przy dzieciach. - Śmieje się Annie.
Siedzimy u Delly i Josha aż do dwudziestej drugiej - zamknięcia szpitala. Teraz jestem w domu razem z Peetą i w objęciach siedzimy na kanapie oglądając jakiś Kapitoliński film. Wtulam się w chłopaka i zamykam oczy.
- Katniss. - Szepcze.
- Mhm. - Jestem tak zmęczona ,że nie mam ochoty odpowiadać.
- W szpitalu gdy Delly powiedziała ,że następne dziecko ma być nasze, potwierdziłaś. Mówiłaś wtedy prawdę? - Otwieram oczy i widzę blondyna który uważnie mi się przygląda.
- Tak Peeta, mówiłam prawdę. - Lekko się uśmiecham. - Ale dopiero po ślubie. - Całuję go w policzek.
- W takim razie weźmy ślub już teraz! W mgnieniu oka znajdę kogoś kto udzieli nam ślubu. - Wstaje z kanapy i ciągnie mnie do drzwi.
- Peeta, jestem twoją narzeczoną niecałe 24 godziny. - Śmieję się.
- To w takim razie weźmy ślub jutro. - Bierze mnie na ręce i kręci się ze mną w kółko.
- Mam lepszy pomysł. - Mówię gdy przestaje się kręcić. - Weźmiemy ślub w lecie. Przez pół roku zdążymy wszystko przygotować. Poza tym panna młoda powinna mieć suknię ślubną. - Chichoczę.
- Jak dla mnie to na ślubie możesz być nawet w worku po ziemniaki. I tak byłabyś najpiękniejszą i najseksowniejszą panną młodą. - Jego ciepłe usta muskają moją szyję. - Jutro zabieram Cię na obiecaną kolację. - Mruczy obejmując mnie w pasie.
- Tą na którą chciałeś mnie zabrać dobry miesiąc temu? - Wybucham śmiechem.
- Tak. Ale najważniejsze jest to ,że w końcu na nią pójdziemy. - Szeroko się uśmiecha. Już mam go pocałować gdy przerywa mi dzwonek do drzwi. Wydostaję się z objęć ukochanego i idę otworzyć. Moim oczom ukazuje się moja mama trzymająca za rękę Lily.
- Och, Witaj Katniss. Mam prośbę do Ciebie i Peety. - Mama lekko mnie przytula. - Muszę wyjechać. - Wzdycha. Patrzę na nią jakby oznajmiła mi ,że potrafi latać.
- Ale czemu? - Pytam zszokowana.
- Widzisz... Z Haymitchem musimy lecieć do Kapitolu. Jedna z położnych odeszła z najlepszego szpitala i muszę ją szybko zastąpić. Wrócę za jakieś dwa miesiące... w każdym razie przez Bożym Narodzeniem. - Mówi na jednym wdechu.
- A Haymitch tam po co? - Pytam smutna. Dopiero co odnowiłam kontakt z mamą a już musi wyjeżdżać.
- Musi znaleźć kogoś na miejsce tamtej kobiety. Puki co ja muszę ją zastępować.
- Przecież jest tam wiele innych szpitali...
- Dwa, Katniss, dwa. Są dwa szpitale w dodatku powypełniane po brzegi. Dzięki tym wybuchom cały czas przybywa ich więcej.
- W czym mamy Ci pomóc, mamo? - Czuję rękę blondyna na moim biodrze.
- Nie mam z kim zostawić Lily a przecież nie wezmę jej ze sobą. Moglibyście się ją zająć? - Pyta z nadzieją.
- Oczywiście, ale...
- To wspaniale! Tutaj macie jej torby a gdyby zapomniała czegoś spakować to tu macie klucze. - Przerywa mi i wciska Peecie trzy wielkie torby a mi klucze.
- Mam do mamy prośbę, pytanie. - Blondyn spogląda na mnie. Doskonale wiem o co chce się spytać. Już otwiera usta by zadać mamie pytanie od którego zależy nasze dalsze życie gdy mama mu przerywa.
- Peeto, nie teraz. Zapytasz mnie przez telefon. - Mama ciepło się uśmiecha.
- Ale przez telefon nie wypa...
- Oj Peeta, nie mam teraz czasu. Dzieci kochane, zadzwonię do was jak już będę w Kapitolu. - Cmoka nas i Lily w policzki i już ma odejść gdy odzywa się Peeta.
- Pani Everdeen, to pytanie nie może zostać zadane przez telefon. - Po mimo tego jak bardzo w tej chwili moja mama jest denerwująca, Peeta stara się nie okazywać tego jak bardzo go irytuje.
- Naprawdę nie mam teraz czasu. Jeżeli to pytanie nie może zostać zadane przez telefon to zapytasz mnie za dwa miesiące. Do widzenia. - Odwraca się na pięcie i odchodzi. Tak po prostu odchodzi. Biorę Lily i blondyna za rękę i ciągnę do domu.
Peeta w przejściu rzuca torby Lily o ziemię i idzie na górę. I tak właśnie czas dzisiejszego dnia prysł jak bańka mydlana.
- Peeta jest zły dlatego ,że będziecie się mną opiekować? - Pyta cicho smutnym głosem. Klękam przed nią i odgarniam jej włosy z twarzy które wyszły z kucyka.
- Nie, kochanie. Peeta jest zły na ciocie. - Głaszczę ją po głowie.
- Pójdziemy do niego? - Pyta.
- Ja pójdę... ty się już połóż. Chodź, pokażę Ci gdzie będzie twój pokój. - Wstaję, biorę dwie wielkie torby i dźwigam je na górę. Kątem oka zauważam ,że Lily wzięła jedną małą walizkę. Prowadzę ją do pokoju zaraz koło naszej sypialni.
Dziewczynka kładzie swoją walizkę przed łóżkiem po czym dosłownie rzuca się na łóżko.
- Ten pokój ma własną łazienkę. Wiem ,że nie jest tu zbyt czysto ale musisz mi to wybaczyć. Gdybym wcześniej wiedziała o tym ,że będziesz u nas mieszkać to wysprzątałabym tu. Jutro jak wstaniesz to z Peetą weźmiemy się za sprzątanie. W łazience to w ogóle dziesięciocentymetrowa warstwa kurzu jest więc radzę Ci korzystać z tej na korytarzu. - Śmieję się cicho. - Jak nie będziesz mogła zasnąć czy miała jakieś koszmary to zawsze możesz przyjść do naszej sypialni. Zaraz przyniosę Ci szczotkę i zrobimy coś do jedzenia lub picia. Wiem ,że to niezdrowe podjadać prawie w nocy ale cóż, nie wolno kłaść się spać gło... - I w tym momencie orientuję się ,że Lily śpi. No super... ja tu swój monolog wygłaszam a ona zasnęła. Cóż... z szafy wyciągam koc i przykrywam ją. Wychodzę z jej pokoju i idę do naszej sypialni. Staram się cicho wejść do pomieszczenia ,ponieważ Peeta już chyba śpi. Tak jak myślałam - mój ukochany śpi wtulony w poduszkę z lekkim uśmiechem. Wygląda tak słodko ,że mimowolnie sama się uśmiecham. Podchodzę do komody i wyciągam z niej koszulę nocną. Kieruję się do łazienki by wziąć szybki prysznic. Po prysznicu który trwał może z 5 minut, rozczesuję włosy, związuje je w warkocza i idę do sypialni. Wślizguję się pod kołdrę i przytulam do pleców blondyna. Peeta momentalnie się odwraca i mocno mnie przytula.
- Przepraszam. - Szepcze w moje włosy.
- Jaki jest powód tych przeprosin? - Głaszczę go po karku.
- Niepotrzebnie się denerwowałem. - Chowa twarz w mojej szyi.
- Kochanie, przecież nie jesteś pierwszą osobą na świecie która się denerwuje. - Całuję go w skroń.
- Myślisz ,że twoja mama jest na mnie zła? - Cały Peeta, martwi się o wszystko i o wszystkich.
- Myślę ,że była za bardzo zajęta by odczuwać jakiekolwiek uczucia. - Szepczę.
- Kocham Cię, wiesz? - Całuje mnie w szyje.
- Wiem, ja Ciebie też kocham. - Szeroko się uśmiecham. Do pokoju wchodzi ubrana w piżamkę Lily.
- W tamtym pokoju nie da się spać, za dużo kurzu jest. Mogę dziś spać z wami? - Pyta cicho.
- Jasne, chodź. Jutro wysprzątamy tamten pokój. - Śmieję się cicho. Blondyn niechętnie odsuwa się ode mnie robiąc miejsce dla Lily. Dziewczynka nieśmiało wchodzi na łóżku i się kładzie pomiędzy mną a Peetą.
- Katniss, tak właściwie to kim ty dla mnie jesteś? Bo skoro ciocia mnie adoptowała a ty jesteś jej córką to jesteś dla mnie... - Lily patrzy na mnie pytająco dając mi znak ,że to ja powinnam dokończyć to zdanie.
- Siostrą. Można powiedzieć ,że jestem twoją siostrą. - Ciepło się do niej uśmiecham i głaszczę ją po głowię. Kątem oka zauważam Peete uważnie przyglądającego się mi i Lily.
- W takim razie mam najlepszą siostrę na świecie. - Mocno się we mnie wtula. Blondyn cały czas na nas patrzy. Posyła mi szeroki uśmiech. Wpatrując się w chłopaka i przytulając Lily, zasypiam.

sobota, 24 października 2015

Rozdział 80 "Teraz wszystko się zmieni..."

Rozdział +18 
15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Effie*
Od czasu kłótki Katniss z Haymitchem minęły trzy dni. W dystrykcie dziewiątym i ósmym wybuchły elektrownie, wodociągi, piekarnie oraz parę sklepów spożywczych. W dziewiątce zginęło 48 żołnierzy, dwóch wróciło ciężko rannych. Podczas wybuchu straciliśmy najlepszego towarzysza broni - Ryan'a Farrow. Tak jak ustaliłam z Haymitchem, po katastrofie w Dystrykcie Dziewiątym zwiększyliśmy liczbę żołnierzy w dystryktach. W każdym dystrykcie jest teraz 80 żołnierzy wojska Panem. W Kapitolu zostało ich niecałych dziewięćdziesięciu. Jeżeli wybuchy dojdą do Kapitolu, Panem zostanie bez prądu, wody oraz jedzenia.
Jestem pewna ,że wybuch piekarni to nie sprawka Jane, więc idę do Peety. Powinien wiedzieć ,że śmierć jego rodziny to nie wina Petera. Pukam delikatnie do drzwi domu Mellarka i Katniss. Dziewczyna Peety otwiera niemal natychmiastowo.
- Katniss, mam ważną informację dla Peety. - Ciężko dyszę.
- Biegłaś? - Pyta zszokowana.
- Tak... ale to nie ważne. Gdzie jest Peeta?
- Teraz raczej z nim nie pogadasz, Peeta śpi. - Wpuszcza mnie do środka. Idę do salonu i widzę śpiącego blondyna. - A tak w ogóle to co chcesz mu powiedzieć? - Ciągnie mnie do kuchni. Siadam przy stole a Katniss podaje mi kawę.
- Śmierć rodziny Peety to nie wina Petera. - Wzdycham.
- Wiem, to wina Jane. - Siada naprzeciwko mnie.
- Właśnie nie. Peeta obwinia Petera za śmierć państwa Mellark i Paula dlatego ,że naraził się Jane i ona wysadziła piekarnię, prawda? - Mówię jednym tchem. Dziewczyna kiwa głową. - Po kolei w każdym dystrykcie wybuchają piekarnie, wodociągi oraz elektrownie. Zaczęło się od dystryktu dwunastego. Jane Smith nie mogłaby jeździć po każdym dystrykcie i ich wysadzać ,ponieważ jej błogosławiony stan na to nie pozwala. Poza tym nawet jeżeli nie byłaby w ciąży to nie dałaby rady sama tego wszystkiego wysadzać, rozumiesz?
- Tak, ale jeżeli to nie Jane to kto?
- Tego nie wiadomo.
- Lepiej obudzę Peete. - Dziewczyna wstaje i idzie do salonu.
*Oczami Katniss*
Blondyn tak słodko śpi ,że aż szkoda go budzić. Podchodzę do niego, odgarniam mu włosy z czoła i delikatnie całuję. Chłopak jak na zawołanie się budzi i pogłębia pocałunek. Wciąga mnie na siebie a jego ręce znajdują się pod moją koszulką.
- Nie chcę wam przeszkadzać ale to jest naprawdę ważne. - Effie jak gdyby nigdy nic siada na fotelu naprzeciwko kanapy. Szybko wstaję z chłopaka i poprawiam bluzkę.
- Co jest takie ważne ,że przerwałaś nam... rozmowę? - Peeta obejmuje mnie ramieniem.
- To była migowa rozmowa, tak? Przechodząc do spraw ważnych... - Trinket mówi mu to samo co mi.
- Czyli... Peter tak w sumie nie ma z tym nic wspólnego? - Pyta zszokowany.
- Nie. - Filigranowa kobieta szeroko się uśmiecha.
- O kurcze... muszę go przeprosić. Matko, on mnie pewnie nienawidzi. - Blondyn chowa twarz w dłoniach.
- Wątpię. - Effie szeroko się uśmiecha po czym wstaje i wychodzi.
- Jak ja mogłem oskarżyć go o śmierć rodziców i Paula? - Wbija we mnie smutny wzrok.
- Byłeś wstrząśnięty i rozdrażniony przed ich śmierć. Każdy popełnia błędy. - Głaszczę go po plecach. Chłopak jak poparzony zeskakuje z kanapy i wybiega z domu. Doskonale wiem gdzie teraz poszedł dlatego ja również tam idę.
Wchodząc do domu Johanny i Petera słyszę rozmowę braci. Idę do salonu i widzę Jo rozwaloną na sofie.
- Peeta, ratuje Cię to ,że jesteś moim bratem. - Peeta i Peter się przytulają a ja siadam na nogach Mason.
- Dobra, koniec tych czułości. Rzygać się chce. - Jo udaje ,że wymiotuje.
- A w nocy to tylko się do mnie przytulasz. - Starszy Mellark wybucha śmiechem.
- Mogę Cię nie przytulać. - Udaje obrażoną.
- A potem z tego przytulania dzieci wychodzą. - Kwituje Peeta.
- Idź się poprzytulaj z Katniss. - Moja przyjaciółka rzuca w niego poduszką.
- Katniss, idziemy! - Chłopak figlarnie się uśmiecha. Podchodzi do mnie, przerzuca przez ramie i kieruje się do drzwi wejściowych. - Zgadamy się później, cześć! - Szeroko się uśmiecha i czym prędzej wybiega z domu naszych przyjaciół.
Blondyn stawia mnie dopiero w sypialni. Przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje. Zarzucam mu ręce na szyję i delikatnie głaszczę kark. Chłopak obejmuje mnie w talii i delikatnie unosi. Automatycznie zaplatam nogi na biodrach blondyna. Silne ręce kochanka schodzą na moje pośladki i delikatnie je pieszczą a z moich ust wychodzi cichy jęk. Spoglądam w jego oczy - płoną pożądaniem.
Chłopak niesie mnie w stronę łóżka. Delikatnie mnie na nim kładzie a sam kładzie się na mnie. Rozsuwam uda żeby było nam wygodniej leżeć. Blondyn jedną ręką opiera się tuż obok mojej głowy a drugą masuje moje udo. Jego pocałunki schodzą na moją szyję. Delikatnie głaszczę go po karku. Na chwilę odrywa się od pieszczot i pytająco na mnie patrzy. Doskonale wiem o co mnie pyta - Chce uzyskać ode mnie pozwolenie na kontynuowanie pieszczot. Z lekkim uśmiechem kiwam głową. Chłopak momentalnie wpija się w moje usta. Pocałunek jest trochę brutalny ale bardzo przyjemny. Nie odrywając się od ust blondyna, powoli rozpinam guziki od jego koszuli. Po chwili jego górna część ubioru leży koło łóżka. Nie pozostaje mi długo dłużny i szybko zdejmuje ze mnie koszulkę.
Po chwili jesteśmy tylko w bieliźnie. Peeta całuje mnie po szyi i dekolcie delikatnie masując udo.
Tak bardzo chcę go poczuć w sobie. Zirytowana delikatnie wsuwam dwa palce pod gumkę bokserek Peety i delikatnie ciągnę je w dół. Chłopak nie pozostaje mi dłużny i szybko rozprawia się z moim biustonoszem oraz majtkami. Ustami delikatnie muska moją szyję a ja cicho jęczę. Wplatam palce w jego blond włosy. Pocałunkami wyznacza trasę od mojej szyi po klatkę piersiową aż do podbrzusza. Na wzgórku łonowym składa dwa delikatne pocałunki i wraca do moich ust. Namiętnie mnie całuje. Jedną ręką trzyma na moim biodrze a drugą podpiera się tuż koło mojej głowy. Jedną ręką wyznaczam trasę do jego męskości. Delikatnie przejeżdżam po niej dwoma palcami dając mu znak ,że chcę go w sobie poczuć. Ręką którą przez chwilą trzymał na moim udzie, chwyta mnie za rękę i splata nasze palce. Delikatnie we mnie wchodzi a z moich ust wydobywa się jęk. Wykonuje rytmiczne pchnięcia, tłumiąc moje jęki pocałunkami. Delikatnie wbijam mu paznokcie w plecy. Po chwili szczytuję wijąc się pod nim. Przymykam oczy rozkoszując się tą chwilą. Ukochany obdarowuje moje policzki, czoło, powieki, skronie oraz brodę pocałunkami. Przy następnych pchnięciach głośno jęczę. Pocałunki blondyna schodzą na moją szyję oraz ramiona. Odchylam głowę dając mu znak żeby nie zaprzestawał pieszczot. Po paru minutach, kochanek opada zmęczony na moje piersi. Całuję go w błyszczące od potu czoło i delikatnie głaszczę po głowie.
- Kocham Cię, Peeta. - Szepczę wtulając się w jego włosy.
- Ja kocham Cię bardziej. - Chłopak całuje mnie w czubek nosa.
- Nie zgodzę się z tym, nikt nie kocha nikogo tak bardzo jak ja ciebie. - By przypieczętować to co powiedziałam, namiętnie go całuję.
- Skoro mnie tak bardzo kochasz... - Chłopak odwraca się do mnie tyłem. Przed chwilą się ze mną kochał a teraz co? Tak po prostu się odwraca?! Już mam coś powiedzieć gdy ukochany znowu się odwraca w moją stronę. W ręce trzyma czerwone pudełeczko. - Katniss Everdeen, kobieto mojego życia. Słońce które rozjaśni każdy pochmurny dzień. Uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? - Gdy otwiera pudełeczko moim oczom ukazuje się pierścionek idealny. Jest cały srebrny z diamentem na środku i dwoma mniejszymi po bokach. Moje oczy się szklą. Siadam na łóżku nie odrywając wzroku od Peety i pierścionka zaręczynowego. Przez dłuższą chwilę nic nie mówię, analizuje jego słowa. Gdy dochodzi do mnie sens wypowiedzianych przez niego słów, po moich policzkach spływają łzy. Peeta patrzy na mnie wzrokiem pełnym strachu, obawy przed tym ,że się nie zgodzę. Biorę jego twarz w dłonie i namiętnie go całuję.
- Czyli mogę uznać ,że się zgadzasz? - Pyta stanowczym głosem gdy się od siebie oderwiemy.
- Tak, kochanie. - Mocno go przytulam. Słyszę jak ukochany głośno wypuszcza powietrze i uradowany mocno mnie ściska. Po około pięciu minutach odsuwam się od niego. Podaję mu prawą dłoń a on wsuwa mi pierścionek zaręczynowy na palec.
Ponownie się kładziemy. Wtulam się w jego nagi tors i wsłuchuję się w bicie jego serca.
- Moje serce bije tylko dla Ciebie, Katniss. - Szepcze w moje włosy. Podnoszę głowę do góry i namiętnie go całuję.
- Mellarki, Delly rodzi! - Do naszego pokoju wbiega Johanna a tuż za nią Peter. Jak poparzona odsuwam się od ukochanego i szczelnie przykrywam kołdrą. - Czy wy musicie się grzmocić w każdej wolnej chwili? Dobra... powtórzę wolniej. Delly jest w szpitalu i rodzi. - Ostatnie zdanie wypowiada tak jakby tłumaczyła to dziecku.
- Przecież to jest siódmy miesiąc. - Mówię przerażona.
- Najwyraźniej jej synek śpieszy się na ten świat. A teraz ruszyć dupska i się ubrać, idziemy do szpitala! - Johanna łapie swojego chłopaka za rękę i wychodzi z naszej sypialni. Teraz wszystko w życiu Delly się zmieni...

piątek, 23 października 2015

Informacje #2!!!

Jak już mówiłam razem z Kosogłos przygotowałyśmy dla was niespodziankę. Niespodzianka myślę ,że wam się spodoba ,ponieważ jest to... nowy blog! Postanowiłyśmy połączyć swoje siły.
Po przemyśleniach doszłam do wniosku ,że tego bloga nie zostawię i nadal chcę go kontynuować. A więc - nowy rozdział na tym blogu tak jak i na nowym blogu pojawi się jutro (24.X.2015.)
Enjoy!

niedziela, 18 października 2015

Informacja!!

Witam! Dziś oraz do niedzieli (25.X.2015r.) na moim blogu nie będzie rozdziałów. Cały tydzień szkolny zawalony mam masą sprawdzianów oraz wraz z Kosogłos szykujemy niespodziankę. 
Przy dobrych wiatrach, niespodziankę będziecie mogli zobaczyć w tym lub następnym tygodniu.
Życzę miłego tygodnia :).

sobota, 17 października 2015

Rozdział 79 "Problemy"

Zapraszam na bloga koleżanki <Klik> oraz do obserwowania mojego bloga.
15 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*
Odruchowo cofam rękę. Moja dłoń może być całowana jedynie przez Peete. Patrzę karcącym wzrokiem na Adama.
- Przepraszam... nie powinienem. - Mówi zawstydzony.
- Nic... się nie stało... po prostu nie jestem przyzwyczajona ,że ktoś poza Peetą całuje moją dłoń. - Lekko się rumienię. Czuję brzęczenie w kieszeni - to telefon. Wyjmuję go z kieszeni i odbieram.
- Słuchaj, skarbie... robisz teraz coś ważnego? - Haymitch jest przerażony nie na żarty.
- Nie, chyba nie a powinnam? - Pytam zdezorientowana.
- Peeta... trochę szaleje. - Słyszę dźwięk tuczącego się szkła.
- Haymitch, co tam się dzieje?! - Jestem przerażona. Gdy słyszę słowa Effie "Peeta, zostaw to stół z mahoniu!" wiem ,że dzieje się coś niedobrego. Szybko się rozłączam i wstaję z ławki.
- Co się dzieje? - Pyta Adam.
- Jeszcze nie wiem ale nic dobrego. Spotkamy się później, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź odbiegam. W domu Abernathego jestem po niecałych dziesięciu minutach.
- Cholera jasna, Peeta zostaw! - Słyszę ryk Haymitcha. Wbiegam do salonu, to co widzę przeraża mnie. Czarne jak smoła oczy patrzą prosto w moje.
- On ma atak. - Szepczę. Peeta wyrywa się Haymitchowi i biegnie prosto w moją stronę. Na szczęście z protezą nie jest taki szybki. Abernathy szybko go dogania i obezwładnia.
- Tabletki, dajcie mu tabletki! - Wrzeszczy mentor.
- Jakie tabletki? - Pytam.
- Na uspokojenie i nasenne. - Effie wybiega z salonu i po chwili wraca z tabletkami. Siłą wciskają je blondynowi do buzi i zmuszają do połknięcia. Mam ochotę się na nich rzucić za to ,że robią mu krzywdę ale prawda jest zupełnie inna... oni próbują mu pomóc. Haymitch kładzie bezwładne ciało Peety na kanapie.
- Katniss skup się... Kiedy Peeta ostatni raz miał atak? - Abernathy uważnie mi się przygląda. Effie podchodzi do mnie i mocno przytula.
- Nie wiem... na prawdę nie wiem. Od czasu powrotu do dwunastki po rebelii chyba ich nie miał. - Kucam przy Peecie i odgarniam mu włosy z czoła.
- Miał w trzynastce. - Effie siada w nogach chłopaka. - Johanna mówiła ,że jak pojechałaś nagrywać Propagite, Peeta miał atak.
- Myślałam ,że było już dobrze. - Wybucham płaczem.
- Nie tylko ty. - Mentor kładzie mi rękę na ramieniu.
Głaszczę Peete po głowie. Po jakiś dziesięciu minutach budzi się.
- Katniss - Mamrocze.
- Jestem tu. - Szepczę.Odgarniam mu włosy z czoła.
- Peeta musisz odpowiedzieć zgodnie z prawdą, dobrze? - Pyta Haymitch pewnym głosem.
- No jak muszę. - Wzdycha.
- Kiedy ostatnio miałeś atak?
- Jaki atak? - Udaje głupiego.
- Błyszczących wspomnień, idioto. - Warczy.
- Haymitch! - Patrzę na niego karcąco.
- Chyba dwa dni temu. - Patrzę na niego jakby oznajmił ,że potrafi latać.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś? - Pytam cicho.
- Nie chciałem żebyś się martwiła... poza tym i tak miałaś mnie cały czas na głowie. - Mówi smutno.
- Katniss, jakim cudem nic nie zauważyłaś?! - Wrzeszczy mentor.
- Myślisz ,że ja nie mam potrzeb fizjologicznych oraz nie muszę jeść ani spać? Do cholery nie jestem robotem! - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Mogłaś być bardziej uważna. - Warczy.
- To nie jej wina, do cholery nie jestem dzieckiem! Nie muszę mieć dwudziestoczterogodzinnej opieki! - Peeta wydziera się na cały głos.
- Dobra... już nie przeżywaj. A i jeszcze jedno, jak nie opanujesz tych napadów to oddam Cię do szpitala psychiatrycznego.
- Przepraszam, chyba się przesłyszałam. Możesz powtórzyć? - Pytam zszokowana.
- Oddam go do szpitala psychiatrycznego. Katniss, Peeta jest dla mnie jak syn ale ja w domu mam dziecko. A gdyby Mia była podczas jego ataku? Albo przy Lily go dostał? Mogłoby się stać coś bardzo poważnego i nie daj Boże mogłyby tego nie przeżyć. Ja jestem jeszcze silny i potrafię go obezwładnić ale ona mają po osiem lat! - Mówi stanowczo.
- Chyba żartujesz ,że zgodzę się go oddać do psychiatryka. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Ty tu nie masz nic do gadania. - Warczy.
- Jak tylko oddasz go do psychiatryka to...
- To co?!
- Zrobię wszystko by odsunąć Cię od władzy! - Wrzeszczę.
- I niby kto będzie prezydentem, może ty? - Śmieje mi się w twarz.
- A żebyś wiedział! - Łapię blondyna za rękę i ciągnę go do drzwi. Jeżeli tylko spróbuje go gdziekolwiek oddać, zabiję go. Nikt nie ma prawa decydować o życiu Peety a ja będę trzymać się tego przekonania aż do śmierci. Nawet jeżeli chodzi o Haymitcha, nie cofnę się przed niczym. Jak w ogóle może chcieć wysyłać Mellarka do szpitala psychiatrycznego?! To tak jakbym ja chciała wysłać Effie na drugi koniec Panem.
- Katniss... jesteś zła dlatego ,że nie powiedziałem Ci o atakach? - Pyta cicho. Odwracam się twarzą do niego.
- Nie, nie jestem o to zła. Jestem po prostu zawiedziona, myślałam ,że mi ufasz. - Spoglądam prosto w jego piękne, błękitne oczy.
- Udam Ci, po prostu nie chciałem zawracać Ci tym głowy. - Mówi lekko zawstydzony.
- Jeżeli chodzi o Ciebie i twoje problemy to nigdy nie będą to dla mnie tematy tabu. - Głaszczę go po policzku. Zbliża swoją twarz do mojej i po chwili zapominamy się w namiętnym pocałunku.
*Oczami Effie*
Cały czas dostaję nowe informacje o wybuchach piekarni, wodociągów i elektrowni. Wybuchy idą dystryktami. Zaczęło się od dwunastego dystryktu a teraz jest w ósmym. Tylko dystrykt trzynasty i dziewiąty nie zgłaszał żadnych szkód. Zginęło już około 100 osób przez te tragedie. W dystrykcie dwunastym każdy myślał (przynajmniej zwycięzcy) ,że sprawcą tego okropnego wybuchu była Jane Smith - Wnuczka Snowa. Ale jak ciężarna kobieta mogłaby wysadzać piekarnie, wodociągi i elektrownie w każdym dystrykcie? Wezwałam około 50 żołnierzy do każdego z dystryktów ale to nic nie daje. Zamiast przegonić wroga, wracają do Kapitolu w czarnych workach. Chyba ,że są w środku wybuchu, wtedy nie ma nawet co do trumny włożyć. Jak na razie straciliśmy około 70 żołnierzy, jeżeli w każdym dystrykcie będą wszyscy ginąć - Kapitol zostanie bez wojska. Będziemy musieli zrobić przymusowy pobór do wojska Panem.
Siedzę przy swoim biurku i przeglądam listy które dostał Haymitch od burmistrzów dystryktów.
W dosłownie każdej korespondencji jest zgłoszony wybuch oraz śmierć żołnierzy.
Czuję na ramionach silne ręce narzeczonego i jego ciepłe usta na mojej szyi.
- Powinnaś odpocząć. - Mruczy. Delikatnie zsuwa mi ramiączko od sukienki.
- Nie teraz. - Śmieję się. - Powinniśmy wysłać więcej żołnierzy do dystryktów. - Mówię stanowczo.
- Po co? - Siada na biurku i bierze do ręki listy od burmistrzów.
- Może gdyby było ich więcej nie ginęli by tak szybko. Ale z drugiej strony jak to nie pomoże tylko zwiększy się liczba zgonów, zostanie parę osób w wojsku. Po rebelii żołnierzy wojska Panem zostało może około pięciuset. - Wyjmuję z teczki wykres który przedstawia ilość żołnierzy przed rebelią i po niej. - Podczas wojny zginęło około dziesięciu tysięcy towarzyszy broni. Po rebelii śmiercią naturalną zginęło ich około dwudziestu więc teraz została nam mała garstka żołnierzy zdolnych do walki. - Pokazuję mu wykres.
- Jak byś chciała zasilić wojsko Panem? - Jest wyraźnie zaciekawiony.
- Możemy zrobić przymusowy pobór do wojska bo wątpię ,że ktoś dobrowolnie będzie chciał tam wstąpić. - Chowam wykres do teczki i odkładam ją na miejsce.
- Mam wysłać resztę żołnierzy do dystryktów? - Pyta.
- Na razie się z tym wstrzymaj, jak ucierpi jeszcze jeden dystrykt wtedy ich wyślesz. - Sprzątam dokumenty z biurka i wsadzam je do organizatora.
- Jak myślisz, kto może być sprawcą wybuchów? - Bierze łyka mojej kawy która stała na biurku.
- Tego nie wiem. Może niedługo się dowiemy. - Wzdycham. - Gdzie jest Mia? - Pytam chcąc zmienić temat. Lubię odczytywać wykresy i rozmawiać o mojej pracy ale jednocześnie nie lubię rozmawiać o śmierci i rozwiązywać zagadek.
- U Marianne, bawi się z Lily.
- Jest już osiemnasta, pójdę po nią. - Wstaję z krzesła i poprawiam ramiączko.
- Pójdę z tobą. - Szybko się ubieramy i wychodzimy po naszą córkę.
*Oczami Adama*
Siedzę w domu z moją siostrą. Ona jak zawsze siedzi przed wielkim lustrem i nakłada na twarz tonę makijażu. Nigdy nie zrozumiem po co kobiety się malują.
Ja leżę w salonie na kanapie i oglądam telewizję.
- Adam, ty znasz Peete Mellarka. - Do salonu wchodzi Chloe.
- Można powiedzieć ,że znam. - Odpowiadam zdezorientowany. Po co mojej siostrze ta informacja?
- Jaki on jest? - Zwala moje nogi i siada na kanapie.
- Rozmawiałem z nim raz. Nie mogę po jednej rozmowie stwierdzić jaki jest. Ale skoro Jagódka go wybrała to musi coś w sobie mieć. - Wstaję i idę do kuchni zrobić coś do jedzenia.
- Poznasz mnie z nim? - Chloe siada na blacie.
- Co ty od niego chcesz? - Śmieję się.
- Wiesz... jest super przystojny...
- I zajęty. - Przypominam jej.
- Dziewczyna nie ściana, posunąć można. - Lekko się uśmiecha.
- Chcesz do niego zarywać? - Pytam zszokowany.
- Ty wiesz jaka byłabym sławna w szkole będąc z Peetą Mellarkiem? - Z podekscytowania dostała wypieków.
- Z tego co wiem on poza Katniss świata nie widzi.
- Ej... ty lubisz tą Katniss, prawda? - Zaczęła strzelać kciukami. Ma coś przestawione w kciukach i gdy je zgina - kości się o siebie ocierają i wychodzi mniej więcej taki dźwięk jakby ktoś lekko uderzał kamień o kamień. Zawsze nimi strzela gdy wpadnie na jakiś pomysł.
- No lubię. - Odpowiadam zmieszany.
- Mógłbyś jakoś do niej zarwać... wiesz ty byś miał Katniss a ja bym miała Peete. - Cała aż tryska radością.
- Odpada. - Warczę.
- Ale czemu? Przecież kiedyś ci się podobała.
- Nadal mi się podoba ale to nie powód żeby rozwalać jej związek w którym jest szczęśliwa. - Mówię stanowczo.
- Skąd wiesz ,że jest szczęśliwa? Mówiła ci to?
- Nie musiała. Widziałem jak patrzyła na Peete i widziałem jak on patrzył na nią. Od nich po prostu czuć wielką miłość. - Wzdycham.
- Może tylko udają? - Jaka ona uparta.
- Nie, nie udają.
- Nie znasz się, sam nigdy dziewczyny nie miałeś.
- Odezwała się ta co chłopaka miała.
- Może i nie miałam ale znam się na miłości. - Dumnie się uśmiecha.
- Ty się lepiej zajmij nauką a nie jakieś miłości wymyślasz. - Ta dziewczyna potrafi podnieść mi ciśnienie.
- Jak bym chodziła z Peetą Mellarkiem to nie musiałabym się martwić o pieniądze do końca życia a jakiekolwiek wykształcenie nie byłoby mi potrzebne.
- Rozumiem ,że w przyszłości będziesz chciała być zależna od jakiegoś mężczyzny, tak? - To nie możliwe ,że jesteśmy rodzeństwem. Pewnie pomylili ją w szpitalu.
- Oj tam od razu zależna, po prostu on by na mnie pracował.
- Czyli byłabyś od niego zależna bo sama byś nie zarabiała. - Warczę.
- O Jezu, nie spinaj się tak. Jestem ładna to na jakąś modelkę pójdę czy coś.
- I niby z modelingu wyżyjesz aż do śmierci?
- Dokładnie tak. Kiedyś byłam nieśmiałą, szarą myszką która unikała wszystkich problemów i była skryta w sobie, i co z tego mam? Nic. Nie mam ani chłopaka, ani masy przyjaciół. Teraz nie zamierzam taka być, czasy się zmieniają, braciszku.
- Z jakiego ty miotu jesteś to ja nie wiem. Zrób sobie herbatę i idź się ucz. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Nauka jest mi nie potrzebna. A tak w ogóle to rzucam szkołę. Jutro idę się wypisać. - Dumnie wstaje i zaparza herbatę.
- Do osiemnastego roku życia ja jestem za Ciebie odpowiedzialny i tylko ja mogę złożyć papiery do szkoły żeby Cię z niej wypisać.
- W takim razie to zrób. - Wzrusza ramionami.
- Jeżeli myślisz ,że to zrobię to jesteś w błędzie. - Biorę herbatę i wychodzę na dwór.

środa, 14 października 2015

Rozdział 78 "Przyjaciel"

8 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*
Dwa groby dalej od grobu rodziny Peety stoi Adam Telis. Adam był przyjacielem Gale przed 74-tymi Głodowymi Igrzyskami. Tak mi się wydaje ,że po moim powrocie z igrzysk już ze sobą nie rozmawiali. A co więcej, chyba byli ze sobą pokłóceni. Bardzo lubiłam tego chłopaka niestety nie spotykaliśmy się często. Jest synem szwaczki - jedynej w tym dystrykcie przed rebelią. Jego ojcem jest mężczyzna z Miasteczka a matką kobieta ze złożyska. Zawsze w szkole wyróżniał się tym ,że miał szare duże oczy i blond włosy. Był tematem numer na przemian z Peetą u dziewczyn z mojej klasy. Od kąt pamiętam wkurzała mnie ich paplanina, nigdy nie wiedziałam co oni w nich widzą. Jednak teraz gdy jestem starsza, potrafię już zauważyć co one w nich widziały.
Puszczam rękę ukochanego i biegnę do chłopaka przy grobie. Mężczyzna mnie zauważa i szeroko się uśmiecha. Wpadamy sobie w ramiona i mocno się przytulamy. 
- Witaj, Jagódko. - Szepcze Adam. Raz poszedł ze mną i Gale'm na polowanie. Zauważyłam krzak jagód i ogołociłam go całego z owoców. Gdy doszliśmy nad jezioro zaczęłam je zachłannie jeść i jakoś szczególnie nie chciałam się nimi dzielić. Miałam wtedy może 13 lat. Od tamtego momentu jestem nazywana przez Adama jagódką. 
- Cześć. - Odszeptuję. Słyszę za sobą chrząknięcie, dlatego odsuwam się od chłopaka. Peeta stoi obok nas z rękoma głęboko wciśniętymi w kieszenie. Zawsze tak robi gdy się denerwuje. - Peeta, to jest Adam, kolega Gale. Adam, to jest Peeta, mój chłopak. - Mówiąc ostatnie słowa, rumienię się jak głupia. 
- Miło mi poznać. - Telis wyciąga rękę do blondyna a ten niechętnie ją ściska. - Nie sądziłem ,że jagódka się kiedyś z kimś zwiąże. - Śmieje się cicho. 
- Niby czemu miałaby się z nikim nie związywać? - Warczy mój ukochany. 
- Zawsze taka niedostępna była i nigdy nie miała czasu na randki. - Chłopak ciepło się uśmiecha. 
- No popatrz, jednak jest ze mną. Zaraz... jakie randki? - Niebieskooki piorunuje mnie wzrokiem.
- Chłopie, ty wiesz ile musiałem się nagimnastykować żeby poszła ze mną na randkę? Nie zliczę ile razy mi odmówiła. - Adam wybucha śmiechem. 
- To nie była randka, poza tym był z nami Gale. - Lekko się uśmiecham. 
- Uznajmy ,że to była randka a przybłęda Gale się do nas przyczepił. - Chłopak puszcza mi oczko.
- Nie, to nie była żadna randka. - Wystawiam język w jego stronę i podchodzę do Peety. Mój ukochany od razu mocno mnie obejmuje ramieniem. Wciskam jedną rękę w tylną kieszeń od jego spodni. Blondyn kładzie swoją głowę na moją. 
- A tak właściwie to co tu robicie? - Chłopak lekko się uśmiecha.
- Przyszliśmy odwiedzić grób moich rodziców i Paula. - Mocniej mnie przytula.
- Przepraszam... myślałem ,że nadal pracują w piekarni. - Adam jest zakłopotany.
- Pracowali jeszcze dwa tygodnie temu. Nie słyszałeś o wybuchu? - Warczy.
- Nie... nic nie słyszałem. Wczoraj wróciłem z Kapitolu. - Chłopak jakoś dziwnie cały czas zerka w prawo. Podążam za jego wzrokiem i widzę Petera. Mellark idzie w naszym kierunku.
Lepiej żeby Peeta go nie zauważył... jest nieźle wkurzony więc na pewno nie wyszłoby z tego nic dobrego. Mocniej wtulam się w blondyna. - A co u twojego brata? - Pyta.
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Ja nie znam jego a on nie zna mnie. - Mówi stanowczo.
- Może... pójdziemy do kawiarni czy coś na kawę? - Pytam chcąc zmienić temat.
- Dopiero tu przyszliśmy. - Peeta mierzy mnie wzrokiem.
- Tak ale... jest mi zimno a jak dalej tak pójdzie to zamarznę. - Uśmiecham się dumnie ,że udało mi się wybrnąć.
- No nie... jeszcze tego tu brakowało. - Warczy i wskazuje głową na idącego w naszym kierunku brata.
- Myślę ,że pójście do kawiarni to dobry pomysł. - Adam uważnie przygląda się mojemu ukochanemu.
- Jak chcecie to idźcie, ja nie zamierzam nigdzie pójść. - Chłopak chce odejść ale mocno go trzymam. - Katniss puść mnie, chce iść do domu a ty nie możesz mi tego zabronić - Wyrywa mi się i odchodzi.
- Co mu się dzieje? - Adam wydaje się zamyślony.
- To pewnie przez stres... ostatnio sporo się go najadł. - Szczerze mówiąc sama nie wiem co mu się stało. Nigdy się tak nie zachowywał... nawet gdy był zły.
- Jagódko, muszę jeszcze załatwić coś na mieście, jak chcesz to możemy się później spotkać. - Chłopak ciepło się uśmiecha.
- Chcę, to do zobaczenia. - Przytulam go i odchodzę. Moje myśli wciąż krążą wokół zachowania Peety. Może... on po prostu był zazdrosny?
*Oczami Peety*
Idę do Wioski Zwycięzców a konkretnie do Haymitcha. Jestem nieźle wkurzony, mam nadzieję ,że Abernathy ma coś mocnego w barku. Mogę się założyć ,że Katniss spotykała się z Adamem. I to jego "Jagódko", no matko rzygać się chce. A podobno Katniss nie miała czasu na miłości.
Do domu Haymitcha wchodzę bez pukania. Mia pewnie poszła się bawić z Lily dlatego nie muszę się obchodzić z drzwiami jak z jajkiem.
- Haymitch! - Krzyczę.
- Czego się drzesz. - Mentor schodzi po schodach.
- Masz jakiś alkohol? - Pytam bez ogródek.
- No coś tam mam. - Mężczyzna idzie do salonu i otwiera barek. - Mam... bimber, piwo, wino, wódkę... co wybierasz? - Mówi nie odrywając wzroku od alkoholi.
- Wódka. - Siadam wygodnie na fotelu. Haymitch podaje mi kieliszek i wódkę. Nie trudzę się z nalewaniem alkoholu do kieliszka i piję z butelki.
- Chłopie, w takim tempie będziesz pijany do popołudnia. - Cicho się śmieje.
- Słuchaj... myślisz ,że Katniss mnie jeszcze kocha? - Mamroczę.
- Ty głupi jesteś czy od wódki ci już się w głowie przewraca? Przecież od was na kilometr śmierdzi miłością. - Wybucha śmiechem.
- To nie jest śmieszne. Dziś jak byliśmy na cmentarzy to parę grobów dalej stał jej były przyjaciel A.. Arnold... Adam czy jakaś Anastazja. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- To był facet czy jakaś kobitka? - Mentor patrzy na mnie jak na idiotę.
- Facet... taki dryblas.
- I on miał na imię Anastazja, tak? - Duka przez śmiech.
- Ty głupi jesteś? Przecież mówię ,że facet. - Warczę.
- Dobra... i co z tą Anastazją? - Śmieje się.
- Katniss do niego podbiegła, rzuciła się mu w ramiona i coś do siebie szeptali. - Cedzę przez zaciśnięte zęby.
- I w czym problem? - Mentor śmieje się w niebo głosy.
- No przecież mówię, rzuciła się w jego ramiona i zaczęli coś do siebie szeptać! - Wrzeszczę.
- Uspokój się. - Mężczyzna poważnieje. - Tobie chyba już starczy. - Abernathy podchodzi do mnie i wyrywa alkohol.
- Mogę dziś u was spać? - Mamroczę.
- No jak już musisz... ale najpierw zadzwoń do Katniss i ją o tym poinformuj bo ziemię i niebo poruszy żeby Cię znaleźć. - Haymitch z kieszeni wyjmuje telefon i podaje mi go. - Albo lepiej sam do niej zadzwonię... lepiej żeby nie słyszała Cię takiego nachlanego. - Wyrywa mi telefon i wychodzi z pokoju. Po jaką cholerę mam się jej tłumaczyć skoro nie powiedziała mi nic o tym... Adamie? Pewnie teraz są w naszym domu i... Katniss mnie z nim zdradza. Są teraz w naszej sypialni i się zabawiają. Jak ja mogłem być tak głupi by uwierzyć jej w te bezsensowne wyznania miłości?!
*Oczami Haymitcha*
Katniss niezłą awanturę mi zrobiła ,że Peeta nie wraca na noc bo śpi u mnie. Piszczała ,że on nie ma odwagi do niej zadzwonić czy coś w tym stylu. Matko... ta to ma hece.
Słyszę głośny huk który dochodzi z salonu. Jak poparzony rzucam telefon na ziemię i tam biegnę. Moim oczom ukazuje się Peeta rozbijający wszystko co znajdzie się w barku i miotający talerzami.
- Matko, Mellark uspokój się! - Wrzeszczę.
Chłopak mnie ignoruje i nadal rozwala wszystko co stoi na półkach. Effie zbiega z góry i z przerażeniem patrzy na Peete.
- Haymitch zrób coś! - Moja ukochana chowa się za mną. Mellark właśnie wrzucił wszystko ze stołu i zaczął walić w niego pięścią. - To jest mahoń! - Skrzeczy Effie.
Podbiegam do chłopaka i go obezwładniam. Peeta szarpie się jeszcze przez jakiś czas. Effie jako ,że jest niecierpliwą kobietą pobiegła po leki uspakajające i na siłę wcisnęła mu je do buzi. Gdy mam już pewność ,że chłopak nie będzie szalał, kładę go na sofie.
- Haymitch i co ja teraz mam zrobić?! Stłukł moje najdroższe talerze i miski, nie ma takich drugich na sklepie! - Moja narzeczona klęka na ziemi i stara się jakoś ułożyć kawałki talerzy ze sobą. Effie od dzieciństwa kolekcjonuje różne talerze z nadrukami. Od czasu jej przeprowadzki do mnie stały na półce w salonie... aż do dzisiaj.
- Effie, nie to jest teraz najważniejsze. On - Wskazuję ręką na Peete śpiącego na kanapie. - Miał chyba atak. - Na te słowa Effie wybucha głośnym śmiechem.
- To nie możliwe, przecież nie miał ich od dłuższego czasu.
- To jak wyjaśnisz to ,że rozwalił nam salon? - Warczę
- Może po prostu się zdenerwował? - Kobieta idzie do kuchni i przychodzi z wielkim czarnym workiem.
- Co ty go chcesz zabić i schować w tym worku? - Śmieję się.
- Muszę to posprzątać a nim się tak nie martw, niedługo też wyląduje w czarnym worku! - Prycha. Klęka na ziemi i zaczyna sprzątać.
*Oczami Katniss*
Jestem wściekła na Peete. Zachowuje się jak małe, obrażone dziecko które chce spać u dziadków bo jest złe na rodziców. Nie ma nawet odwagi do mnie zadzwonić i poinformować o tym ,że nie wróci na noc. Skoro on dziś nie zamierza wrócić do domu to ja nie zamierzam siedzieć tu do końca dnia sama. Wybieram numer do Adama i dzwonię do niego.
- Witaj, Jagódko. - Odbiera niemal od razu.
- Cześć! Adam, masz może czas się spotkać? - Pytam nieśmiało.
- Dla Ciebie zawsze. - Śmieje się.
- W parku za piętnaście minut? - Lekko się uśmiecham.
- Jasne, czekam Jagódko. - Nasza rozmowa dobiegła końca. Nawet jeżeli Peeta jest o niego zazdrosny to nie ma powodu. Adam jest dla mnie jak starszy brat nie potrafiłabym z nim być.
Zakładam na siebie kurtkę i wolnym krokiem idę do parku. Dojście tam takim wolnym spacerkiem na pewno zajmie mi dobre dwadzieścia minut.
Na miejsce docieram spóźniona o dziesięć minut. Adam na mój widok wybucha głośnym śmiechem.
Patrzę na niego zdezorientowana.
- Nadal masz dar spóźniania.. - Ze śmiechem podchodzi do mnie i całuje w policzek. Siadamy obok siebie na ławce. Zawsze jak miałam się z nim spotkać - spóźniałam się.
- Mieszkałeś w Kapitolu? - Pytam cicho nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
- Tak, po rebelii zamieszkałem w Kapitolu z siostrą. Rodzice umarli podczas bombardowania. - Chłopak uważnie mi się przygląda.
- Ty masz siostrę? - Pytam zszokowana. Zawsze myślałam ,że jest jedynakiem. Adam wybucha śmiechem.
- Pamiętasz tą rudą dziewczynę z którą czasem rozmawiała twoja siostra? - Fakt, była taka jedna. Z tego co wiem była starsza od Prim o rok.
- O ile to ta o której myślę to tak. Ale przecież ona była jedynaczką.
- To moja młodsza siostrzyczka, wiesz jak to jest. Rodzeństwo rzadko kiedy się do siebie przyznaje. - Chłopak ciepło się uśmiecha.
- O tym ,że Prim i ja byłyśmy siostrami wiedział każdy. - Lekko się uśmiecham na wspomnienie o mojej siostrze.
- Wy byłyście inne... w dobrym tego słowa znaczeniu. Zawsze nawzajem się chroniłyście i dbałyście o siebie. Nie jedno rodzeństwo chciałoby być na waszym miejscu. Wiesz... Chloe była bardziej zamknięta w sobie... mało co o niej wiedziałem. W sumie poza jej imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i miejscem zamieszkania nie wiedziałem o niej nic. Ze wszystkimi problemami radziła sobie sama, albo płakała po kątach i nic nikomu nie mówiła o powodzie płaczu. Nasze rozmowy ograniczały się tylko do życzeń w święta i na urodziny. - Wbił wzrok w jezioro przed nami.
- Dziwnie bym się czuła gdyby Prim nic mi o sobie nie mówiła. Mieszkałabym z osobą o której nie miałabym bladego pojęcia. Mam pytanie... tylko nie obraź się, dobrze? - Ostatnie zdanie wypowiadam szeptem.
- Dobrze. - Lekko się uśmiecha.
- Wydaje mi się ,że Chloe była wyczytana na dożynkach. Chyba ,że to była inna dziewczyna o tym samym imieniu. - Mówię cicho.
- Masz rację, była. Zgłosiła się za nią Daria, nasza siostra. - Mówi smutno. Miał dwójkę rodzeństwa o której nie miałam pojęcia.
- Ale dwunasty dystrykt nie miał zwycięzcy o im... ooo. - Czemu nie mogłam ugryźć się w język! Zerkam zawstydzona na chłopaka.
- 73 Głodowe Igrzyska... miała piętnaście lat. Nie mogłem zrobić nic by ją uratować. - Mówi to tak cicho ,że niemal go nie słyszę. Nie odpowiadam... nie da się dobrać odpowiednich słów. Przynajmniej ja nie potrafię. - Ale na szczęście już nie ma Snowa i nie ma Głodowych Igrzysk. Teraz Chloe i wszystkie inne dzieci są bezpieczne.
- Masz rację. Miejmy nadzieję ,że to bezpieczeństwo zostanie z nami jeszcze przez wiele lat. - Ciepło się do niego uśmiecham.
- Dokładnie. - Chłopak odwzajemnia uśmiech. - Jak ci się układa z Peetą?... Znaczy nie chcę być wścibski czy coś. - Mówi niepewnie.
- Nie jesteś wścibski, w końcu to normalne ,że pytasz się jak mi się w życiu układa. Z Peetą układa mi się bardzo dobrze, ostatnio miał chwilę załamania ale już jest lepiej. - Lekko się uśmiecham.
- To dobrze. Jesteście już małżeństwem, macie dzieci? Ostatnio jak się widzieliśmy mówiłaś ,że ani ci się śni mieć dzieci ale w końcu kobieta zmienną jest. - Delikatnie mnie szturcha.
- Małżeństwem nie jesteśmy a moje zdanie co do dzieci się nie zmieniło. - Cicho się śmieję. - A ty? Znaczy... ustatkowałeś się?
- Nie... jakoś nie mam szczęścia do kobiet. - Na jego twarzy pojawia się grymas. - Peeta ma wielkie szczęście. - Nie czułabym się dziwnie gdyby nie jego ciepłe i miękkie usta.


niedziela, 11 października 2015

Rozdział 77 "Po deszczu zawsze wychodzi słońce"

Uwaga!! Rozdział +18. Rozdział w środę
Zapraszam na bloga Zaczarowana Misia <Klik>.
*Oczami Katniss*
Od pogrzebu rodziny Peety i mojej przeprowadzki minął równy tydzień. Peeta nadal jest pogrążony w żałobie ale już stara się normalnie żyć. Blondyn postanowił odbudować piekarnię. Parę dni temu był zmuszony spotkać się z Peterem, podjąć zdanie o odnowieniu rodzinnego biznesu. Pracą podzielili się tak ,że nie będą się widywać. Peeta Będzie pracował od ósmej do czternastej a Peeter - od czternastej do dwudziestej. Haymitch obiecał zatrudnić robotników do budowy piekarni więc jeżeli wszystko dobrze pójdzie piekarnia będzie gotowa za parę miesięcy. 
Siedzę w kuchni i próbuję coś upichcić. Peeta postanowił zagospodarować pokój obok naszej sypialni więc gotowanie spadło na moją głowę. Parę razy próbowałam tam wejść ale zawsze mnie z niego wyprowadzał i mówił "W swoim czasie tam wejdziesz". Jak na razie wiem tylko tyle ,że coś tam maluje. Śmierdzi farbą i rozpuszczalnikiem na kilometr. Mam nadzieję ,że to co on tam robi będzie warte mojego wdychania tego smrodu. 
Czuję zimne ręce na moim brzuchu i oddech Peety na karku. Nie przerywam krojenia warzyw. Gdy blondyn całuje mnie w szyje, przechodzi mnie ciepły dreszcz. Nadal się do niego nie odwracam. Swoimi rękami jedzie od mojego brzucha po piersi aż do szyi i odgarnia mi głosy. Parę razy cmoka moją szyję a jego dłonie znajdują miejsce na moich piersiach. Odwracam się w jego stronę i zarzucam mu ręce na szyję. Blondyn lekko mnie unosi a ja zaplatam nogi na lego biodrach. Na początku delikatnie go całuję ale gdy rozchyla usta - Pogłębiam pocałunek. Duże dłonie piekarza zsuwają się na moje pośladki. Chłopak delikatnie je masuje i idzie ze mną na górę. 
Gdy jesteśmy już w sypialni, kochanek kładzie mnie delikatnie na łóżku a sam kładzie się na mnie. Jedną ręką podpiera się tuż przy mojej głowie zaś drugą masuje moje udo. Wolno rozpinam guziki jego koszuli by się z nim podroczyć. Peeta uważnie mi się przygląda a w jego oczach widzę rosnące podniecenie. 
- Kochanie, chcesz tego? To ostatnia szansa by to przerwać... już za chwilę nie będę mógł się powstrzymać. - Szepcze w moje usta. W odpowiedzi namiętnie go całuję. Chłopak szybko zdejmuje moją bluzkę i rozpina stanik. Szybko ściągam z niego koszulę i siłuję się z zamkiem od paska od spodni blondyna. Peeta całuje mnie po piersiach, przygryza je, ssie. Wydaję z siebie ciche jęki co wyraźnie pobudza go do pracy. Ściągam z niego spodnie a on odwdzięcza mi się tym samym. Chłopak ściąga z siebie i ze mnie bieliznę i delikatnie rozsuwa mi uda. Cały czas patrząc w moje oczy, delikatnie we mnie wchodzi. Wydaję z siebie niepohamowany jęk. Blondyn wykonuje rytmiczne pchnięcia a ja za każdym następnym jęczę głośniej. Chłopak całuje mnie po szyi i piersiach a ja delikatnie wbijam mu paznokcie w plecy. Już po chwili szczytujemy. 
Po jakimś czasie blondyn opada zdyszany na moje piersi. Delikatnie głaszczę go po głowie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham. - Szepcze po dłuższej chwili.
- Też Cię bardzo kocham, Peeta. - Namiętnie go całuję. 
Po około dwóch godzinach przytulania i wymieniania pocałunków postanawiamy wziąć wspólny szybki prysznic. Oczywiście prysznic nie okazał się taki szybki ,ponieważ trwał ponad godzinę. I tak oto tym sposobem jest już siedemnasta a my dopiero co zaczynamy dzień. 
Siedzimy w salonie na kanapie wtuleni w siebie i oglądamy jakieś romansidło. 
- Witam, Mellarki. - Do domu wpada Johanna. 
- Cześć. - Mówię pogodnie. 
- Jak tam bobas, Katniss? Dobrze się rozwija? - Mason kładzie się na naszych nogach. 
- Jaki bobas, Katniss czy ja o czymś nie wiem? - Chłopak szeroko się uśmiecha. 
- Kochanie, ja nie miałabym kiedy zajść w tą ciąże. - Przypominam mu. Nie licząc dziś, kochałam się z nim dobre paręnaście miesięcy temu. - Johanno, piłaś coś? - Uważnie jej się przyglądam.
- Nie... no może troszkę... no dobra, Abernathy do mnie przylazł i jakiegoś drinka mi dał. Powiedział ,że jakiś przepis tworzy czy coś takiego. - Dziewczyna szeroko się uśmiecha.
- Czyli wypiłaś coś od kogoś nie wiedząc co on tam dodał? - Blondyn patrzy na nią jakby stwierdziła ,że umie latać.
- Oj... ja mu ufam. Przyjaciel, stary i dobry, przyjaciel. - Ostatnie zdanie dziewczyna wyśpiewała. 
- Idź męcz tego człowieka co z tobą mieszka. - Śmieję się. 
- Peter? On dziewczynkami się zajmuje. Spędziłam z nim taką namiętną noc... oj ja wam mówię. - Dziewczyna chciała się wyciągnąć ale efekt był taki ,że spadła z naszych kolan na podłogę. - Peter się mył w łazience a ja se weszłam, no bo czemu nie? Nudziło mi się na dole a tak to fajne widoki chociaż miałam. - Jo szeroko się uśmiecha. - No i tak weszłam do tej kabiny i złapałam go za... - Dziewczyna nie kończy ,ponieważ Peeta zakrywa jej usta poduszką. 
- Nie kończ tego. - Śmieje się.
- Oj, nie spinaj się już tak. Ja już wiem za co Cię Katniss łapie. - Johanna figlarnie się uśmiecha.
- Może zobaczysz czy nie ma Cię u Haymitcha? - Pytam zarumieniona. Dziewczyna wybucha śmiechem i chwiejnym krokiem wychodzi. 
- Ta to ma przygody. - Chłopak głośno się śmieje.
- Bardzo fajne przygody. - Staram się mówić rozmarzonym głosem. - Chyba pójdę sprawdzić czy kogoś przypadkiem nie ma w łazience u Johanny. - Szeroko się uśmiecham a Peeta mierzy mnie wzrokiem.
- To chyba nie najlepszy pomysł. - Ręki sobie uciąć nie dam ale blondyn chyba jest zazdrosny. 
- A to czemu? - Pytam z szerokim uśmiechem.
- Katniss. - Patrzy na mnie wzrokiem "Lepiej nic już nie mów". Wybucham śmiechem i mocno go przytulam. Chłopak sadza mnie na swoich kolanach i namiętnie całuje. 
- Kochanie, może stworzymy sobie małego Mellarka? - Szepcze mi w usta. 
- Peeta. - Warczę i odsuwam się od siebie. Blondyn wybucha śmiechem i namiętnie mnie całuje. 
Postanawiamy dokończyć gotować to co zaczęłam. Ja kroję warzywa a Peeta robi sos. Dziś obiad będzie bardzo zdrowy ,ponieważ na naszym stole zagości sałatka. Gdy wszystko jest pokrojone, siadam na blacie i przyglądam się ukochanemu. Kładę ręce na blacie, lekko macham nogami, odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy. 
- Nie zasypiaj, kochanie. - Chłopak cicho się śmieje i całuje mnie w policzek.
- Nie zasypiam. - Lekko się uśmiecham. 
- Sos jest gotowy, teraz tylko wszystko razem wymieszać i można jeść. - Uważnie mi się przygląda i szeroko uśmiecha. 
- To na co czekasz? - Śmieję się i zeskakuję z blatu. Blondyn z uśmiechem przygotowuje sałatkę. Siadam przy stole i przyglądam się ukochanemu.
- Skończone. - Stawia miskę z sałatką na stole. Z szafki wyjmuje dwa talerze i sztućce i stawia kładzie je na stole. - Smacznego. - Chłopak szeroko się uśmiecha.
- Nawzajem. - Odwzajemniam uśmiech. Po skończonym obiedzie, postanawiamy pójść na spacer. Jest już koniec października a ja ubieram się jakby była połowa grudnia. Peeta się ze mnie śmieje ,że jak będzie zima to na dwór będę wychodziła w dwóch grubych kurtkach z grubym szalikiem, trzema czapkami i ośmioma parami rękawiczek przykrywa dwoma wielkimi, grubymi kocami. Co ja poradzę ,że jest mi zimno? 
Trzymając się za ręce idziemy na cmentarz do rodziny Peety. Od pogrzebu jesteśmy tam codziennie. Blondyn mocno trzyma mnie za rękę , ponieważ wie ,że mi jest zimno w ręce nawet gdy mam grube rękawiczki. Gdy jesteśmy już na cmentarzu, widzę... 

sobota, 10 października 2015

Rozdział 76 "Pogrzeb"

10 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*
Od czasu wybuchu minął tydzień. Dzisiaj jest 2 listopada - Dzień pogrzebu rodziców i brata Peety. Effie zamówiła chłopakom czarne garnitury a dziewczynom czarne sukienki i czarne buty na koturnach.
Ta noc była chyba najgorszą z wszystkich. Peeta cały czas leżał na łóżku i płakał, co za tym idzie - Ja spać też nie mogłam. Mocno go przytulałam i głaskałam po głowie. Poranek nie był lepszy od nocy. Blondyn nie przestawał płakać. Nie chciał nic zjeść ani wypić. Przez prawie cały wczorajszy dzień tuliłam do siebie Peete. Teraz siedzę w kuchni i czekam na ukochanego. Blondyn przebiera się na górze. Za około dziesięć minut ma przyjść Haymitch, Effie i moja Mama. Mia idzie dzisiaj na korepetycje a Lily będzie jej towarzyszyć. Trinket i mama nie chciały zabierać dziewczynek na pogrzeb. Uznały ,że są za małe a poza tym i tak ich nie znały - Co nie jest prawdą bo Lily znała rodziców mojego ukochanego. Mimo wszystko pogrzeb nie jest miejscem dla dzieci.
Peeta schodzi na dół. Jest ubrany w czarny garnitur przez który wygląda na jeszcze bladszego. Jego bladość podkreśla czerwone oczy od płaczu. Chłopak podchodzi do mnie i mocno przytula. Pukanie do drzwi odrywa nas od siebie. Peeta siada na krześle a ja idę otworzyć. Tak jak się spodziewałam - to Abernathy, Trinket i mama.
- Och, Katniss. - Po policzkach Effie spływają łzy. Kobieta mocno mnie ściska. Gdy odsuwa się ode mnie, czuję ręce blondyna na moim brzuchu. Chłopak mocno mnie odejmuje i opiera głowę o moje ramie. - Peeta... tak bardzo mi przykro. - Filigranowa kobieta cicho szlocha. Haymitch obejmuje swoją narzeczoną.
Na miejsce docieramy po godzinie. Jesteśmy w małym kościółku w którym odbędzie się msza. Siedzę obok Peety który z całej siły ściska moją dłoń. Mam wrażenie ,że zaraz mi ją zmiażdży. Widzę Delly, siedzi na sąsiedniej ławce i głośno szlocha. Jej czarna sukienka bardzo podkreśla wielki już brzuch ciążowy.
Całą mszę słychać głośny płacz Delly, Peety i Petera. Uścisk mojego ukochanego zluźnił się dopiero po zakończeniu mszy. Wysocy mężczyźni przenoszą trumny do karawanów. Gdy wozy odjeżdżają, Delly zanosi się głośnym płaczem i zaczyna biec za pojazdami. Wygląda to tak... smutno ,że sama wybucham płaczem. Gdy karawany znikają nam z pola widzenia, ciężarna upada na ziemię i głośno płacze. Puszczam rękę Peety i podchodzę do kobiety. Pomagam jej wstać a ona mocno się we mnie wtula i wybucha jeszcze większym płaczem. Zauważam jakąś kobietę zmierzającą w stronę Peety. Ignoruję to, pewnie chce złożyć mu kondolencje. Gdy jest już prawie koło mojego ukochanego - zastygam. Kobieta jest bardzo jasną blondynką. Jest ubrana w obcisłą, czarną sukienkę i buty na koturnach które mają z jakieś dwadzieścia cm. Moją uwagę przykuwa jej ciężarny brzuch...
Jak poparzona odsuwam się od Delly i niemal biegnę w stronę Peety. Blondyn odwraca się w stronę kobiety i zaczyna się cofać. Dochodzę do ukochanego i chwytam go za dłoń. Na ustach kobiety gości szeroki uśmiech.
- Miło Cię widzieć, kochanie. - Jane chce objąć Peete. Szybko reaguję i staję przed blondynem.
- Nie waż się go tknąć. - Warczę. Widząc to, kobieta wybucha śmiechem.
- Oj, już rozumiem. Biedaczek płacze bo coś się stało jego rodzince. - Ostatnie zdanie stara się wymówić słodko.
- Możesz się zamknąć? Doskonale wiemy ,że to ty jesteś odpowiedzialna za ten wybuch. I spodziewaj się ,że niedługo będziesz gniła w Kapitolińskim więzieniu, a teraz... Do widzenia. - Odwracam się na pięcie i odchodzę ciągnąc blondyna za sobą. Peeta puszcza moją rękę i mocno mnie przytula. Gdy wyszeptuje "Dziękuję", do moich oczu napływają łzy. Mocniej go przytulam i całuję w skroń.
Przez całą ceremonię pogrzebową trzymałam Peete za rękę. Blondyn płakał... nie jedyny zresztą. Delly była daleko nas po mimo tego, słyszałam jej płacz tak jakby stała obok mnie. Petera i mojej mamy też nie było trudno nie usłyszeć.
W domu jesteśmy od dwóch godzin. Siedzę na kanapie a Peeta leży z głową na moich udach. Głaszczę go delikatnie po głowie. Po jego policzkach co jakiś czas spływają łzy. Jest mi go szkoda, ale... teraz musi być już tylko lepiej... prawda?
- Wiesz... teraz czuję się jakiś lżejszy... - Mówi cicho. Nie rozumiem więc patrzę na niego pytającym głosem. - Gdy mam pewność ,że oni są pochowani... czuję się lżejszy. Wiesz o czym mówię? - Kiwam głową.
- Peeta, co z Peterem? - Pytam cicho. Wiem jak on reaguje na ten temat ale... przecież są rodziną.
- Nie znam kogoś takiego jak Peter. - Mówi stanowczo.
- Dobrze ale już się nie denerwuj. - Odgarniam mu włosy z czoła. - Co zrobisz z Jane? - Pytam niepewnie.
- Ja nie jestem prezydentem, nie mogę nic zrobić. Ale gdybym mógł... zabiłbym ją. - Odpowiada pewnie. Jestem w szoku... przecież Peeta nigdy nikogo by nie zabił. Patrzę na niego przerażona. - Katniss, jeżeli chodzi o skrzywdzenie mojej rodziny i przyjaciół nie hamowałbym się przed niczym. - Głaszcze mnie po policzku. - Tak sobie pomyślałem... może być się do mnie wprowadziła? - Pyta nieśmiało. Przez ten tydzień byłam u Peety cały czas ale oficjalnie u niego nie mieszkam.
- Zawsze. - Odpowiadam cicho. Blondyn się podnosi i namiętnie mnie całuje. Pierwszy raz od długiego tygodnia.
- Katniss... mam prośbę. Pójdziemy jutro do piekarni? Znaczy do tego co z niej zostało? - Pyta cicho.
- Jeżeli tylko chcesz. - Odpowiadam tym samym. Blondyn mocno mnie przytula.
*Oczami Johanny*
Abernathy i Trinket musieli lecieć do Kapitolu załatwiać jakieś papiery czy coś. Pani Everdeen musiała wybierać jakieś bzdety do szpitala więc mi na głowę zostały zwalone dzieci. Peter siedzi w moim pokoju i albo ryczy albo śpi. Odkąd odrzucił moje zaloty nie mamy zbyt dobrych relacji. No ludzie on cały czas ryczy a mną się w ogóle nie zajmuje. Jak tak dalej pójdzie to do końca życia nie będę się z nim kochać.
Lily i Mia oglądają jakieś bzdety w telewizorze a ja próbuje coś upichcić. Peetą nie jestem i gotować nie umiem ale może uda mi się stworzyć coś w miarę jadalnego. Coś tam kroje coś tam go gara wsypuję i mówiąc szczerze nie wygląda to za apetycznie. Zrezygnowana wyrzucam wszystko i robię rosół. Tego chyba nie da się popsuć... chociaż ja do wszystkiego jestem zdolna.
- Cześć. - Mówi cicho Peter. Oo, jak miło. Raczył wyjść ze swojego bunkru.
- Cześć. - Warczę.
- Możemy porozmawiać? - Pyta nieśmiało.
- A co właśnie robimy? - Syczę.
- Mówię poważnie. - Podchodzi do mnie.
- Mów co ci na sercu leży. - Wzruszam ramionami.
- Przepraszam. - Szepcze.
- Za co? - Pytam zdziwiona.
- Za to ,że wtedy nie chciałem się z tobą kochać. Po prostu... nie mogłem wiedząc ,że oni nie są pochowani. Poza tym mam straszne wyrzuty sumienia... cały czas myślę tylko o tym ,że to moja wina, że moją winą jest śmierć moich rodziców i Paula. - Jego głos drży. Podchodzę do chłopaka i mocno przytulam.
- To nie twoja wina. - Szepczę.
- Moja, Johanno... moja. - Chłopak wybucha płaczem. Czuję przytulające mnie w pasie małe ręce. Spoglądam na dół i widzę Lily i Mie przytulające nas.
- Peter, czemu płaczesz? - Pyta Mia.
- To nie jest teraz ważne. Jak było na korepetycjach, księżniczki? - Mellark klęka dzięki czemu jest prawie na poziomie dziewczynek.
- Super! Muszę poprosić ciocie żeby mnie też zapisała! - Lily z radości aż wypieków dostała.
- Na pewno Cię zapisze jak ładnie poprosisz. - Opieram się o ramiona Petera.
- Dzień dobry! - Do domu wpada Katniss. Wstaję i idę się z nią przywitać. Ku mojemu zdziwieniu jest też Peeta.
- Mam zawołać Petera? - Pytam patrząc na Mellarka.
- Nie. - Odpowiada stanowczo.
- Przeprowadzam się do Peety, przyszłam po swoje rzeczy. - Katniss ciepło się do mnie uśmiecha. Okej... zamurowało mnie. No w sumie to od tygodnia cały czas siedziała u Mellarka ale myślałam ,że jeszcze pomieszkamy razem. Chociaż z drugiej strony... to może nie jest zły pomysł. Ja i Peter będziemy mieć dom tylko dla siebie.

piątek, 9 października 2015

Rozdział 75 "Sekcja zwłok"

10 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Johanny*
Zabiję tą Jane, przysięgam. Dzięki niej Peter i Peeta zostali sierotami. A żeby nie było nudno, Peeta nie chce znać Petera. No po prostu cudownie. Jak ją znajdę to wyrwę jej te szpony, ogolę paskudny łeb i utnę jej wszystkie kończyny. Powinna się smażyć w piekle, su*a głupia.
Peter leży na kanapie i podziwia sufit. Dzisiaj w nocy nie spałam ani ja ani on. No może on spał ale to takie spanie ,że budził się co jakieś dziesięć minut. Nie chce nic jeść, nie chce nic pić. Jak dalej tak pójdzie to umrze albo z pragnienia albo z głodu albo ze zmęczenia. Nie wiem czy można umrzeć ze zmęczenia ale we wszystko już uwierzę.
- Dzisiaj jest sekcja zwłok. - Mówię cicho.
- Wiem. - Jego głos się łamie. Podaję mu rękę i pomagam wstać. Chłopak bez wahania chwyta mnie za dłoń, wstaje i mocno się we mnie wtula. O matko, ile można się przytulać? Ale dobra... zrobię dla niego wyjątek. Swoją drogą ciekawe czy Katniss też cały czas jest ściskana przez Peete. - Straciłem wszystko. - Wybucha płaczem.
- Masz jeszcze Peete. - No naprawdę super pocieszenie. Masz jeszcze brata który nie chce Cię znać.
- Johanna... on nie chce mnie znać. Nie mam już nikogo. - I ponownie wybucha płaczem.
- Masz jeszcze mnie. - Ja na jego miejscu wybuchnęłabym jeszcze większym płaczem.
- Dziękuje ,że przy mnie jesteś. - Mocno mnie ściska. Szczerze mówiąc to już ręce mnie bolą od tego przytulania. - Idziemy na... sekcje zwłok? - Pyta cicho.
- No raczej musimy. - Chłopak odsuwa się ode mnie, zakłada buty i jest gotów do wyjścia.
*Oczami Lily*
Mimo tego ,że nie wiem co się dzieje, jest mi smutno. Wszyscy od wczoraj prawie cały czas płaczą - co mnie bardzo denerwuje. No ludzie, ile można płakać? A do tego powód ich smutku jest mi nie znany. Wszyscy cały czas mówią coś o tragicznej tragedii czy coś takiego. Wiem tylko tyle ,że wybuchła piekarnia Peety, ale przecież to nie jest powód do płaczu. I o co chodzi z tą sekcją zwłok? Będą kroić Katniss i Peete? Matko... to jest niesprawiedliwe. Jako ,że jestem najmłodsza to nic nie mogę wiedzieć.
Mia jest na dodatkowych zajęciach z Panem Alphonse'm. Pan Alphonse to jej pan od korepetycji z przyrody. Siedzę teraz w domu Mii z ciocią Effie i wujkiem Haymitchem.
Podchodzę do cioci i siadam obok niej.
- Ciociu, czemu wszyscy są tacy smutni i ciągle płaczą? - Pytam cicho.
- Wczoraj zdarzył się bardzo okropny wypadek... zginęła tam rodzina Peety. - Mocno mnie przytula.
- To wiem, ale on ciągle chodzi taki smutny. - Przechylam głowę i marszczę czoło.
- Wiesz słoneczko... Peeta już raz przeżywał śmierć rodziców i braci, teraz musi przechodzić przez to ponownie. - Ciocia głaszcze mnie po głowie. - Poza tym to nie jest miłe uczucie gdy umiera ci ktoś z rodziny... a teraz umarły mu aż trzy osoby.
- Ja też przez to przechodziłam. - Oburzam się. Mam wrażenie ,że ona traktuje mnie jak małe dziecko choć wcale nie powinno tak być. Mam już osiem lat!
- Dlatego pewnie wiesz jakie to okropne uczucie.
- Ja nie płakałam, tatuś cały czas pił jakieś napoje a mamusia coś sobie wstrzykiwała. Nie było mi smutno gdy nie zwracali na mnie uwagi i nie było mi też smutno jak umierali. - Robi mi się bardzo smutno. - Płakałam tylko wtedy gdy babunia odeszła do nieba. - Zaczynam płakać. Babunia to była jedyna osoba która się mną zajmowała. To ona zawsze mnie przytulała, opatrywała rany na kolankach i utulała do snu gdy miałam koszmary.
Ciocia mocno mnie przytula i mówi jakieś głupie słowa pocieszenia.
- A gdzie teraz jest Peeta i Katniss? - Pytam cicho.
- Na sekcji zwłok, wiesz, Peeta musi potwierdzić czy znalezione ciała to na pewno Państwo Mellark i Paul. - Ciocia wyciera mi łzy z policzków. Bardzo współczuję Peecie, wiem jak to stracić kogoś bardzo bliskiego.
*Oczami Katniss*
Sekcja zwłok potwierdziła ,że ciała należą do Państwa Mellark oraz Paula. Jeżeli Peeta i Peter mieli małą nadzieję ,że ich rodzice żyją - zgasła ona w szpitalu.
Bracia Mellark nie zamienili ze sobą nawet słowa. Peter zerkał czasem niepewnie na mojego ukochanego, ale ten go ignorował. Ja i Johanna też ze sobą nie rozmawiałyśmy, nie jesteśmy pokłócone ale każda na swój sposób chciała wspierać swojego ukochanego.
W domu jesteśmy już od godziny. Zrobiłam Peecie kąpiel. Podobno gdy jest nam smutno trzeba brać długie kąpiele czy coś w tym stylu. Ponoć woda "uzdrawia". Poza tym blondyn nie był się od wczoraj. Wczoraj był zbyt zrozpaczony, poza tym cały czas się do mnie przytulał i wylewał tony łez.
Od około półgodziny siedzi w łazience. Zaczynam się o niego martwić ale bez wyraźnego zaproszenia nie zamieszam wparować do łazienki w której on się kąpie. Nie to ,że się go brzydzę czy coś ale jest jeszcze coś takiego jak "prywatność". Jak się ktoś myje albo ogólnie jest w łazience to raczej oczekuje prywatności.
Robię sobie herbatę i siadam w salonie na kanapie. Włączam telewizor i szukam jakiegoś ciekawego filmu, serialu czy innych głupot. Oczywiście Kapitolińskich seriali modowych oraz urodowych nie brakuje. Moją uwagę przykuwa film "Zagubiona". Czytam jego opis który ku mojemu zdziwieniu nie zawiera słów takich jak używają mieszkańcy Kapitolu. Wszystko jest napisane krótko, zwięźle i na temat. Film mnie tak wciąga ,że nie zauważam tego iż Peeta siedzi w łazience już półtorej godziny.
Zaniepokojona udaję się do łazienki w której mój ukochany bierze kąpiel. Słyszę pluskanie wody i jakieś krzyki. Bez zastanowienia wchodzę. Moim oczom ukazuje się Peeta rzucający się w wannie i krzyczący "Zostawcie ich, weźcie mnie!". Podbiegam do niego, chwytam za jego ramiona i mocno potrząsam. Blondyn niemal od razu się budzi. Rozgląda się zdezorientowany po pomieszczeniu i ciężko oddycha.
- Katniss, co ja robię nago w wannie? - Pyta zdyszany.
- Brałeś kąpiel, najwyraźniej przysnąłeś. - Odpowiadam zmartwiona.
- Długo tu śpię? - I znów ten smutna mina która sprawia ,że mi go żal.
- Półtorej godziny. - Odsuwam się. Chłopak wychodzi z wanny i idzie się wytrzeć. Zostawiam go samego w łazience. Wracam do salonu z nadzieją ,że film się jeszcze nie skończył. Siadam wygodnie na kanapie i wbijam wzrok w telewizor. O ironio - zdążyłam na napisy końcowe. Zrezygnowana wyłączam telewizor, dopijam herbatę i czekam na Peete.
Czekam na niego około dziesięciu minut. Wchodzi do salonu w samych spodniach. Siada obok mnie i chowa twarz w dłoniach. Przyglądam mu się uważnie.
- Jak się czujesz? - Pytam cicho.
- Jak samotny odludek... jak kosmita na ziemi. - Odpowiada smutnym głosem.
- Nie jesteś samotny, masz mnie. - Mówię pewnie.
- Nie chodzi o to... mam wrażenie ,że nikt mnie nie rozumie. - Patrzy na mnie smutnym wzrokiem. Teraz brzmi jak nastolatek z Kapitolu. Mama nie chce mi kupić nowego tuszu do rzęs... ona mnie nie rozumie.
Wolę nic nie odpowiadać, jeszcze nie potrzebnie doszłoby do kłótni. Łapię go za rękę i splatam nasze palce. Blondyn niemal automatycznie przyciąga mnie do siebie i mocno przytula. Na odsłoniętym ramieniu czuję coś mokrego. To łzy Peety. Głaszczę go delikatnie po karku. Ktoś wchodzi do naszego domu i mocno trzaska drzwiami.
- Do cholery jasnej macie zrobić coś z Peterem! - Wrzeszczy Johanna wchodząc do salonu.
- Daj mu spokój, on przechodzi żałobę. - Mówię nie przestając przytulać Peety.
- Jak mam dać mu spokój?! Siedzi w kiblu od dobrych dwóch godzin i nie raczy wyjść! W ogóle oznaki życia nie daje! - Mason rzuca w nas poduszką którą zdjęła z fotela.
- Nie możesz po prostu tam wejść? - Pytam zirytowana.
- Ciemna maso, myślisz ,że nie próbowałam? Szarpałam się z tymi głupimi drzwiami dobre dwadzieścia minut! - Dziewczyna próbuje nas od siebie oderwać ale blondyn mocniej mnie przytula. - Mellark, puść ją! Ona idzie ze mną do chaty i pomoże wyważyć mi te drzwi!
- Nie przyszło ci do głowy ,że on chce od Ciebie odpocząć? - Pyta Peeta słabym głosem.
- To ma problem, jak chce to mogę go wyrzucić z tego domu i niech idzie do swojego który wybuchł! - Wrzeszczy. Blondyn zaczął znowu płakać. Od wczoraj właśnie tak reaguje na wspomnienie o jego rodzinie i wybuchu.
- Idź go udobruchaj czy coś. - Mówię cicho.
- W sumie to nie jest zły pomysł. Zaciągnę go do łóżka. - Dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy wychodzi. Wątpię by Peter się z nią dziś kochał... i przez następne dni.

środa, 7 października 2015

Rozdział 74 "Zostałaś mi tylko ty, Katniss"

Zapraszam do obserwowania bloga. Rozdział w piątek.
*Oczami Katniss*
Peeta patrzy na mnie przez ułamek sekundy po czym zaczyna biec. Biegnie w stronę bramy od Wioski Zwycięzców. Johanna wstaje z ziemi, otrzepuje się i ciągnie mnie w stronę gdzie dym jest bardzo intensywny. Przez myśl przechodzi mi tysiąc czarnych scenariuszy. Katniss, ogarnij się! Nikt nie zginął! - Karcę się w myślach. Im bliżej piekarni - tym dym jest intensywniejszy. 
Gdy dobiegamy do celu, widzę Peete. Klęczy na ziemi z twarzą schowaną w dłoniach. Podbiegam do niego i kładę mu dłoń na ramieniu. 
- Oni nie żyją, Katniss... nie żyją. - Chłopak wstaje, mocno mnie przytula i wybucha płaczem. Kątem oka zerkam na Johannę. Dziewczyna wydaje z siebie głośny krzyk po czym wpada w szał. Kopie w wszystko co stanie jej na drodze. Gdy już się trochę uspokoi, upada na ziemię i zaczyna głośno płakać. 
Zerkam przez ramię ukochanego. Widzę piekarnie... w płomieniach. Łzy napływają mi do oczu, nie pozwalam im płynąć. Muszę teraz wspierać Peete i Johannę. Delikatnie głaszczę blondyna po głowię. 
Słyszę za sobą głośny wrzask. Spoglądam za siebie i widzę Delly. Ciężarna siada na ziemi i zalewa się łzami. Johanna podchodzi do niej i teraz obie płaczą wtulone w siebie. 
- Co tu do cholery się sta... - Głos Haymitcha przepełniony jest strachem. - O kur**. - Mężczyzna łapie się za głowę i pomaga dziewczynom wstać. 
- Haymitch... zrób coś. - Mój ukochany błagalnie patrzy na mentora. - Do cholery, zrób coś! - Wydziera się. Po jego policzkach spływają słone łzy. 
- Peter on... był w piekarni... prawda? - Duka Johanna przez płacz. 
- Mówił ,że tam idzie, poszedł Cię szukać. - Mówię cicho. 
- Coś się stało ,że ryczycie? - To niemożliwe... Peter żyje. - Nie... nie nie nie nie. - Chłopak spogląda na piekarnię. Mason z całej siły go przytula. Abernathy gdzieś dzwoni i już po chwili zjawiają się mężczyźni którzy ugaszają pożar. Gdy płomienie są ugaszone, wchodzą do budynku i go przeszukują. 
- Może... ich... tam nie było. - Duka Peeta. 
- Miejmy taką nadzieję. - Mocniej go przytulam. Chłopak ponownie zaczyna płakać. - Kochanie, jestem przy tobie. - Szepczę do jego ucha.
- Trzy trupy, przykro nam, nikt nie ocalał. - Mężczyźni wychodzą z trzema czarnymi workami. Peeta i Peter wybuchają wielkim, głośnym płaczem.
- Za dwanaście godzin, rodzina zmarłych ma się stawić na sekcji zwłok w szpitalu. - Odzywa się mężczyzna w czerwonym uniformie.
- Do-dobrze, Katniss możemy już iść? - Pyta Peeta łamiącym głosem.
- Tak. - Szepczę. W ciszy wracamy do domu.
Siedzę z Peetą na kanapie w salonie. Raz po raz po jego policzkach spływają łzy. Cały czas go przytulam przez co mam mokre ramie. Głaszczę go delikatnie po głowie i karku. Tak bardzo mi go szkoda, drugi raz musi przeżywać śmierć swoich bliskich. Nikomu, nawet najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Najgorsze w tym jest to ,że nie mam jak mu pomóc. Nie mogę zabrać od niego wszystkich smutków. Jedyne co mogę robić to być teraz przy nim.
- Katniss, zostałaś mi tylko ty. - Mówi cicho, mimo to słyszę ,że jego głos się łamie.
- Masz jeszcze Petera. - Szepczę.
- Nie mam, gdyby nie on... oni by żyli. Katniss... mam prośbę. - Ostatnie zdanie wyszeptuje.
- Tak, kochanie? - Mocniej go przytulam.
- Nie zostawiaj mnie. Przynajmniej nie teraz. - Łzy napływają do moich oczu. Wyobrażam sobie co on teraz czuje - bezsilność, samotność. Czułam się dokładnie tak samo gdy Prim... umarła. Z tą małą różnicą ,że ja nie miałam nikogo kto by mnie przytulił i powiedział ,że mnie kocha.
- Nigdy Cię nie zostawię. - Całuję go w czubek głowy. Chłopak mocno się we mnie wtula. Delikatnie się od niego odsuwam. Patrzy na mnie smutnym wzrokiem.
- Zaraz przyjdę, idę zrobić herbatę. - Całuję go w policzek i idę do kuchni. Wstawiam wodę na herbatę i czekam.
Skoro Peeta tak się załamał to wolę się nie zastanawiać co czuje teraz Peter. Stracił dziś rodziców i brata oraz jego drugi brat nie chce go znać. Krótko mówiąc stracił dziś całą swoją rodzinę. Szczerze mówiąc to została mu tylko Johanna z wybuchowym charakterem oraz paru przyjaciół. Najchętniej zrobiłabym coś ,żeby pogodzić braci Mellark. Jednocześnie rozumiem też Peete, cały czas pomagał bratu po czym możliwe ,że przez Petera stracił prawie całą rodzinę. Coś tak czuję ,że ta noc nie będzie przyjemna dla naszej czwórki.
Z zamyśleń wyrywa mnie głośny gwizd czajnika. Zaparzam dwie herbaty i wracam do salonu.
Peeta śpi na kanapie. Wygląda tak bezbronnie i niewinnie. Stawiam kubki na stoliku i przykrywam ukochanego kocem. Rozsiadam się na fotelu na przeciwko kanapy i piję gorący napój. Dopada mnie zmęczenie więc odstawiam kubek, przykrywam się drugim kocem i staram się zasnąć.
Budzą mnie krzyki. Jak poparzona wstaję z fotela i podbiegam do rzucającego się i krzyczącego Peety. Chwytam go za nadgarstki i siadam na nim okrakiem.
- Peeta, to tylko zły sen, obudź się! - Niemalże krzyczę do jego ucha. Blondyn gwałtownie otwiera oczy po czym wybucha płaczem. Mocno go przytulam i całuję w skroń.
- Katniss... czemu życie jest takie niesprawiedliwe? Czy mu już nie za dużo cierpieliśmy? - Szlocha.
- Im dłużej się nad tym zastanawiam tym bardziej się przekonuje ,że życie jeszcze nie skończyło nas "torturować" - Odpowiadam cicho. - A teraz kochanie chodź do sypialni bo te fotele są bardzo nie wygodne. - Wystawiam rękę w jego kierunku. Chłopak bez wahania podaje mi swoją dłoń. Trzymając się za ręce, słuchając obelg Peety w kierunku życia dochodzimy do sypialni.
Kładę się na łóżku, chłopak zaraz po mnie. Mocno się we mnie wtula i zasypia. Ja w przeciwieństwie do niego nie mogę zasnąć. Leżę tak dobre dwie godziny aż w końcu udaje mi się zasnąć.
Ta noc nie należy do przespanych. Peeta budził się co godzinę z krzykiem a potem zalewał łzami. Obudził mnie tak trzy razy, potem doszłam do wniosku ,że bezsensu jest iść spać.  Teraz mocno tulę do siebie śpiącego blondyna. Pukanie do drzwi zmusza mnie do wstania. Powolnym krokiem schodzę na dół. Moim oczom ukazuje się mama i Lily.
- Witaj, Katniss. Przyszłyśmy sprawdzić jak się Peeta czuje... cały dystrykt mówi o tej tragedii. - Głos mamy jest cichy i smutny.
- Peeta czuje się okropnie, całą noc co tylko zasnął budził się z krzykiem. Wylał chyba tonę łez. - Mam ochotę wrócić do Peety i odgonić od niego wszystkie zmartwienia. - Wejdziecie? - Proponuję. Robię dziewczynom miejsce a one wchodzą do środka.
- Kto przyszedł? - Pyta smutnym głosem mój ukochany schodzący po schodach.
- Mama i Lily. - Podchodzę do niego i mocno przytulam.
Wchodzimy do kuchni, tam gdzie poszły dziewczyny. Lily od razu zeskakuje z krzesła, podbiega do Peety i mocno się do niego przytula.
- Jak się czujesz? - Moja mama zwraca się do Peety.
- Okropnie, nie mam już nikogo poza Katniss. - Siada przy stole a wzrok wbija w ścianę na przeciwko jego.
- A Peter? Przecież podobno on żyje. - Mama uważnie przygląda się blondynowi.
- Żyje ale dla mnie umarł. - Warczy.
- Ale czemu... przecież macie tylko siebie. - Jest coraz bardziej zdziwiona.
- Ja mam tylko Katniss, mamo. - Jego głos się łamie. Podchodzę do niego od tyłu, kładę ręce na jego ramionach i całuję w tył głowy. Chłopak odchyla głowę do tyłu i opiera się o mój brzuch.
- Mamo, nie drąż już tego tematu. - Mówię cicho i odgarniam mu głosy z twarzy.
- Dobrze, przepraszam ,że go zaczęłam. - Mówi zawstydzona.
- Nic się nie stało. - Peeta stara się uśmiechnąć ale zamiast tego wychodzi grymas.
- To ja już pójdę. Lily zostajesz? - Mama patrzy pytająco na dziewczynkę. Lily patrzy na mnie błagającym wzrokiem.
- Jak chcesz to możesz zostać. - Ciepło się uśmiecham do dziewczynki.
- To ja zostaje. - Lily podbiega do mnie i mocno przytula. Mama lekko się uśmiecha i wychodzi.
- Zjesz coś? - Poprawiam jej kucyk. Dziewczynka kiwa głową.
Robię dużo kanapek. Są z serem, szynką, z ogórkami i pomidorami. Stawiam talerz na stół. Lily od razu zabiera się za jedzenie. Peeta bierze jedną i je ją dobre dwadzieścia minut.
- Jak zjemy musimy iść na sekcję zwłok. - Mówię cicho. Oczy blondyna zachodzą łzami. Dziewczynka podchodzi do niego i mocno przytula.
- Ja też nie mam rodziców, ale mogę się założyć ,że jak ładnie ciocie poprosisz to Ciebie też adoptuje. - Wiem ,że to miało być pocieszenie ale ja bym chyba wybuchnęła płaczem. Z jednej strony to słodkie ,że to mówi ale z drugiej cholernie przykre.
- Wiesz mała, ja już raczej za stary jestem by mnie adoptowano. - Chłopak stara się uśmiechnąć.
- Peeta ma tu taką opiekę ,że włos z głowy mu nie spadnie, a jak spadnie to przyklejać będę. - Podchodzę do Peety i Lily i mocno ich przytulam.
- Katniss, idziemy? - I znowu posmutniał.
- Tak, Lily teraz pójdziesz do Mii, dobrze? - Głaszczę ją po głowie. Dziewczynka kiwa głową. 

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 73 "Groźba"

Dziesięć komentarzy - Rozdział w środę
*Oczami Peety*
Od tygodnia jesteśmy w dwunastce. Mój kochany brat nie zrobił niczego pod moją nieobecność. Przez niego przez kolejny tydzień musimy szlajać się po parkach i szukać tej kobiety. Minęło już grubo ponad cztery miesiące a ta akcja jeszcze się nie skończyła. Dzisiaj ponownie idziemy do parku, podobno to właśnie tam jest najczęściej.
Uszykowany czekam w siebie w domu na brata. Ten pajac spóźnia się już dwadzieścia minut a ja jak ten idiota siedzę w kuchni przed oknem. Zauważam Katniss która właśnie wychodzi z domu i idzie pod drzewo z orzechami. Zwinęła bluzkę na brzuchu i wkłada tam orzechy. Matko jaka ona jest piękna... i tak seksownie wygląda. Najchętniej wybiegłbym z domu, rzucił się na nią i zaczął rozbierać ale pewnie miałaby mnie za idiotę.
- Siema bąbel, gotów? - Do domu wpada Peter.
- Od dwudziestu minut. - Warczę.
- Dobra, już nie panikuj tylko chodź.
***
Od dwóch godzin siedzimy na ławce i wzrokiem szukamy Jane Smith. Najchętniej zostawiłbym wszystko i wrócił do Katniss. Niestety nie mogę, słowo się rzekło. Patrzę na wiewiórkę która wspina się po drzewie i nagle czuję mocne szarpnięcie w tył. Wyrywam się i patrzę na owego napastnika. To Jane.
- Co ty wyprawiasz?! - Wrzeszczę jak opętany.
- Oj już się tak nie spinaj, kotku. - Dziewczyna chce mnie pocałować ale jej się wyrywam. - Chcesz żeby Everdeen dowiedziała się o wszystkim? - Cedzi przez zaciśnięte zęby.
- To moja wina, nie jego. - Brat pomaga mi wstać.
- Nie ważne kogo wina, teraz posłuchacie mnie, jasne? - Otrzepuje swoją spódnicę i poprawia żakiet. - Od dziś będziecie robić to co wam każę a ani Everdeen ani Mason nie ucierpią. Albo ta upośledzona panna Odair... smutno by było gdyby stało się coś temu jej bachorowi, jak mu tam? William? - Kobieta ciepło się uśmiecha.
- Masz usunąć to dziecko. - Warczy mój brat.
- Oj słodziaku, nic nie będę usuwać. Spłodziłeś to teraz będziesz płacił za to. - Kobieta kładzie rękę na swoim mocno zaokrąglonym brzuchu.
- Mów czego chcesz. - Mówię spokojnie.
- Proste... pieniędzy. Dziecko twojego brata nie może wychowywać się w okropnych warunkach. Poza tym uzna to dziecko za swoje i weźmie ze mną ślub. - Kobieta szeroko się uśmiecha a we mnie coś pęka.
- Słuchaj, nikt nie weźmie z tobą ślubu ani nie uzna tego dziecka za swoje! Mogłaś się nie kochać z pijanym facetem! - Wrzeszczę jak opętany.
- Wasz wybór. Radzę wam uważać na te wasze... dziewczyny. - Szatańsko się uśmiecha po czym odchodzi.
- I co teraz zrobimy? Nie dość ,że bachora na głowie będę miał to jeszcze ona chce zrobić coś z Katniss i Johanną. Myślisz... ,że jest do tego zdolna? - Mój brat uważnie mi się przygląda.
- Nawet jeśli nie... może kogoś wynająć. Lepiej wracajmy do dziewczyn... wiesz, lepiej nie spuszczać ich teraz z oczu. - Mówię opanowanym głosem. Biegiem wracamy do Wioski Zwycięzców.
Nigdy więcej nie zostawię mojego inteligentnego brata samego po alkoholu. Będę go pilnował nawet jak będzie się kochał z jakąś dziewczyną jeżeli będzie trzeba. Jeżeli przez jego głupotę coś się stanie Katniss... nigdy mu tego nie wybaczę. Jak tylko dojdziemy do domu, ze szczegółami opowiem dziewczyną co Peter wyczyniał po pijaku.
Dobiegamy do Wioski Zwycięzców. Szybkim krokiem idziemy do domu dziewczyn. Na schodach jak zawsze siedzi moja ukochana i rozłupuje orzechy. Pobiegam do niej i mocno przytulam nie zważając na to ,że w ręce trzyma ostrze.
- Peeta, mogłeś się przez przypadek na to nadziać. - Katniss się odsuwa i karcąco na mnie patrzy.
- Gdzie reszta dziewczyn? - Pytam i siadam obok niej.
- Johanna biega a Annie bawi się z Willem w jej sypialni. - Szarooka zjada kawałek orzecha.
- Wiesz gdzie ona biega? - Pyta Peter.
- Koło piekarni waszych rodziców, koło Ćwieka... ale teraz chyba pobiegła do piekarni. Dziś rano coś tam mówiła ,że chleba nie ma i trzeba kupić. - Dziewczyna wzrusza ramionami. - Aż tak bardzo się stęskniłeś? - Ciepło się uśmiecha.
- Taak... a szczególnie ,że może jej się coś stać. - Brat podnosi orzech i rzuca w stronę bramy.
- Teraz po to biegnij, ja tu wojuje z wiewiórkami o orzechy a ty mi je wyrzucasz. - Moja ukochana się krzywi.
- Idę do piekarni. - Nim zdążymy coś powiedzieć, chłopaka już nie ma.
- Czy coś się stało? - Pyta zdezorientowana Katniss.
- Tak jakby... - I tak opowiadam ukochanej o naszym spotkaniu z Jane.
- Dobrze... już przynajmniej wiem czemu tak znikaliście... ale nadal nie rozumiem jednego. Po co jej szukaliście? - Szarooka rzuca w wiewiórkę skorupką od orzecha.
- Chcieliśmy wszystko z nią wyjaśnić... niestety trochę kiepsko z tym wyszło. - Wzdycham.
*Oczami Johanny*
Biegnę już od dobrej godziny. Przez ostatnie dni tak się rozleniwiłam ,że już po dziesięciu minutach strasznie się zmęczyłam. Zrobiłam sobie krótką przerwę gdy dobiegłam do piekarni. Kupiłam chleb i pobiegłam dalej. Teraz biegam z wielkim bochenkiem chleba w ręce. Tyle szczęścia ,że dostałam siatkę do której schowałam ten nieszczęsny chleb.
Moją uwagę przykuwa wysoki plastik... dziewczyna która wygląda jak plastik. Swoje blond włosy wyglądające jak siwe spięła w wysoki kucyk. Jest elegancko ubrana i widać ,że w ciąży. Cóż... współczuję temu biedakowi który ją zapłodnił.
Robię sobie krótką przerwę. Opieram ręce na kolanach i głęboko oddycham. Nim zdążę zareagować, plastik stoi przede mną z notesem w łapie. Moją uwagę przykuwają wręcz nienaturalnie długie paznokcie.
- Dzień dobry, czy mogłaby mi Pani udzielić wywiadu? - Pyta piskliwym głosem. Oho, z Kapitolu ją przywiało.
- No spoko, tylko najpierw zadam Ci jedno bardzo ważne pytanie, dobrze? - Ciepło się do niej uśmiecham.
- Oczywiście. - Odwzajemnia uśmiech.
- Ile zapłaciłaś za wygląd? - Uśmiech nie schodzi mi z ust.
- Przepraszam, może Pani powtórzyć? - Mówi zszokowana.
- Wyglądasz jak plastik, matko z jakiego miotu ty jesteś? - Krzywię się.
- Mogę zrobić z Panią ten wywiad? - Cedzi przez zaciśnięte zęby.
- A możesz zmyć tą tapetę z twarzy? - Ironicznie się uśmiecham.
- Od kiedy Pani zna Petera Mellarka? - Pyta jak gdyby nigdy nic.
- Chyba Cię pogrzało ,że będę Ci jakiegoś wywiadu udzielać. Jak chcesz się pobawić w jakieś wywiady to z kimś swojego poziomu. - Omijam ją i odchodzę. Matko, co za upierdliwa kobieta. Takie osoby powinny mieć zakaz zbliżania się do mnie w promieniu kilometra. I właśnie popsuł mi się humor. Gdyby się tak zastanowić... to po jaką cholerę chce wiedzieć ile się znam z Mellarkiem.
Spokojnym truchtem dobiegam do Wioski Zwycięzców. Na ganku jak na szpikach siedzi Katniss z Peetą. Na mój widok zrywają się na równe nogi i przybiegają do mnie. Szatynka mocno mnie ściska.
- Co wam się dzieje? - Pytam zmieszana. I tak dowiaduję się o spotkaniu chłopaków z nijaką Jane.
- Ale po jaką cholerę jej szukaliście? I czemu wam grozi? - Pytam wściekła.
- Mieliśmy coś do załatwienia z nią... a to drugie jest... nieważne. - Peeta uważnie lustruje czubki swoich butów.
- No po prostu świetnie, nie dość ,że jakaś piep*****ta babka mnie zaczepiała dziś to jeszcze wy w jakieś bagno się wplątaliście. - Warczę.
- Jaka... babka? - Duka Katniss.
- No taki plastik wiecie... tona tapety na ryj, szpony na łapach, siwy łeb. - Krzywię się. Mellark nagle blednie. - Co ci się znowu dzieje? - Pytam.
- Ta kobieta która Cię zaczepiła... to Jane. - Chłopak łapie się za głowę. - Nic Ci nie zrobiła? - Pyta cicho.
- Nie, myślisz ,że dałabym sobie coś zrobić? Ja łatwo skóry nie oddam. - Lekko się uśmiecham.
Nagle rozlega się głośny huk. Pamiętam ,że podczas gdy coś "wybucha" trzeba położyć się płasko na ziemi. Kładę się na betonie. Katniss patrzy na mnie jak na idiotkę za to w oczach Peety stają łzy.


sobota, 3 października 2015

Rozdział 72 "Kapitol"

Dziesięć komentarzy - Rozdział
Od dziesięciu godzin siedzimy w pociągu. Dzisiaj Lily obchodzi swoje ósme urodziny. Effie zamówiła tort, który trzeba odebrać w Kapitolu. Imprezę urodzinową dla Lily zrobimy w Kapitolu i będzie ona tylko dla dziewczyn... no i Peety.
Leżę na łóżku wtulona w blondyna i wsłuchuję się w bicie jego serca.
- W którym dystrykcie jesteśmy? - Pytam cicho.
- W piątym. - Całuje mnie w skroń.
- Najchętniej zostałabym w domu i nigdzie się nie ruszała. - Wzdycham.
- Wiem, kochanie. Ja też. - Mocniej mnie obejmuje.
W ciszy leżymy wtuleni w siebie i rozkoszujemy się ciszą.
 Jest już grubo po dwudziestej czwartej. Nikt nie chodzi po korytarzach, nie hałasuje. Wsłuchuję się w miarowe bicie serca mojego ukochanego. Zamykam oczy z nadzieją ,że uda mi się zasnąć. Niestety z niepowodzeniem ,ponieważ ktoś cicho puka do drzwi. Zerkam na Peete. Śpi.
Niechętnie wstaję i idę otworzyć. Moim oczom ukazuje się Lily w piżamce.
- Miałam koszmar, mogę dziś spać z wami? - Pyta zawstydzona.
- Jasne, chodź. - Łapię ją za małą rączkę, zamykam drzwi i prowadzę do łóżka. Lily kładzie się po środku i mocno się we mnie wtula. Sen przychodzi natychmiastowo.
*Ranek*
Budzą mnie ciepłe usta na szyi. Otwieram oczy i widzę szeroko uśmiechniętego Peete.
- Jesteśmy już w Kapitolu. - Chłopak siada obok mnie na łóżku. Niechętnie podnoszę się i podchodzę do szafy. Wyciągam z niej czarne legginsy i jasnopomarańczowy sweter do połowy ud. Szybko się ubieram i czeszę.
W objęciach wychodzimy z pokoju. Przed naszą sypialnią stoją nasi przyjaciele. Wszyscy opuszczamy pociąg i idziemy do starego domu Haymitcha, Effie i Mii.
***
W sklepie jesteśmy już około czterech godzin. Dziewczyny wybierają jakieś bluzki, spodnie, kurtki, bluzy i jakieś dodatki dla Lily a ja i Peeta stoimy jak te dzieci we mgle i czekamy aż te zakupy dobiegną końca.
- Katniss, chodź tu, ty się znasz na kurtkach. - Mówi Effie która nagle pojawiła się obok mnie.
- Skąd pomysł ,że ja się znam na kurtkach? - Patrzę na nią jakby oznajmiła mi ,że umie latać.
- Oj, chodź i nam pomóż. - Łapie mnie za nadgarstek i ciągnie do dziewczyn. Patrzę błagalnym wzrokiem na Peete który lekko się uśmiecha.
I tak oto jestem zmuszona pomagać dziewczyną w wyborze kurtek oraz spodni.
Po paru godzinach opuszczamy sklep. Peeta jest obwieszony wielkimi torbami. Było ich tak dużo ,że każda dziewczyna niesie jeszcze po dwie. Effie zarządziła ,że idziemy odłożyć zakupy a potem pójdziemy do kawiarni na herbatę. Nie mając wyboru wszyscy przystali na tą propozycję.
Gdy stawiamy wszystkie torby na podłodze w domu dostaję szoku. Jest ich nie mniej niż trzydzieści. Zastanawiam się jak my wrócimy z tym do domu oraz gdzie Lily to wszystko pomieści. W swoim pokoju w dwunastce ma dużą szafę która jest prawie cała zapełniona a tym może zapełnić dobre dwie duże szafy.
Odkładamy torby i idziemy do kawiarni.
Effie zaciągnęła nas do najlepszej kawiarni w Kapitolu. Wszyscy oprócz dzieci zamawiają kawę. Dziewczynki dostały po herbacie.
- Johanno, to jak tam twoje relacje z Peterem? - Zagaduje Annie.
- Mellark jest świetnym kochankiem. - Dziewczyna szeroko się uśmiecha
- Kochankiem? To wy jeszcze nie jesteście razem? - Pytam zdziwiona.
- Nie, nie jesteśmy. Ale muszę przyznać ,że został... nieźle wyposażony. - Szczerzy się jak głupia
- Bez szczegółów, proszę. Wiesz, jestem facetem i tak jakby nie interesują mnie plotki o innych facetach. - Blondyn się krzywi.
- No to kto ci każe słuchać? - Johanna wystawia język w jego stronę.
- Tu są dzieci. - Lekko się uśmiecham.
- Oj tam... niech się uczą biologi. Ja ich nauczę nazywać części ciała. - Dziewczyna dumnie się uśmiecha. - Patrzcie, tu jest skroń, tu jest udo a tu jest... - Dziewczyna pokazuje na spodnie Peety.
- Johanna! - Krzyczy mój ukochany.
- Tu jest idiota. - Dziewczyna pokazuje teraz na twarz chłopaka.
- A tam jest zdemoralizowana kobieta. - Chłopak ręką wskazuje na czerwonowłosą.
- Ja chciałam powiedzieć ,że tam jest biodro a ty o czym myślałeś? Aaa... oj nie ładnie bąbelku, nie ładnie. Ten to ma zbereźne myśli. - Czerwonowłosa kręci głową. - A dokańczając moją lekcje to tu są... - Dziewczyna wskazuje na moje piersi.
- Johanna. - Warczę.
- Obojczyk. - Kończy. - A tu jest... - Dziewczyna wskazuje na moje spodnie. Piorunuję ją wzrokiem. - Brzuch.
- A tu. - Pokazuję na głowę. - Jest mózg. Niestety Johanna go nie ma. - Ostatnie zdanie wypowiadam wręcz słodko.
- Ha ha, bardzo śmieszne. Ja je uczę gdzie są jakie części ciała a ty mnie obrażasz. - Robi minę w stylu "Obraza Majestatu". Lily kończy pić herbatę i wdrapuje się na moje kolana. Kątem oka widzę ,że Mia robi to samo tylko z tym wyjątkiem ,że zamiast mnie jest Effie. Dziewczynka kładzie głowę na moich piersiach i mocno się wtula. Całuję ją w czubek głowy i również mocno przytulam.
- Wyglądacie jak matka z córką. - Annie szeroko się uśmiecha.
- Katniss, do twarzy Ci z dzieckiem. - Effie uważnie nam się przygląda.
- Dziękuję... - Lekko się uśmiecham. Coraz bardziej przekonuję się do dzieci... kto wie, może za niedługo zapragnę ich mieć.
- Byłabyś idealną matką. - Kwituje Johanna.
- I żoną. - Dodaje Peeta z szerokim uśmiechem na ustach.
- Śpiesz się bąbelku bo jeszcze któryś ci ją sprzed nosa weźmie. - Czerwonowłosa cicho się śmieje.
- Ona jest moja, nikomu jej nie oddam. - Blondyn obejmuje mnie ramieniem i całuje w policzek.
- Już sobie wyobrażam twoje oświadczyny. Ej Katniss, kotku hajtamy się? - Johanna wybucha śmiechem.
- Nie mógłbym się tak po prostu oświadczyć. To musiałoby być coś niesamowitego. Wiecie, w blasku księżyca czy coś. - Wsłuchuję się w słowa blondyna jak w bajkę.
- Bąbelek taki romantyczny. - Annie cicho się śmieje.
- Hmm, kolacja byłaby dobrym miejscem na takie oświadczyny? - Pytam mając nadzieję ,że dowiem się czegoś na temat zaręczyn.
- Czy ja wiem... czekaj, czy to kochanie przypadkiem nie chcesz ode mnie wyciągnąć czegoś na temat zaręczyn? - Peeta szeroko się uśmiecha.
- Oczywiście ,że nie. - Niewinnie się uśmiecham. Chwila... z tego co powiedział można wywnioskować ,że planuje zaręczyny.
- Mieć takiego Peete to skarb. - Mówi Johanna rozmarzonym głosem.
- Ty masz Petera, Peeta jest mój. - Wystawiam język w jej kierunku. W kawiarni siedzimy dobre trzy godziny. Zerkam na Lily która od dobrych dwóch godzin w ogóle się nie ruszała. Lily tak jak i Mia zasnęły na naszych kolanach.

piątek, 2 października 2015

Rozdział 71 "Kłótnie"

Rozdział - Jutro. Zapraszam na bloga Zwariowana xD <Klik>
Peeta mnie podtrzymuje i wymienia wrogie spojrzenie z Galem. Susan zachowuje się jakby tego nie zauważyła, stoi przede mną z szerokim uśmiechem trzymając swojego "Przyjaciela" za rękę. Johanna wybiega zza naszych pleców, odpycha mnie i Peete i uderza szatyna z pięści w twarz. Gale pozostaje nie wzruszony tym ,że przed chwilą został uderzony. Patrzy się w moje oczy pustym wzrokiem.
- Johanna, zwariowałaś? - Krzyczy Susan.
- Nic mi nie jest. - Gale obejmuje ramieniem dziewczynę i uspokaja. - Dziękuję za miłe powitanie. - Pociera bolący polik w który dostał od Johanny. Czerwonowłosa kładzie ręce na biodra wyraźnie dumna z siebie. 
- Wiesz, ręka mnie świerzbiła. W sumie to jeszcze świerzbi, powtórzyć? - Dumnie się uśmiecha i odchodzi. 
- Johanna, jak ty się zachowujesz?! Czy ja biję twoich chłopaków? - Susan wydziera się na całe gardło. 
- Ja nie mam takich poje***ch chłopaków! - I tak rozpętała się kłótnia po między Susan a Johanną. W pewnym momencie czerwonowłosa uderza z otwartej ręki Susan w twarz. Gale chciał powstrzymać Mason od kolejnego ciosu i dostał ponownie w twarz. Oczywiście jako ,że szatyn jest facetem, kobiety nie uderzy dlatego wycofał się z pola bitwy. Sus zaczęła ciągnąć Johannę za głosy za to czerwonowłosa zwaliła ją ze schodów. Dziewczyna pociągnęła za sobą Mason i teraz obie tarzają się po ziemi. Dziewczyny kładą się obok siebie i wybuchają śmiechem.
- Johanno, przypomnisz mi o co się pobiłyśmy? - Susan duka przez śmiech.
- Coś tam było chyba o Gale'u a potem to ja już sama nie wiem. - Rechocze czerwonowłosa. 
- I po co to wam było? - Pytam z lekkim uśmiechem.
- Pomóż mi ktoś wstać. - Johanna unosi ręce do góry nadal się śmiejąc. Podchodzę do dziewczyny, chwytam ją za ręce i ciągnę. Gale pomaga wstać Susan. Wszyscy wchodzimy do domu. 
Siedzimy w kuchni i pijemy herbatę. Cisza która tu panuje jest przytłaczająca. Siedzę koło Peety który patrzy się wilkiem na Hawthorna. 
- W jakim celu tu przyjechaliście? - Ciszę przerywa Annie.
- Chciałem was przeprosić a Susan chciała się z wami zobaczyć. - Wyjaśnia Gale.
- Jasne... bo uwierzę ci w te twoje przeprosiny. - Warczy Peeta.
- Nie chcę przepraszać Ciebie. - Kpiny w głosie Hawthorne aż trudno nie zauważyć. - Chcę przeprosić Kotną i Johanne. 
- Susan, dlaczego nie dzwoniłaś? - Pytam.
- Wiesz... jakoś nie miałam czasu. - Dziewczyna się ciepło uśmiecha.
- Gdzie zostawiłeś swoje rodzeństwo, Hawthorne? - Pyta Johanna.
- Naszą sąsiadką jest sympatyczna kobieta która zaproponowała nam pomoc w opiece nad Posy, Rorym i Vickiem. - Susan wtula się w swojego ukochanego.
- Czyli tak po prostu zostawiłeś swoje rodzeństwo obcej babie, tak? - Cedzi przez zaciśnięte zęby Peeta.
- Nie "obcej babie" jak to ładnie ująłeś tylko starszej, sympatycznej kobiecie którą znam od paru miesięcy. - Odpowiada spokojnie brązowooki.
- Mam ci gratulować znajomości z jakąś staruszką? Nawet nie wiesz czy umie się zajmować dziećmi. - Peeta mocno ściska moją dłoń.
- A co ty wiesz o rodzicielstwie? Nigdy dziecka w rękach nie miałeś i pewnie nie będziesz. Nie wiem po co związałeś się z Kotną sporo ona nie chce mieć dzieci a ty przecież pragniesz mieć wielką rodzinę. - Warczy.
- Myślisz ,że chcę być z nią tylko dla dzieci?! - Wrzeszczy
- Teraz jak tak patrzę to nie wiem co ty w niej widzisz. Tu i ówdzie jej skóra jest różowa, włosy to ona ma chyba wszędzie a i mądrością nie grzeszy. - Chłopak ironicznie się uśmiecha.
- Zamknij się, co?! Jakim ty prawem ty się o niej tak wyrażasz?! - Blondyn wali ręką w stół.
- Panem to teraz wolny kraj, mogę mówić co mi się tylko podoba. Tak w sumie to jesteście siebie warci, jedno i drugie urodą i mądrością nie grzeszy. Gdyby ktoś Kotną napadł to ty nawet obronić byś nie umiał, no chyba ,że waliłbyś go bochenkiem chleba w plecy. - Szatyn cicho się śmieje.
- Hawthorne i Susan wychodzą! - Wrzeszczy Johanna.
- Jakim ty prawem mi rozkazujesz? - Warczy Gale.
- Sporo żeś taki mądry jest to pie***l sobie poza domem. Wyjdziesz sam czy znowu mam ci przywalić?! Wiesz coś ostatnio ręka mnie świerzbi. - Mason ostatnie zdanie wypowiada słodko.
- Susan, idziemy. - Szatyn ciągnie ją do drzwi. - Banda idiotów. - Wrzeszczy gdy wychodzi. Oczywiście gdyby Johanna nie pomogła mu wyjść nie byłaby sobą. Biegnie do przedpokoju po czym siłą wyrzuca Gale z domu. 
Ten dzień nie będzie należał do przyjemnych. Johanna znając życie będzie przeżywać odwiedziny Gale i Susan już do końca dnia. Szczerze mówiąc to nie wiem po co Hawthorne tu przyjechał. Niby chciał nas przepraszać ale wynikła z tego jedna wielka wymiana zdań.
Annie poszła do Effie po Willa i przy okazji opowiedzieć dzisiejsze odwiedziny. Johanna uznała ,że nic tu po niej i poszła się przejść. Ja i Peeta leżymy w moim łóżku wtuleni w siebie. Co jakiś czas wymieniamy pocałunki i wyznajemy sobie miłość. Blondyn bawi się moimi włosami a ja kreślę mu "szlaczki" na torsie. 
- Wiesz... tak sobie myślę nad słowami Gale. Katniss... nie zmieniłaś zdania co do rodzicielstwa, prawda? - Pyta cicho. Od paru dni temat dziecka pojawia się codziennie. Mam już serdecznie dość tych pytań, "Katniss, chcesz mieć ze mną dzieci?", "Katniss, kiedy zgodzisz się na dziecko?" lub "Czy ty w ogóle myślisz o tym co ja czuję?". Ostatnie pytanie pojawia się zawsze kiedy mówię ,że nie chce mieć dzieci. Niedługo chyba dla świętego spokoju urodzę mu to dziecko.
- Peeta, rozmawialiśmy już o tym. - Wzdycham. 
- Wiem ale... - Urywa. Nie chcąc znowu wałkować tego tematu, namiętnie go całuję. Okazuje się to skuteczne ,ponieważ już nie zaczyna tego tematu. 
- Jutro, kochanie zabieram Cię na kolacje. - Szepcze mi do ucha. Przeszukuję pamięć w poszukiwaniu jakiegoś ważnego terminu który mi umknął. Peeta urodzin nie ma w październiku, ja też nie. Żaden z naszych bliskich pewnie też nie bo wtedy blondyn by zrobił kolację dla wszystkich. Rocznicy żadnej też nie mamy. Peeta chyba zauważa moją zdezorientowaną minę. - Nie Katniss, nie ma jutro żadnej ważnej daty ani nic takiego. Po prostu chcę zabrać moją najwspanialszą dziewczynę na kolacje. - W odpowiedzi namiętnie go całuję. 
- Katniss, jutro jedziemy z Effie, Mią, Lily i Johanną do Kapitolu! - Krzyczy Annie z dołu. Ruszać z łóżka się nie muszę ,ponieważ dziewczyna w mgnieniu oka zjawia się w mojej sypialni. 
- Po co mam jechać? Jutro mam kolację z Peetą. - Mówię zrezygnowana.
- Lily ma jutro urodziny, głuptasie. Kolacje możecie przełożyć, urodzin niestety się nie da. - Dziewczyna wskakuje na łóżko i kładzie się na nas.
- Gdzie Will? - Pyta Peeta.
- W swoim pokoju się bawi a Johanna siedzi u Peetera. - Annie szeroko się uśmiecha.
- Cieeszmy się z Małyych Rzeeczy! - Do domu wbiega uradowana Johanna. Dziewczyna ubrana w kurtkę i buty zjawia się w moim pokoju. - Nie uwierzycie! Ja i Peeter wróciliśmy do siebie! - Czerwonowłosa wskakuje na Annie która nadal leży na mnie i Peecie przez co jesteśmy "zgnieceni". 
- Złaźcie. - Blondyn zwala z nas dziewczyny. 
- Johanna, jutro jedziemy do Kapitolu. - Annie tryska radością.
- Jak to jedziemy? A nie lecimy? - Pyta zdezorientowana.
- Nie, Haymitch coś tam popsuł i teraz nie ma wolnych poduszkowców dlatego też jedziemy pociągiem. - Nie rozumiem radości rudowłosej. Osobiście jestem załamana faktem iż znowu mam wsiąść do tego pociągu który wiózł mnie do Kapitolu na Głodowe Igrzyska. 
- I z czego się tak cieszysz? - Warczy Johanna.
- Bo spędzimy ze sobą duużo czasu! A i Peeta, jedziesz z nami. - Z radości dostała wypieków.
- A ja tam niby po co? - Pyta zrezygnowany.
- Ktoś musi nam taszczyć torby, prawda? A na dodatek wiesz... gdyby Katniss chciała kupić sobie jakiś ciuszek albo dokupić bieliznę to ktoś musi jej doradzić, prawda? - Rudowłosa puszcza mu oczko. 
- W takim razie ja chętnie... znaczy... Jak już muszę to pojadę. - Mówi z lekkim uśmiechem. 
Lily swoje urodziny spędzi w pociągu. Podróż do Kapitolu zajmie nam dobre dwa dni co za tym idzie - dotrzemy tam dwa dni po urodzinach Lily. Chociaż znając dziewczyny, kupią jej jakiś tort czy coś. Mam tylko nadzieję ,że nie będzie to babeczka z świeczką.