poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 69 "Ognisko"

Rozdział - Środa
Od wyprowadzki Susan minął tydzień. Nie dzwoniła ani razu - przynajmniej do mnie. Coraz częściej rozmyślam o dziecku. Boję się ,że Peeta niedługo mi się oświadczy a co za tym idzie weźmiemy ślub. Tak się cieszył gdy obiecałam mu po ślubie dziecko tylko ,że... moje zdanie co do rodzicielstwa się nie zmieniło. Cóż... miejmy nadzieję ,że z oświadczynami da sobie spokój jeszcze przez następny rok.
Peeta i Peeter znowu zaczęli się dziwnie zachowywać. Jest to samo co parę miesięcy temu. Wczesnym rankiem wychodzą a późnym wieczorem wracają. Raz z Johanną poszliśmy za nimi, niestety nigdzie nas to nie doprowadziło. Znaczy doprowadziło - do parku. Siedziałyśmy w krzakach cały dzień i nic z tego nie wynikło. Siedzieli na ławkach i gapili się przed siebie. Nie wiem czy na kogoś czekali czy co ale nikt nie przyszedł. Johanna uznała ,że chłopaki zachowują się jak stare baby które łażą do parku karmić ptaki. Doszła do wniosku ,że ma głupie pomysły i nigdy więcej mam jej nie słuchać.
Siedzę teraz na ganku przed domem i rozłupuję orzechy. Ostatnimi czasy często to robię. Słucham ćwierkania ptaków które powoli odlatują do ciepłych krajów. Skorupkami rzucam w wiewiórki zbliżające się do mojego drzewa z orzechami.
- Dzisiaj wieczorem chłopaki chcą zrobić ognisko. - Koło mnie siada Johanna.
- Po co? Przecież zimno będzie. - Na samą myśl o tym ,że wieczorem mam siedzieć na dworze robi mi się zimno.
- Podobno Peeta ma dla ciebie jakąś niespodziankę. - Dziewczyna wymownie rusza brwiami.
- Weź mi nawet nie wspominaj o jakichkolwiek niespodziankach. Niespodzianka pewnie będzie taka ,że ja będę musiała zajść w ciążę. - Wzdycham.
- O czym ty gadasz?
- Z Peetą ustaliliśmy ,że po ślubie będziemy mieć dzieci. Tak czy siak ja będę się zwijać z bólu a on będzie tańczył z radości bo będzie miał dziecko.
- To po cholerę się zgadzałaś jak ich nie chcesz?
- Nie chcę mieć kolejnej kłótni poza tym Peeta tak bardzo chce je mieć...
- On to też inteligentny. Ma racje, dziecko to zabawka, ty będziesz rodzić w bólach a on będzie się nim czasem zajmował. A tak w ogóle to nawet razem nie mieszkacie więc tak jakby cała odpowiedzialność za to dziecko spadłaby na ciebie. - Dziewczyna rękami rozłupuje orzechy.
- Po ślubie raczej będziemy ze sobą mieszkać.
- Ja i tak jestem przeciw rodzeniu dzieci. Znaczy... ja ich nie chcę mieć. Gdyby mu się coś stało załamałabym się, poza tym to bardzo duża odpowiedzialność. - Dziewczyna ruchem głowy wskazuje na chłopaków wracających skądś.
- Pożyjemy zobaczymy, idziemy do nich? - Pytam.
- Nie, sami zaraz przyjdą. - Dziewczyna podkrada mi orzechy. Tak jak Johanna mówiła - chłopaki do nasz przychodzą.
- Cześć, kochanie. - Peeta całuje mnie w policzek. - Dzisiaj robimy ognisko za moim domem. - Chłopak siada obok mnie.
- Podpalamy dom bąbelkowi, jestem za! - Mason cicho się śmieje.
- I jak Katniss, będziesz mamusią? - Patrzę na Peetera jak na idiotę. - Peeta coś tam wspomniał o ciąży. - Uważnie lustruję blondyna.
- Peeta zaraz wyląduje z kijem w tyłku! - Johanna wybucha gwałtownym śmiechem.
- Ty jesteś masochistką a tobie co strzeliło do głowy ,że mogę być w ciąży? - Warczę.
- Nie wspominałem nic o tym ,że ty możesz być w ciąży, mówiłem ,że cieszę się z ciąży Delly. - Chłopak obejmuje mnie ramieniem.
- Wszystko super ale mojej ciąży prędko się nie spodziewajcie.
- Katniss - Peeta wbija we mnie wzrok.
- No co? Ma być po ślubie ale nie powiedziałeś kiedy konkretnie. Może być rok po ślubie, dwa lata, dziesięć. - Wzruszam ramionami. Blondyn cicho się śmieje.
- Żartujesz prawda? Jeżeli to miał być żart to ci się udał. - Całuje mnie w policzek.
- Nie żartuję.
- Uuu robi się ostro. W prawym narożniku Katniss Everdeen w lewym narożniku Peeta Mellark. Czy Katniss zostanie przygnieciona workiem mąki czy może Peeta zostanie przeszyty strzałą? Dowiecie się po przerwie! - Nie wiem z czego Johanna tak się cieszy.
- Katniss, wiesz ,że mieć dużą rodzinę to moje marzenie. - Niebieskooki się ode mnie odsuwa.
- A ty dobrze wiesz ,że boję się być matką. - Warczę.
- To się nie bój! Przecież nie zostaniesz sama z dzieckiem! - Wstaje ze schodów i staje przede mną.
- Możesz się nie drzeć? Będziesz miał dzieci tylko nie teraz. - Ja też wstaję.
- A do cholery kiedy?! Za dziesięć czy piętnaście lat?! - Wrzeszczy.
- Jak będziesz się tak zachowywał to w ogóle! Zachowujesz się jak rozwydrzony bachor który już natychmiast musi mieć zabawkę! - Krzyczę.
- Ej spokój. Ty Peeta zostaniesz ojcem to chyba dobrze nie? Ciesz się ,że w ogóle będziesz mieć dzieci. - Johanna wciska się między nas.
- Przepraszam Katniss, nie powinienem się tak unosić. Będę czekał tak długo aż się na nie zdecydujesz. - Blondyn wystawia do mnie rękę a ja bez wahania do niego podchodzę.
- To się nazywa prawdziwa kobieta. - Peeter ręką wskazuje na Peete. - Drze się a po chwili zmienia zdanie i już się do Katniss klei.
- Haha, bardzo śmieszne. Kochanie, idziesz ze mną do sklepu po kiełbasę i soki na ognisko? - Blondyn wbija we mnie wzrok.
- Mogę iść. - Lekko się uśmiecham. W objęciach idziemy do sklepu.
Cieszę się ,że spędzimy wszyscy razem czas przy ognisku. To niestety może być ostatnie ognisko w tym roku. Wątpię ,żebyśmy codziennie robili ogniska a w zimę raczej robić go też nie będziemy.
Może dzisiejszy wieczór zrobi nam taką niespodziankę ,że Peeter i Johanna będą razem? Oby tylko tą niespodzianką nie były te nieszczęsne zaręczyny. Swoją drogą nie wiem co bym odpowiedziała... Gdybym odpowiedziała "tak" prędzej czy później wzięłabym z Peetą ślub co za tym idzie... żądałby dziecka. Gdybym zaś odpowiedziała "nie"... mogłoby to przekreślić nasz związek a tego nie chcę.
Szczerze mówiąc nie wiem dlaczego Peeta ze mną jeszcze jest. Przecież zawsze może znaleźć sobie kobietę która z chęcią urodzi mu dziecko. Nie mam bladego pojęcia co we mnie widzi. Nie jestem specjalnie wysoka, nie jestem też szczególnie ładna i miła. Za to Mellark to chodzący ideał. Charakter ma idealny oraz jest bardzo przystojny. Można powiedzieć ,że jesteśmy totalnymi przeciwieństwami.
*Wieczór*
Siedzimy przy ognisku i pieczemy kiełbaski. Haymitch i Paul (ku mojemu zdziwieniu) grają na gitarze a Delly. Johanna i Annie śpiewają. Koło ogniska tańczą świetliki. Atmosfera jest po prostu bajeczna. Siedzimy przy ognisku, śmiejemy się, śpiewamy i nie przejmujemy się przeszłością. Liczy się tylko to co jest teraz.
Siedzę wtulona w Peete i coś tam podśpiewuję.
- Już pod koniec dnia, widzę obraz twój.
 Widzę dłonie, czuję serce, to ideał mój.
 Już pod koniec dnia, lecz nie sam
       Lecz nie jestem sam. - Muszę przyznać ,że Delly pięknie śpiewa. Śpiewa tak czysto... nic tylko zazdrościć talentu. Effie siedzi wtulona w Haymitcha. Ku mojemu zdziwieniu Panna Trinket też śpiewa. Moją uwagę przykuwa Annie. Zapłakana siedzi z synkiem na kolanach koło Johanny i śpiewa.
- Annie coś się stało? - Pytam.
- Ta piosenka tak na mnie wpłynęła. Poza tym cieszę się ,że jesteśmy wszyscy razem... siedzimy tu przy ognisku. Teraz nie ważna jest przeszłość ani przyszłość, ważna jest tylko ta chwila. - Rudowłosa ciepło się uśmiecha i wyciera łzy.
- To teraz zaśpiewajmy coś żeby Annie ryczała jak najęta. - Johanna cicho się śmieje, szepcze coś na ucho Paulowi i już po chwili Abernathy i Mellark grają nową piosenkę.
- Och, Johanna, już się nie wzruszę. - Dziewczyna dumnie się uśmiecha. Mia i Lily przybiegają do mnie i Peety i wdrapują nam się na kolana. Dzisiaj podopieczna mojej mamy nocuje u mnie. Mama stwierdziła ,że jutro musi rano wstać i nie może przyjść na ognisko.
- Abernathy i gitara... to niemalże cud. Myślałam ,że on jedyne co potrafi to chlać i pędzić bimber. - Johanna wybucha śmiechem.
- Śpiew Mason niczym wrzask tysiąca kotów. - Haymitch rozbawia nas tym porównaniem. Wtulam się w ramie Peety a on mocniej mnie obejmuje. Gitary znów wydają z siebie dźwięki. W końcu mały Will się czymś zainteresował i teraz gaworzy. Ma to chyba być coś na wzór śpiewu.
- To jest gwiazda ogniska! Widzicie? On jest najmłodszy a najładniej z nas śpiewa. - Johanna łaskocze synka rudowłosej. - Trzeba rozruszać tą imprezę! Katniss tańcuj ze mną! - Czerwonowłosa podchodzi do mnie i ciągnie za rękę.
- Możesz sobie pomarzyć, ja nie tańczę. - Chichoczę.
- To chociaż ty, Peeta. - Dziewczyna patrzy na niego błagalnym wzrokiem.
- Wiesz... noga mnie boli. Tak noga mnie boli. Jeszcze mi się coś stanie. - Blondyn szeroko się uśmiecha.
- Oj pierdzielisz trzy po trzy. Nawet jak ci się coś stanie to na tym skorzystasz. Wiesz, Katniss wskoczy w strój pielęgniarki i tyłkiem będzie dla Ciebie kręcić. - Wszyscy wybuchają śmiechem a ja czerwienię się jak głupia.
- Chętnie bym to zobaczył. - Peeta całuje mnie w policzek.
- Chyba jednak się nie doczekasz. - Wystawiam język w jego kierunku.
Johanna zaczyna tańczyć jakiś taniec połamaniec. Wygląda to jakby miała padaczkę. Po jakimś czasie do tańca przyłączają się Lily i Mia. Mały Will też coś tam próbował tańczyć ale skończyło się na tym ,że upadł na pupę i nie uśmiechało mu się podnieść.

sobota, 26 września 2015

Rozdział 68 "Wyprowadzka"

Dziesięć komentarzy - Nowy rozdział
Tą noc zaliczam do nieprzespanych. Gdy zasypiałam - budziłam się po zaledwie godzinie. Cały czas śniło mi się jedno - Effie Trinket wyczytująca imię i nazwisko mojej córki na dożynkach. Moje dziecko powoli szło do sceny a ja nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam krzyczeć, płakać ani biec. Potem widziałam ją na arenie - zadźganą nożem przez innego trybuta.
O dziwo nie wrzeszczałam, budziłam się całą odrętwiała, zlana zimnym potem. Peeta nie schodził w nocy na dół. Jest na mnie wściekły i jest mu przykro, wiem to. Najgorsze jest to ,że kiedy jemu jest smutno - mi też jest. Muszę go przeprosić. Powoli zwlekam się z kanapy i idę na górę.
Peeta nie śpi, leży na boku i patrzy się w stronę drzwi od łazienki. Podchodzę bliżej.
- Cześć. - Jego głos jest chłodny.
- Peeta, przepraszam. Chodzi o to ,że... boję się ,że jak już to dziecko byłoby na świecie... mogłoby się coś mu stać. - Mówię cicho.
- Chodzi o igrzyska, tak? Boisz się ,że wylosowaliby nasze dziecko na igrzyskach? - Chłopak odwraca się tak ,że patrzy na mnie.
- Tak. - Wzdycham.
- Katniss, wiesz ,że one nie wrócą. A może... ty nie chcesz mieć dzieci ze mną? - Patrzy na mnie swoimi dużymi, smutnymi oczami.
- Chcę, Peeta. Naprawdę chce ale ten lęk jest o wiele silniejszy ode mnie. - Czuję ,że moje oczy się zeszkliły.
- Nie płacz tylko chodź tu. - Chłopak podnosi róg kołdry. Bez zastanowienia wchodzę pod nią i wtulam się w blondyna.
- Nie musisz się tego bać. Razem pokonamy wszystkie twoje lęki i strachy. - Całuje mnie w czoło.
- Nie jesteś na mnie zły? - Zerkam na niego.
- Nie kochanie, nie jestem. Nie powinienem się w ogóle wściekać. Masz swoje zdanie a ja powinienem je uszanować. Chcę żebyś wiedziała ,że do niczego nigdy nie będę Cię zmuszał, skoro nie chcesz mieć dzieci - to ich nie będzie, tylko proszę, nie kłóćmy się już. - Blondyn mocniej mnie przytula. Na potwierdzenie przeprosin zaczynam go namiętnie całować.
- Peeta, chce mieć z tobą dzieci, tylko nie teraz. Nie jesteśmy małżeństwem, nie mieszkamy razem a ja sama nie dam rady wychować tego dziecka. - Mówię gdy oderwiemy się od siebie.
- Dobrze, ale po ślubie będziemy mieć dzieci, obiecujesz? - Patrzy na mnie z nadzieją.
- Tak, obiecuję. - Całuję go w policzek. - A teraz... chodź na śniadanie, umieram z głodu. - Z uśmiechem wstajemy i idziemy do kuchni.
Peeta gotuje naleśniki a ja siedzę na stole i uważnie go obserwuję. Moją uwagę przykuwają wielkie pudła przed moim domem przysypane jesiennymi liśćmi. Pewnie dziewczyny robią porządki. Pudła stoją koło mojego drzewa z orzechami na którym teraz pałęta się wredna wiewiórka i zjada mój orzech. Ten jeden raz jej nie przegonię.
Do domu jak strzała wbiega Susan.
- Cześć! Mellarki, gdzie jesteście?! - Krzyczy z przedpokoju.
- Kuchnia! - Odkrzykuję.
Dziewczyna w mgnieniu oka zjawia się w pomieszczeniu.
- Katniss, dziękuję za gościnę ale czas stanąć na własne nogi. Przeprowadzam się do Kapitolu. - Dziewczyna ze szczęścia aż dostała wypieków.
- Ale... coś się stało? - Pytam zszokowana.
- Och nie, kochana. Po prostu mam chłopaka w Kapitolu a z doświadczenia wiem ,że związki na odległość nie wypalają. - Matko, ta dziewczyna jest bardzo szalona. Jeszcze wczoraj nie słyszałam ,że ktoś jej się podoba a teraz ma już chłopaka i się do niego przeprowadza...
- A można wiedzieć kto jest wybrankiem twojego serducha. - Staram się brzmieć normalnie.
- Gale. - Na usta czarnowłosej wkradł się wielki uśmiech.
- Hawthorne? - Pyta Peeta.
- No tak, Gale Hawthorne. - Susan podbiega do mnie i mocno przytula. Matko... ona i Gale. Współczuję jej ale cóż... serce nie sługa. Moje wybrało Peete (z czego bardzo się cieszę) a jej wybrało Hawthorne. Trudno, jest moją przyjaciółką i będę ją wspierać nawet jeśli nie popieram tej decyzji.
- Jesteś... pewna ,że go kochasz? - Peeta z wrażenia usiadł na krześle i ręką przeczesuje swoje włosy.
- No oczywiście, jak tego ,że ty kochasz Katniss. - Dziewczyna chichocze. - W każdym razie... Peeta pomógł byś mi zanieść walizki i pudła do poduszkowca?
- Jasne tylko po śniadaniu. Zjesz z nami? - Blondyn robi kolejną porcję naleśników.
- Nie, już jadłam, ale dziękuje. Jak coś to jestem w domu Katniss. - Szczęśliwa wybiega z domu.
Dziwnie będzie teraz bez Susan. Już nie będzie miał kto mnie pocieszać, droczyć się z Johanną i cieszyć z Annie. Do tego, Sus przeprowadza się do Gale... tego bezdusznego człowieka który zabił moją siostrę i celował z pistoletu do Peety. Z jednej strony cieszę się jej szczęściem ale z drugiej cholernie jej współczuję. Ona zasługuje na kogoś lepszego... ale cóż, serce nie sługa. Będę ją wspierać nawet jeśliby była z pięćdziesiąt letnim facetem. Jest moją przyjaciółką a przyjaciół się wspiera.
- Co taka zamyślona jesteś? - Blondyn stawia przede mną talerz z naleśnikami i całuje mnie w policzek.
- Myślisz ,że Gale nie skrzywdzi Susan? - Wzdycham.
- Myślę ,że jakby ją skrzywdził to wylądowałby w czarnym worku. Susan ma taką obstawę ,że skrzywdzenie jej nie obeszło by się bez echa. - Uśmiecha się lekko.
- Może i masz rację... - Czuję ,że o czymś zapomniałam, tylko o czym. Już wiem! - Miałam iść na spacer z twoją mamą i dziewczynkami. - Otwartą ręką uderzam się w czoło.
- Masz jeszcze czas jest... czternasta. - Peeta wybucha śmiechem.
- Z czego się cieszysz? - Lekko się uśmiecham. Uwielbiam jego śmiech.
- Matka Cię zabije. Albo ewentualnie oszczędzi ze względu na mnie. - Duka przez śmiech. Patrzę na niego pytająco. - Ona nienawidzi jak się ktoś spóźnia. - No super, to mnie pocieszył.
- Kochanie, lecę się przebrać i spadam do twojej mamy. Chcę jeszcze pożyć. - Całuję go przelotnie w usta i idę do swojego domu.
Mój dom wygląda jakby przeszło przez nie tornado. Tylko pozbijanych naczyń brakuje. Idę na górę, do swojego pokoju. Mój pokój to teraz chyba jedyne miejsce w tym domu gdzie jest czysto. Z szafy wyjmuję czarne spodnie i błękitną bluzkę z krótkim rękawem z kieszonką na prawej piersi. Związuję włosy w warkocz i idę do Pani Mellark.
Jest szansa ,że przeżyję, nie umawiałam się z nią na konkretną godzinę. Cieszę się ,że moje relacje z Panią Mellark trochę się polepszyły. Jest szansa ,że Peeta nie będzie musiał słuchać paro godzinnych wykładów o tym dlaczego powinien ze mną zerwać i dlaczego nie jestem dla niego odpowiednia.
Powoli zbliżam się do piekarni Państwa Mellark. Paul grabi liście a Delly siedzi na ławce przed piekarnią, głaszcze brzuch i przygląda się narzeczonemu. Wyglądają tak... rodzinnie.
- Cześć Katniss! - Złotowłosa do mnie macha.
- Cześć! - Odmachuje i wchodzę do piekarni.
W tym budynku - jak zawsze pięknie pachnie pieczywem. Pani Mellark stoi przy kasie i obsługuje ostatniego klienta. Ostatnią klientką jest niezdecydowana starsza Pani. Pokazuje coś palcem a gdy mama Peety to przynosi - ta się rozmyśla i każe przynieść coś innego. Matko, jeszcze nikt tak nie wydziwiał. To za dużo ziaren - to za mało, ten za duży - ten za mały. Ja na miejscu Pani Mellark dawno bym straciła cierpliwość i wepchnęła jej zwykły chleb. W końcu dzieje się cud - Starsza kobieta zdecydowała się na chleb z małą ilością ziaren.
- Witaj, Katniss. - Pani Mellark mnie przytula.
- Dzień dobry, idziemy? - Ciepło się uśmiecham.
- Oczywiście, a gdzie są dziewczynki? - Kobieta rozgląda się po piekarni.
- Jeszcze po nie nie poszłam. - Tłumaczę. Matka Peety odkłada fartuszek, mówi coś do męża i wychodzimy. Najpierw idziemy po Mie ,ponieważ do niej mamy bliżej. Przez całą drogę do domu rodziny Abernathego, Pani Mellark opowiada o swojej młodości. Jak się poznała z Panem Mellarkiem, opowiedziała też pare ciekawych historii z dzieciństwa Peety, Peetera i Paula. Co prawda nie było tego dużo -  Wtedy obchodziła ją tylko piekarnia, ale zawsze coś.
Drzwi otwiera nam Haymitch. Mia jak na zawołanie zbiegła z góry ubrana w ciepłą kurtkę. Zaraz potem idziemy do mojej mamy po Lily. Gdy już jesteśmy wszyscy w kupie idziemy na plac zabaw. Lily i Mia biegną przed nami, trzymając się za ręce i śpiewając jakąś piosenkę.
- Katniss, cieszę się ,że jesteś z moim synem. - Pani Mellark ciepło się uśmiecha. Ta kobieta coraz bardziej mnie szokuje.
- Cieszą mnie te słowa. - Lekko się uśmiecham. Staram się ukryć zdziwienie które na pewno widać na mojej twarzy.
- Czemu jesteś taka zdziwiona? - Najwyraźniej nie dość się starałam.
- Dziwią mnie... te słowa wypowiedziane przez Panią. Nigdy Pani jakoś szczególnie nie pałała sympatią do mnie. - Kolejna część z serii "Zaraz wyląduję w czarnym worku".
- Katniss, to było dawno i nie prawda. Byłam wtedy głupia i zapracowana. Poza tym wściekało mnie gadanie Peety o tobie, wiesz "Katniss dziś na mnie spojrzała", "Katniss miała dziś ciemnobrązową bluzkę", "Och, jaka ona piękna" - Mama blondyna wybucha śmiechem za to ja się rumienie jak głupia.
- Żartuje Pani z tym co gadał Peeta, prawda? - Uważnie jej się przyglądam.
- A jak myślisz? Mój syn siedział przy oknie w piekarni i tylko patrzył aż będziesz przechodzić. - Lekko się uśmiecha.
- Nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać. - Śmieję się cicho.
Dochodzimy do placu zabaw. Ja i Pani Mellark siedzimy na ławce a dziewczynki huśtają się na huśtawkach. Mama Peety opowiada mi o tym jak mój ukochany specjalnie spóźniał się do piekarni by wymigać się od roboty. Ja dla odmiany opowiadam jej o moich zabawach z Prim i polowaniach z tatą. Siedzimy tak jeszcze około trzech godzin, potem odprowadzamy Lily i Mie i rozchodzimy się do domów.

piątek, 25 września 2015

Rozdział 67 "Obiad u państwa Mellark"

Piętnaście komentarzy = Nowy rozdział
Siedzę w domu przed lustrem i szykuję się na obiad u państwa Mellarków. Peeta ma po mnie przyjść za pół godziny a ja jestem w kropce. Malować się nie będę - to już jest pewne. Włosy mam zawiązane w warkocz tylko nie wiem w co mam się ubrać. Nie wiem czy mam się ubrać elegancko czy na luzie. Najchętniej wcisnęłabym się w dresy, założyła jakąś starą bluzkę i nigdzie nie poszła.
- Ciemna maso, Peeta siedzi już na dole a ty nadal w bieliźnie jesteś? - Do pokoju jak burza wpada Johanna.
- Skoro Peeta jest już gotowy to niech sam idzie. Nie mam w co się ubrać więc nie idę. - Zrezygnowana kładę się na łóżku. Dziewczyna podchodzi do mojej szafy i zaczyna w niej grzebać.
- Masz to i rusz dupencje. - Czerwonowłosa rzuca we mnie sukienką po czym wychodzi. Sukienka jest pomarańczowa, w pasie przewiązana czarnym paskiem. Ma trzy czwarte rękawy zakończone czarnymi paseczkami. Jest do kolan.
Zakładam ją i schodzę na dół. Peeta jest ubrany podobnie. Ma czarne spodnie i pomarańczową koszulę podwiniętą do łokci. Muszę przyznać ,że Johanna czasami się przydaje.
- Katniss... wyglądasz pięknie. - Blondyn nie może oderwać ode mnie wzroku. Podchodzi do mnie i mocno mnie przytula. - I bardzo seksownie. - Szepcze mi wprost do ucha.
- Najpierw obiad, potem deser. - Odpowiadam tym samym. Czy ja naprawdę to powiedziałam?! - Idziemy? - Pytam już normalnie.
- Oczywiście. - Chłopak splata nasze palce i wychodzimy.
Na dworze jest bardzo zimno. Mogłam założyć jakiś płaszczyć czy sweter. Peeta najwyraźniej też o tym nie pomyślał ale jest i tak w lepszej sytuacji ,ponieważ ma długie spodnie. Blondyn chyba zauważa ,że powoli zamarzam, obejmuje mnie jedną ręką i lekko jeździ nią w górę i w dół.
Drzwi otwiera nam Pan Mellark. Wita się najpierw z Peetą po czym zamyka mnie w mocnym uścisku. Idziemy do jadalni, w której ku mojemu zdziwieniu są wszyscy. Siadam koło Pani Mellark i Peety.
- Mamo, tato razem z Delly chcielibyśmy coś wam powiedzieć. - Zaczyna Paul który mocno ściska rękę swojej narzeczonej. - Zostaniecie dziatkami, Delly jest w ciąży. - Mówi to tak szybko ,że trudno go zrozumieć.
- Och, to wspaniale. - Pani Mellark wstaje od stołu i mocno ściska swojego syna oraz złotowłosą.
- Nie... jesteś zła? - Duka.
- A czego mam być zła? To wasze życie za którym ja już dawno przestałam nadążać. - Matka Peety ciepło się uśmiecha. - Który tydzień?
- Siedemnasty. - Ciężarna głaszcze swój brzuch. - To chłopczyk.
- Wspaniale! Zawsze chciałam mieć córeczkę ale los obdarzył mnie trzema synami. - Kobieta cicho się śmieje. - Będę ją uczyć gotować, sprzątać, szyć. - To na pewno matka Peety?
- Ja będę uczył ją piec. - Pan Mellark ze szczęścia dostał aż wypieków.
- Zgaduje ,że wnuków będziecie mieć tyle ,że znudzi wam się uczenie ich czegokolwiek. - Śmieje się Peeter. Pani Mellark spogląda na mnie z uśmiechem.
- Następnego wnuka bądź wnuczkę zamawiam u Katniss i Peety. - W tym momencie straciłam umiejętność połykania i zakrztusiłam się schabowym. Blondyn musiał mocno klepnąć mnie w plecy.
- Spokojnie mamo, jeszcze się się doczekasz. - Delikatnie masuje moje plecy.
- Pani Mellark, poszłaby ze mną pani jutro na spacer z Lily i Mią? - Pytam lekko się uśmiechając.
- Oczywiście. - Matka Peety szeroko się uśmiecha.
- To ja jutro pomogę tacie w piekarni. - Blondyn spogląda na mnie jakby szukał zgody. Wydaje się to niedorzeczne ,ponieważ ja nigdy niczego mu nie broniłam i nie zamierzam. Lekko kiwam głową.
Siedzimy u rodziców Peety około trzech godzin. Gdy wracamy do domu jest już ciemno. Peeta proponuje mi nocleg u siebie w domu więc przystaję na jego propozycje.
Blondyn robi nam herbatę a ja siedzę w salonie szczelnie przykryta kocem. Na dworze jest jeszcze zimniej niż przed naszym wyjściem dlatego też bardzo zmarzłam. Peeta wraca z dwoma parującymi kubkami, stawia je na stoliku i rozpala w kominku. Gdy już skończy, wchodzi pod koc i mocno mnie do siebie przytula.
- Grzejesz jak piecyk. - Chłopak cicho się śmieje. Spoglądam na niego z lekkim uśmiechem pytającym wzrokiem. - Gdy wchodziłem pod koc było mi zimno jakbym był soplem lodu, przytuliłem się do Ciebie i momentalnie ogrzałaś mnie jak piecyk. - W odpowiedzi całuję go w policzek.
- Cieszę się ,że pogodziłeś się z matką, - Wtulam się w jego pierś.
- Gdyby nie ty to nigdy bym się z nią nie pogodził. A tak właściwie to co jej powiedziałaś? - Chłopak kładzie swoją głowę na mojej.
- Właściwie to nic takiego. Powiedziałam jej jak dla ludzi ważna jest więź z matką i chyba trochę jej serducho zmiękło. - Lekko się uśmiecham.
- Moja cudowna Katniss jest cudotwórcą. - Peeta całuje mnie we włosy.
- Taki ze mnie cudotwórca jak z ciebie baletnica. - Kwituję.
- Dzięki tobie, kochanie moja mama zaczęła się normalnie zachowywać wobec mnie i mojego rodzeństwa. - Spoglądam na niego z dziwną miną.
- Gdyby moja mama taka była zachowałbyś się tak samo. - Bagatelizuję.
- Jeszcze raz ślicznie dziękuje. - Namiętnie mnie całuje.
Siedzimy wtuleni w siebie i oglądamy tańczący ogień w kominku. Cisza nie trwa długo ,ponieważ przerywa ją Peeta.
- Kochanie... chciałabyś mieć dzieci? - Pyta z nadzieją.
- Kiedyś tak. - Odpowiadam krótko i staram się nie wybuchnąć. Wszyscy wmawiają mi ,że byłabym idealną matką, wręcz oczekują ode mnie tego dziecka. Nie ma już Snowa więc ja sama chcę decydować o swoim życiu!
- A teraz?... - No po prostu pięknie. Nie mieszkamy razem, nie jesteśmy małżeństwem a temu dziecka się zachciało.
- Nie sądzisz ,że ostatnio zbyt dużo się dzieje? - Odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Może i tak ale... patrz ile ostatnio dzieci się natworzyło. - Blondyn łapie mnie za brodę i obraca ją tak żebym spojrzała mu w oczy.
- Właśnie... tyle jest teraz dzieci ,że niedługo wszystkie szkoły będą zapełnione i nasze dziecko nie będzie mogło się nigdzie dostać. - Matko... teraz to cuduję jak koń pod górę. Przedszkola i szkoły to nie problem. Mam nadzieję ,że Peeta uwierzy w to co powiedziałam.
- Wiesz ,że to nie problem. A nawet jeżeliby tak było to moglibyśmy uczyć je w domu. - Czemu zawsze on znajduje odpowiedź na to co mówię?!
- Wtedy nie mielibyśmy w ogóle na nic czasu. Poza tym nasze dziecko nie mogłoby się wychowywać w czterech ścianach na pewno chciałoby mieć jakiś przyjaciół. - Na razie dobrze mi idzie szukanie "Ale".
- Mogłoby się przyjaźnić z Willem, Mią, Lili i córką Delly i Paula. - Katniss, myśl!
- Ale... skąd wiesz ,że będzie chciało się z nimi przyjaźnić. Ja bym nie chciała się przyjaźnić z osobami które wybrali mi rodzice.
- Przecież nie zmuszalibyśmy go do przyjaźni z nimi.
- Peeta, jak tak bardzo chcesz się kimś opiekować to kupię ci kota. - Mówię zanim zdążę się ugryźć w język. Może uda ,że tego nie słyszał?
- Przepraszam ,że chce mieć dzieci. - Warczy i jedną ręką przeczesuje włosy. Odsuwam się od niego i siadam obok.
- Nie chciałam tego powiedzieć, przepraszam. - Jest mi głupio. Peeta tak jak każdy chce mieć dzieci a ja nie chcę mu tego dać.
- Ale to powiedziałaś. Jestem śpiący, idę spać. Dobranoc. - Chłopak wstaje i znika na górze. Jest na mnie wściekły - to jest pewne. Jest mu przykro - to też jest pewne. A co jest najgorsze? Że to wszystko moja wina. Pójście do Peety nie byłoby teraz najlepszym pomysłem, ja jestem zła, on jest zły - mogłoby paść zbyt dużo słów. Do domu też nie mogę pójść, nie mam kluczy a jest już grupo po północy, wszyscy pewnie śpią. Nie mając co ze sobą zrobić, kładę się na kanapie i przykrywam kocem. Sen przychodzi szybko.

środa, 23 września 2015

Rozdział 66 "➳Wojna z wiewiórkami"

Dziesięć komentarzy = Rozdział w piątek
Na dworze z każdym dniem robi się coraz chłodniej. Złociste liście dekorują drzewa oraz ziemię. Dnie stają się coraz krótsze natomiast noce - dłuższe. Ku mojemu ucieszeniu kogo naszego domu jest wielkie drzewo orzechowe. Między mną a wiewiórkami jest jak to ładnie Johanna nazwała "Wojna". W tym roku orzechów nie jest dużo a te rude zwierzaki musiały uczepić się mojego drzewa. Codziennie rano muszę wychodzić i zbierać z ziemi orzechy by móc je w spokoju zjeść. Nie dość ,że te okropne zwierzaki mają orzechy na drzewie to jeszcze z ziemi muszą mi je zabierać. Ostatnio jedną wiewiórkę ustrzeliłam. Ja sobie grzecznie wchodzę pod drzewo po orzechy a to rude, włochate stworzenie skacze mi na plecy. Myślałam ,że zwału dostanę. Na szczęście miałam nóż a wiewiórka stała się obiadem w domu Pani Mellark. Potem Peeta cały czas się ze mnie śmiał i doszedł do wniosku ,że ta jesień to istna wojna.
Zaczęła się już praca nad budową szpitala. Są już postawione fundamenty. W budowie szpitala pomaga ponad tysiąc osób. Ku mojemu zdziwieniu nie pomagają tylko mieszkańcy dystryktów ale też mieszkańcy Kapitolu. Moja mama dostała od Effie jakieś katalogi ze szpitalnymi bzdetami i już powoli zamawia takie rzeczy jak np. szpitalne łóżka albo krzesła. Sklep Panny Trinket też jest już w budowie. Biedaczka jednak nie jest tym pocieszona ,ponieważ w jego budowie nie pracuje tysiąc osób a niecałe sto. Haymitch uznał ,że sklep nie jest sprawą tak ważną jak szpital dlatego nie trzeba się z tym śpieszyć. Effie oczywiście zrobiła awanturę.
Mia zapisana jest do szkoły w dwunastce - Do tej w której uczyłam się ja i Peeta. Oczywiście nie jest to już ta sama szkoła co parę lat temu, ale jest odbudowana i stoi w tym samym miejscu co kiedyś. Wczoraj córka Abernathego była pierwszy raz w szkole. Do tej samej szkoły i o ile się nie mylę klasy, mama zapisała też Lily.
Siedzę na ganku i rozłupuje orzechy. W moim kierunku zmierza wiewiórka więc rzucam w nią skorupką a ona ucieka. I bardzo dobrze, ja nie lubię ich a one nie lubią mnie. Czuję ciepłe usta na moim karku. Podnoszę wzrok i widzę Peete. Chłopak siada obok mnie i obejmuje mnie jedną ręką.
- Chcesz? - Pytam i podaję mu kawałek orzecha.
- Katniss, cieszę się ,że Cię mam. - Blondyn całuje mnie w szyje.
- Co chcesz? - Chichoczę. Od paru miesięcy to jest nowa taktyka Peety gdy coś chce. Najpierw gadka o tym jak bardzo mnie kocha, potem parę komplementów a na końcu prośba.
- Chciałem Ci powiedzieć ,że jestem z najpiękniejszą kobietą w całym Panem. - Tym razem całuje mnie w policzek.
- Już nie słodź i mów co przeskrobałeś. - Mówię pogodnie.
- Mama zaprosiła nas na obiad. Dzisiejszy obiad. - Mówi cicho i uważnie mi się przygląda.
- Nas? - Wiem ,że Peeta pogodził się ze swoją mamą ale dziwi mnie zmiana nastawienia Pani Mellark do mnie.
- Tak, Katniss. Ciebie i mnie. Pójdziesz ze mną? - Patrzy na mnie swoimi pięknymi oczami. No i jak tu mu odmówić?
- Tak. - Wzdycham.
- Już nie wojujesz z wiewiórkami? - Lekko się uśmiecha.
- Żołnierzu Mellark, wiewiórki nas atakują z żołnierz nic nie robi. - Mówię wojskowym tonem. - Jeżeli żołnierz nie zacznie walczyć zostaniemy bez pożywienia.
- Faktycznie tragedia, moja Katniss zostanie bez orzechów. - Chłopak zaczyna mnie łaskotać.
- To wcale nie jest śmieszne, tylko jesienią mogę jeść orzechy a te wiewióry mi je zjadają. - Robię naburmuszoną minę.
- Przecież możesz je pozbierać i schować. Nawet w lato miałabyś orzechy. - Marszczy czoło.
- Teraz są świeże i słodkie a w lato będą wyschnięte i kwaśne. - Krzywię się.
- Dobrze, pójdę potem nazbierać Ci orzechów w lesie a ty teraz pomożesz mi. - Lekko się uśmiecha.
- W czym? - Wtulam się w chłopaka.
- Pomożesz mi grabić liście. - Chłopak całuje mnie w skroń.
- Nie możesz ich zostawić w spokoju? Tak jesiennie jest gdy kolorowe liście leżą przed domem.
- Nie ma przejścia, Katniss. Rano liście są mokre a potem buty mi przemakają. - Na twarzy chłopaka pojawia się grymas.
- Nie możesz kupić sobie nieprzemakalnych butów? - Patrzę w jego błękitne oczy.
- Chodź, idziemy grabić. - Peeta przelotnie mnie całuje i pomaga wstać.
Jako ,że nie mieszkam z blondynem, do grabienia mamy dwa ogrody. Mój i jego. Chciałam zawołać Johanne żeby pomogła nam ale ona uznała ,że boli ją noga i nigdzie się nie rusza. Przez okno widziałam jak tańczyła ale cóż... potem zagonie ją do sprzątania domu. Zaczynamy grabić w ogrodzie Peety. On za domem - ja przed domem.
Zgrabiłam już pół ogródka. Powstały dwie duże górki liści. Zarządzam pięć minut przerwy. Siadam na schodach do domu Peety a grabie opieram o barierę. Zamykam oczy i odchylam głowę do tyłu. Lekki wiatr delikatnie muska moją twarz.
Wszystko dzieje się bardzo szybko. Ktoś mnie podnosi do góry i gdzieś biegnie. Już po chwili czuję ,że z tą osobą upadam na coś miękkiego. Gwałtownie otwieram oczy chcąc zobaczyć kto jest napastnikiem. Ku mojemu zdziwieniu to Peeta. Chłopak obsypuje mnie liśćmi i śmieje się w niebo głosy.
- Chcesz żebym na zawał zeszła? - Udaję obrażoną choć tak naprawdę próbuję nie wybuchnąć śmiechem.
- Kochanie, żałuj ,że swojej miny nie widziałaś. - Duka przez śmiech.
- To wcale nie jest śmieszne. - Lekko się uśmiecham. Chłopak podaje mi rękę chcąc mnie podnieść. Wykorzystuje chwilę jego nieuwagi i pociągam go. Chłopak upada twarzą na liście a ja wybucham głośnym śmiechem. - Teraz jesteśmy kwita. - Szeroko się uśmiecham. Chłopak podnosi się i patrzy na mnie wzrokiem "Obraza majestatu". Zatapiam się w jego pięknych, błękitnych oczach. Chłopak siada na mnie i zaczyna całować. Uśmiecham się przez pocałunki. Po chwili Peeta się ode mnie odrywa, patrzę na niego pytająco i wtedy liście zasłaniają mi twarz a blondyn zaczyna się śmiać. Ściągam liście z twarzy i szeroko się uśmiecham. Jeszcze nigdy nie byłam taka szczęśliwa. Mam przy sobie wspaniałego chłopaka który kocha mnie równie bardzo jak ja jego. Czym ja sobie na niego zasłużyłam? Taki chłopak to prawdziwy skarb. Jest czuły, delikatny, romantyczny ale gdy dzieje się coś jego bliskim - jest gotów zabić. Nie dziwię się ,że dziewczyny w szkole tak za nim latały. Peeta nie dość ,że jest nieziemsko przystojny to jeszcze ma najlepszy charakter pod słońcem.
- Peeta, nie molestuj jej! - Krzyczy Haymitch przez śmiech.
Spoglądam na mojego ukochanego który wpatrzony jest we mnie jak w obrazek. Pomaga mi wstać i w objęciach podchodzimy do Prezydenta.
- Biedna Katniss, nie dość ,że tarzasz ją po liściach to jeszcze molestujesz. - Abernathy szeroko się uśmiecha.
- Haymitch, nie ma Cię gdzieś przy Effie? - Pytam z uśmiechem.
- Moja narzeczona postanowiła zaprojektować jakieś ciuchy. Wiecie, teraz Effie chce być projektantką i te sprawy. - Na te słowa Peeta wybucha śmiechem.
- Powiedz jej żeby zaprojektowała jakiś fajny ciuszek dla Katniss. Najlepiej gdyby łatwo się go ściągało. - Na twarzy blondyna pojawia się szeroki uśmiech. Ja jak zawsze głupio się rumienie.
- Gdzie Mia i Lily? - Pytam.
- Bawią się na placu zabaw. - No tak, Haymitch zbudował plac zabaw dla dzieci. W sumie to jest bardziej mały park. Są tam aleje, ławki dla rodziców i bardzo dużo rzeczy dla dzieci. Genialna Annie wpadła na pomysł żeby wszystkie metalowe rury od zabawek były okryte miękką gąbką. Dzięki temu żadne dziecko nic sobie nie zrobi. No chyba ,że będzie waliło głową w słup w co wątpię.
- Szkoda ,że za naszych czasów nie było takich bezpiecznych placów zabaw. Inaczej... szkoda ,że za naszych czasów nie było w ogóle placów zabaw. - Wzdycham. Gdy ja i Peeta byliśmy mali nie było czegoś takiego jak "Plac zabaw". Były jedynie "Parki" ale one i tak nie wyglądały jak te które są teraz. Kiedyś park składał się jedynie z drzew postawionych blisko siebie ale nie aż tak dużo jak w lesie.
- Mellark i Everdeen do domu! - Wrzeszczy Johanna z okna. Żegnamy się z Haymitchem i idziemy do mojego domu. Wszyscy są w salonie. Annie i Will, Peeter i Delly, Susan, Johanna i Paul. Zaraz... Paul? Co on tu robi?
- Same dobre wiadomości dla was mamy. - Rudowłosa szeroko się uśmiecha. - Paul przyszedł was przeprosić. Znaczy Johanne, Katniss i Susan...
- Za co on je przeprasza? - Przerywa jej Peeta.
- Był taki mały incydent... ale to już nie ważne. - Mówię i siadam koło Delly.
- I dobrą wiadomość ma też Delly tylko nie chciała nam powiedzieć. Powiedziała ,że poczeka z tą informacją na was.
- No to tak. Przedstawiam wam mojego narzeczonego. - Złotowłosa szeroko się uśmiecha a ja rozglądam się po pokoju. Poza Peetą, Paulem i Peeterem nie ma tu żadnego mężczyzny.
- Delly... ale tu nie ma nikogo poza braćmi Mellark. - Odzywa się Johanna.
- Johanna... Paul jest moim narzeczonym. - No i teraz wszystko jasne. Dlatego trzymają się za rękę.
- Stary, czemu nie mówiłeś? - Peeter uważnie przygląda się bratu.
- Delly nie chciała ale skoro jest już... skoro wiemy już jedną z najważniejszych informacji w naszym życiu, chcieliśmy się z wami tym podzielić. - Paul szeroko się uśmiecha. - Po pierwsze chciałbym przeprosić was dziewczyny. - Mellark uważnie przygląda się mi, Susan i Johannie.
- Spoko, nic się nie stało. Susan o mało pikawka nie stanęła ale jakoś sobie poradziła. - Mason lekko się uśmiecha.
- Już wiemy... znamy już płeć dziecka. - Czemu oni nie mówią wprost tylko się jąkają i wszystko opóźniają?!
- To chłopiec. - Mówią wspólnie. Annie i Susan zaczynają płakać a Johanna i Paul tkwią w mocnym uścisku. Ja lekko ściskam Delly nie chcąc zbytnio naciskać na jej brzuch.
- Jak to możliwe ,że tak szybko wiecie jaka będzie płeć dziecka? Ja dowiedziałam się w dwudziestym tygodniu ciąży. - Annie wyciera łzy.
- Płeć dziecka można poznać od szesnastego do dwudziestego tygodnia ciąży. Zależy to od tego jak szybko rozwija się płód. W moim przypadku można było już rozpoznać płeć dziecka w siedemnastym tygodniu. - Złotowłosa szeroko się uśmiecha. Paul podchodzi do swojej narzeczonej i ją obejmuje jedną ręką.
- Ślub chcemy wziąć już po porodzie. Mamy propozycję do Ciebie Peeta i do Ciebie Katniss. - Odzywa się brat mojego ukochanego.
- Słucham. - Lekko się uśmiecham.
- Po bombardowaniu dwunastki stałaś się moją najbliższą osobą z tego dystryktu, poza tym to byłby zaszczyt gdybyś chciała zostać naszym świadkiem. Do Peety mamy taką samą propozycję. Zgodzicie się zostać naszymi świadkami? - Pyta Delly. Jestem miło zaskoczona tą propozycją dlatego odpowiadam:
- Oczywiście.
Spoglądam na Peete który lekko się uśmiecha.
- Tak. - Blondyn podchodzi do mnie i obejmuje.
- Rodzice wiedzą o waszych planach? - Pyta Peter.
- Nie, dowiedzą się dziś na obiedzie. - Czyli nie tylko ja i Peeta tam będziemy.
- Niesprawiedliwe, tylko ja jestem sama jak palec. - Skarży się Johanna.
- Peeter, Susan i Annie też są sami i jakoś nie narzekają. Tak w ogóle to która godzina? - Peeta uważnie mi się przygląda. A skąd ja niby mam wiedzieć która jest godzina?
- Po piętnastej. - Odzywa się rudowłosa.
- Mamy jeszcze około dwóch godzin. Idę Katniss utopić w liściach. - Blondyn wstaje i ciągnie mnie do wyjścia.

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 65 "Czas na rozmowę"

Piętnaście komentarzy = Rozdział w środę 
Wszyscy uważnie spoglądamy na Effie. Kobieta z wielkim uśmiechem spogląda na Haymitcha jakby zastanawiała się kto ma nam przekazać tą informacje. Czyżby Panienka Trinket była w ciąży?
Z szerokim uśmiechem spoglądam na Peete, również się uśmiecha.
- Ja i Haymitch... postanowiliśmy ,że przeprowadzimy się do dwunastki. Dom Haymitcha stoi pusty i tylko zbiera kurz a Kapitol... cóż, przejadł nam się. Poza tym chcemy odnowić oraz dobudować niektóre budynki w dwunastce. - Effie tryska radością. - Jednym z tych budynków będzie sklep z ubraniami którego będę właścicielką! - Jeszcze chyba nigdy nie widziałam jej takiej szczęśliwej.
- Wybudujemy też szpital. Mamy dla niego nazwę... tylko nie wiem czy się na nią zgodzicie. - Mówiąc to, mentor spogląda na mnie oraz mamę.
- Jaka ma być ta nazwa? - Pytam.
- Szpital "Prymulka" im. Primrose Everdeen. - Haymitch uważnie mi się przygląda. Czuję ,że po moich policzkach spływają łzy. Prim byłaby... taka szczęśliwa.
- Zgadzam się. - Wycieram łzy i ciepło się uśmiecham. Spoglądam na mamę która cały czas patrzy na Haymitcha. Łzy płyną po jej policzkach ale nic nie mówi. 
- Marianne? - Effie uważnie przygląda się mojej mamie.
- Zgadzam się, oczywiście ,że się zgadzam. - Mama mocno ściska moją rękę i ciepło się uśmiecha.
- Została jeszcze sprawa umeblowania szpitala oraz pracowników. Wiesz Marianne, nie znamy się na tych magicznych urządzeniach. - Effie szeroko się uśmiecha. 
- Proponujesz mi pracę? - Pyta mama z lekkim uśmiechem. 
- Tak, uznaliśmy ,że skoro ten szpital ma być nazwany imieniem Prim to powinnaś tam pracować. A poza tym nie musiałabyś jechać całego dnia do Katniss i Peety. Sprawa mieszkania to też nie problem, w Wiosce Zwycięzców jest dużo niezamieszkanych domów a jakbyś chciała mieszkać bardziej w centrum to jest tam taki mały, przytulny domek. - Haymitch jedną ręką obejmuje Effie.
- W takim razie przyjmuję propozycję. Tylko... to będzie musiało troszkę poczekać. - Mama opuszcza wzrok.
- Czemu? - Effie posmutniała.
- Chwilowo nie mogę się ruszać. Urządzanie szpitala będzie musiało poczekać tak z trzy i pół miesiąca. Poza tym została jeszcze przeprowadzka... będę musiała załatwić odpowiednie papiery, pewnie będę musiała umeblować też to mieszkanie a jak na razie pieniędzmi nie sypie. 
- Mamo, pieniądze to nie problem. Pieniędzy mamy jak lodu więc pieniędzmi nie ma mama się co stresować. - Peeta obejmuje mnie od tyłu. 
- Dziękuje, dzieci. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej córki i zięcia. Gdy tylko zacznę pracować oddam wam co do grosza, obiecuję. - Mama lekko się uśmiecha.
- Nie, mamo. Potraktuj te pieniądze jako prezent od nas a jak wiesz prezentów się nie zwraca. - Puszczam jej oczko. 
- Czyli pracę nad szpitalem zaczynami piękną, złocistą jesienią? - Pyta Effie. 
- Tak. - Odpowiadamy z mamą. 
- Matko jak ja uwielbiam jesień. - Annie szeroko się uśmiecha. - Robisz z liści bukiety, Siedzisz na ganku i rozłupujesz orzechy. Wieczorami otulona ciepłym kocykiem pijesz ciepłą czekoladę. - Dzięki rudowłosej przypominają mi się czasy kiedy żył mój tata i Prim. Tata zabierał nas na długie spacery na których zbieraliśmy dużo kolorowych liści, kasztany i orzechy. Potem wszyscy razem siadaliśmy na ganku i jedliśmy orzechy które rozłupywał tata. Wieczorami razem z mamą i Prim robiłam bukiety z kolorowych liści. Następnego dnia, po lekcjach razem z siostrą i tatą rozdawałam je ludziom z Ćwieka oraz ludziom których mijaliśmy na ulicy. 
- Katniss a jaka jest twoja? - Pyta Johanna.
- Ale co? - Za grosz nie wiem o co ona mnie pyta.
- Johanna się pyta jaka jest twoja ulubiona pora roku, kochanie. - Peeta ciepło się do mnie uśmiecha.
- Jesień... - Szepczę i lekko się uśmiecham. 
---
Od wyjścia mojej mamy ze szpitala minęły trzy miesiące. Dziś jest drugi października, dzień powrotu do dwunastki. Czwórka cały rok wygląda tak samo.. różni się tylko temperaturą. W dystrykcie czwartym nie ma czegoś takiego jak śnieg, deszcz też jest bardzo rzadkim zjawiskiem. Jesienią nie ma tu pięknych, kolorowych liści przykrytych poranną rosą, kasztanów oraz pysznych orzechów. W czwórce najlepiej spędza się lato natomiast jesień - w dwunastce. 
W ciągu tych trzech miesięcy dużo się zdarzyło. Johanna złapała jakieś okropne choróbsko i chorowała miesiąc, Peeta obchodził dziewiętnaste urodziny. Delly zaszła w ciąże, jest bodajże w czwartym miesiącu. Płci jeszcze nie znamy, płód jest za mały by ją określić. Delly i jej narzeczony zamieszkają w dwunastce na czas ciąży złotowłosej. Rana mojej mamy prawię się zagoiła, jednak zbyt gwałtowne ruchy moją ją boleć jeszcze przez długi czas. Z powodu jej rany, ja i Peeta będziemy pomagać jej się rozpakować. Peeter i Delly się do siebie bardzo zbliżyli i spędzają razem dużo czasu. Starszy Mellark pomaga jej nosić zakupy, czasem po coś sięgnie. Delly jest niska a do tego jej brzuszek jest już lekko widoczny. Szczerze mówiąc byłaby z nich fajna para. Niestety pozostaje jeszcze kwestia Johanny i narzeczonego złotowłosej. 
W dwunastce została zaczęta już budowa szpitala oraz sklepu Effie. Narzeczona Haymitcha musiała polecieć wcześniej do Kapitolu kupić farby i inne bzdety i przy okazji kupiła mojej mamie "sztuczną pierś". 
Siedzimy w poduszkowcu i lecimy do dwunastego dystryktu. Peeta śpi z głową na moich udach a ja delikatnie głaszczę go po głowie. Annie i Johanna śpią oparte o siebie. Mama uważnie przygląda się mi i Peecie a Susan bawi się z dziewczynkami. Patrzę pytająco mamę a ona lekko się uśmiecha. Chyba nie ma pretensji do blondyna ,że śpi wtulony w moje nogi... mam taką nadzieję. 
Patrząc na mamę, zasypiam. 
Budzi mnie mocne szarpnięcie. Gwałtownie otwieram oczy i widzę Johannę z szerokim uśmiechem. Mogłam się spodziewać ,że to ona mnie budzi - to jej nowy sposób budzenia mnie. 
- Jesteśmy już w dwunastce. - Przez okno widzę Peete wyciągającego bagaże. Wychodzimy z poduszkowca i zmierzamy do Wioski Zwycięzców. Idę koło blondyna. Ciężko oddycha co świadczy o jego zmęczeniu. Chciałam mu pomóc nieść bagaże ale uznał ,że skoro jest facetem to musi sam to dźwigać. Wzruszyłam ramionami i poszłam przed siebie. Niech tylko wieczorem spróbuje mi narzekać na ból pleców. 
Zostawiamy walizki w domu i idziemy na spacer. Peeta postanowił odwiedzić ojca i braci w piekarni. Bez zastanowienia postanawiam mu towarzyszyć. 
Blondyn otwiera drzwi od piekarni i puszcza mnie przodem. Matko, jak ja dawno nie byłam w piekarni, już zapomniałam jak pięknie tu pachnie. 
- Dzień Dobry, co podać? - Odzywa się matka Peety nie zauważając nas.
- Dzień Dobry, mamo. - Odzywa się blondyn.
- No proszę, mój najmłodszy syn postanowił nas odwiedzić. I jeszcze z tą dziewuchą. - Pani Mellark uważnie nas lustruje. 
- Pani Mellark, mogłybyśmy porozmawiać na osobności? - Pytam i rzucam wymowne spojrzenie Peecie. 
- Masz pięć minut. - Matka Peety wychodzi zza lady, krzyczy coś do męża, łapie mnie za łokieć i ciągnie na dwór. Siadamy na ławce przed piekarnią. - Co chcesz mi powiedzieć? - Głos tej kobiety jest zimny jak lód.
- Kocha Pani swoich synów? - Pytam za nim zdążę się ugryźć w język. 
- Oczywiście! Jakim prawem myślisz ,że nie kocham swoich dzieci? - Wbija we mnie wzrok.
- Jakoś dziwnie Pani to okazuje. - Katniss! Ogarnij się! Jak dalej tak pójdzie w czarnym worku Cię wyniosą! - Karcę się w myślach.
- Nie mam czasu na okazywanie uczuć dla nich, poza tym oni są już dorośli. Mają swoje dziewczyny które w zupełności im wystarczają. - Ostatnie zdanie jakoś dziwnie akcentuje. 
- Miłość matki to zupełnie inna miłość od miłości np. mojej do Peety. Gdybym się z nim pokłóciła to do kogo miałby przyjść? U kogo miałby szukać wsparcia? - Zerkam na Panią Mellark 
- U matki. - Szepcze. 
- Peeta dotychczas nie mógł do Pani przychodzić. - Mówię.
- Czemu? - Kobieta uważnie lustruje moją twarz.
- Bo się Pani boi. - Tłumaczę i wstaję. Czy mi się zdaję czy do tej zimnej osoby coś dotarło? 
- Słuchaj, Katniss. - Pani Mellark łapie mnie za ramię. Nigdy jeszcze nie słyszałam żeby zwracała się do mnie po imieniu. - Chcę żeby było jasne ,że ja nigdy Cię nie polubię, mogę ewentualnie tolerować. Masz rację, źle postępuję w stosunku do synów tylko... oni już tacy są. Nigdy ze mną nie rozmawiają, praktycznie nic o nich nie wiem. Niby są moimi synami ale zachowują się... jak całkiem obce osoby. - W głosie matki Peety słychać nutę... smutku. 
- Widzę ,że w sprawie lubienia się mamy takie samo zdanie. - Katniss, zaraz wyniosą Cię w kawałkach! - A co do pani stosunków z synami... pani zrobiła między wami przepaść której nikt z was nie potrafi przeskoczyć... - Milknę.
- Myślisz ,że oni mi wybaczą? - Pyta cicho.
- Znając Peete - na pewno. Niestety nie wiem jak pani reszta synów. - Matka blondyna mocno mnie przytula. Stoję jak sparaliżowana... ta zimna kobieta, która nigdy nie okazywała uczyć... właśnie to robi.
- Dobrze, za dużo czułości. Może nie jesteś taka zła jak myślałam. - Lekko się uśmiecha. Okej... robi się dziwnie... bardzo dziwnie. Rozmawiając z nią czuję się... nieswojo. Zawsze uważałam ją za kobietę... zimną jak lód, cały czas karcącą swoich synów a tu proszę. - Chodźmy już do Peety bo jeszcze zacznie za tobą tęsknić. - Puszcza mi oczko. Ej, ej! Co jej się stało?! To na pewno podstęp... albo sen. 
Wchodzimy do piekarni. Blondyn od razu do mnie podchodzi i przytula a Pan Mellark ciepło się uśmiecha. Ojciec Peety ciągnie mnie na zaplecze pod pretekstem dania mi ciepłego chleba. Oczywiście cel jest zupełnie inny. Czas na rozmowę matki z synem.


sobota, 19 września 2015

Rozdział 64 "Odwiedziny w szpitalu"

Piętnaście komentarzy - nowy rozdział
Budzi mnie słońce przebijające się przed firanki. Odwracam się w stronę Peety i uważnie lustruję jego twarz. Lekki uśmiech na jego twarzy świadczy o tym ,że nie śni mu się żaden koszmar. Dzięki opadającym włosom na jego czoło wygląda jak mały, śpiący chłopczyk. Niech śpi, sen mu się dziś przyda. Zamierzam siedzieć w szpitalu aż do dwudziestej drugiej czyli zamknięcia a znając Peete, będzie siedział tam ze mną.
Dziś zobaczymy moją mamę już po operacji. Cieszę się ,że wszystko poszło dobrze i nie było żadnych komplikacji. Effie znalazła w Kapitolu sklep w którym można kupić tak zwany wypychacz. Kobiety z małymi piersiami oraz kobiety po operacjach w wyniku których straciły pierś mogą kupić tam "sztuczną pierś". Wkłada się ją do biustonosza i nie widać ,że jej się nie ma. Trinket ustaliła ,że jak moja mama będzie na siłach to pojedziemy do tego sklepu.
Ustaliliśmy ,że po wyjściu mamy ze szpitala, na jakiś czas zamieszka z nami u Annie. Moja mama ze szpitala będzie mogła wyjść za równiutki miesiąc. Szczerze mówiąc to wolałabym żeby mogła już być w domu rudowłosej. Niestety przeniesienie jej do tego domu groziło otwarciem się rany po zszywaniu. Rana powinna zacząć się goić w ciągu tych dwóch tygodni a po kolejnych dwóch powinna być już "zlepiona". Gojenie się rany zajmie dobre trzy miesiące dlatego postanowiliśmy zostać aż do wyzdrowienia mamy w czwórce. Długie wakacje połączone z opiekowaniem się mamą po operacji jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
- Dzień Dobry, Ślicznotko. Długo już tak nie śpisz? - Blondyn mówi zaspanym głosem z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry, kochanie. - Całuję go przelotnie w usta. - Może tak z pięć minut. - Odgarniam mu włosy spadające na czoło.
- Dzisiaj przyjeżdża chłopak Johanny z moim synkiem! - Do salonu jak burza wpada uradowana Annie.
- To nie mój chłopak, rudzielcu! - Wrzeszczy z góry Mason.
- Zamierzacie tak iść do szpitala? - Annie uważnie nas lustruje.
- Dopiero wstaliśmy. - Tłumaczę. - Czemu dopiero dziś przyjeżdża Peeter z Willem? - Wypalam.
- Bo Peeter wcześniej się rozchorował i w opiece nas Williamem pomagała mu Delly. - Annie ciepło się uśmiecha.
- Delly nie mogła przyjechać tu z Willem? - Pyta Peeta.
- Nie, ktoś musiał wyleczyć twojego brata. - Rudowłosa puszcza mu oczko.
- Oni są razem?! - W mgnieniu oka koło młodej mamusi staje Johanna.
- Nie są, wiem tylko tyle ,że spędzają ze sobą dużo czasu a jak się spędza z kimś dużo czasu to, to coś znaczy prawda? - Panienka Odair siada na fotelu.
- Ja spędzam dużo czasu z Katniss i popatrz, nie jestem z nią. - Warczy.
- No ale ty i Katniss jesteście przyjaciółkami.
- Najwyżej jej przywalę. - Johanna wzrusza ramionami.
- Po pierwsze, nawet nie jesteście razem a po drugie znowu zaczynasz. - Cedzi Peeta.
- Nie denerwuj mnie i ty! A teraz ruszcie dupencje i się ubierzcie, jakoś nie za bardzo zależy mi na oglądaniu was półnagich, przytulonych. Wyglądacie jak po stosunku. - Ostatnie zdanie wyszeptuje i lekko się uśmiecha. Ja jak zawsze głupio się rumienie, za to Peeta wybucha śmiechem.
Ubrani, po zjedzonym śniadaniu i wypitej kawie idziemy do szpitala. Abernathy, Effie i dziewczynki do szpitala przyjdą o trzynastej czyli za trzy godziny. Johanna się wystroiła mówiąc ,że musi wkupić się w łaski lekarzy. Po jaką cholerę? - Nie wiem.
Do szpitala docieramy po półgodzinnym spacerze. Razem z dziewczynami chciałyśmy biec ale Peeta uznał ,że boli go noga i on woli spokojnie dojść. Oczywiście Johanna zrobiła mu awanturę połączoną z wykładem o jego głupocie. Blondyn nic sobie z tego nie zrobił, wcisnął ręce głęboko do kieszeni i szedł przed siebie. Zdenerwował się, to jasne tylko ,że Johanna nie raz robiła mu takie wykładu i nigdy się tak nie zachowywał. Będę musiała z nim porozmawiać, tylko nie teraz.
Wchodzimy do sali w której aktualnie przebywa moja mama. Leży z zamkniętymi oczami ale nie śpi. Stwierdzam to po sposobie w jaki oddycha, śpiąca osoba ma bardziej... zwolniony.
- Cześć, mamusiu. Jak się czujesz? - Siadam na krześle obok jej łóżka.
- Witaj Katniss, lepiej niż przed operacją. Tylko nie miałam odwagi sprawdzić jednego... czy ja naprawdę nie mam piersi? - Ostatnie słowo wypowiada ciszej, jakby bała się wypowiedzieć tego słowa.
- Niestety tak ale... Effie znalazła taki sklep. - Opowiadam jej o tym sklepie. Mojej mamie zaświeciły się oczy.
- Czyli jednak nie będę... zniekształcona. - Na jej twarz wkradł się wielki uśmiech.
- Jak już mamę wypuszczą ze szpitala i będzie mama na siłach, pojedziemy do tego sklepu. - Peeta kładzie ręce na moich ramionach. Moja mama patrzy na niego ze łzami w oczach. - Przepraszam Panią... nie powinienem tak się do Pani zwracać. - Spoglądam na blondyna, jest czerwony jak burak.
- Och, nie o to mi chodziło. Właśnie tak powinieneś się do mnie zwracać. Tylko... dla mnie Katniss nadal jest małą dziewczynką z dwoma warkoczykami która bawi się ze swoją siostrą i tatą... - Mama milknie i uważnie przygląda się mi i Peecie. - Zanim się obejrzę to wasze dzieci będą się bawić z tobą, Peeta. - Po jej policzku spływają łzy.
- Obiecuję. - Blondyn kładzie rękę na sercu. - Że przy mnie Katniss nie spadnie włos z głowy a naszym dzieciom nic nie zabraknie. - Dobra... robi się dziwnie. Ja nadal trzymam się swojego przekonania z przed igrzysk ,że dzieci w Panem nigdy nie będą bezpieczne. Poza tym... skąd mam pewność ,że kiedyś Głodowe Igrzyska nie zostaną wznowione? Gdyby moje dzieci zostały wylosowane na dożynkach, ja do końca życia nie mogłabym spokojnie zasnąć.
- Trzymam Cię za słowo, Katniss dużo przeszła. Zasługuje na wszystko co najlepsze. - Czuję się niezręcznie. Rozmawiają o mnie tak jakby mnie tu nie było.
- Będę traktował Katniss jak największy skarb, którym zresztą dla mnie jest. - Blondyn obejmuje mnie od tyłu i całuje w policzek.
- Jesteście piękną parą. - Mama uważnie nam się przygląda.
- Dobrze ,że pani ich nie widzi jak są sami. - Wypala Johanna
- A co takiego robią? - Wbija wzrok w czerwonowłosą a ja robię się czerwona jak burak.
- Eee... grają w... karty. - Susan i Annie wybuchają śmiechem.
- Co w tym śmiesznego? Ja z moim mężem też graliśmy z karty. - Mama podejrzenie na mnie zerka a ja speszona spoglądam w stronę blondyna który stoi koło dziewczyn i śmieje się w niebo głosy. Patrzę na niego z miną " Zginiesz marnie" co przyprawia go o jeszcze większy napad śmiechu. - Gdzie Lily, jest już tu, prawda? - Mama wbija we mnie wzrok.
- Jest z Haymitchem, Effie i ich córką. Przyjdą o trzynastej. - Ciepło się do niej uśmiecham.
- To dobrze. Zaraz... zaraz, Effie i Haymitch mają córkę? - Patrzy na mnie zszokowana.
- Tak, Mie. Ma siedem lat. - Blondyn ponownie obejmuje mnie od tyłu i przykłada swój policzek do mojego.
- Matko Boska, Abernathy i dziecko. - Mama cicho się śmieje.
- Witam ciepło i kłaniam się po pas. - Abernathy, jego rodzinka i Lily wchodzą do sali. Lily od razu podbiega do mojej mamy i mocno ją przytula. Mia do mnie podchodzi i wdrapuje mi się na kolana. Effie i Haymitch przytuleni uważnie przyglądają się mojej mamie.
- Witam. - Moja mama spogląda na Mie.
- To nasza córka, Mia. - Mówi cicho Effie.
- Cześć, słoneczko. - Mama ciepło się uśmiecha do córki Effie i Haymitcha.
- Dzień dobry. - Dziewczynka odwzajemnia uśmiech.
- Abernathy, już nie prezydentujesz? - Johanna krzyżuje ręce na piersiach.
- Szczerze mówiąc to jest to bardzo męczące. Chyba pospieszyłem się z tą decyzją. - Mentor patrzy na nią smutnym wzrokiem.
- Ale... na szczęście masz wspaniałą narzeczoną która mu w tym pomaga. - Trinket całuje go w policzek. Zaraz... ona powiedziała narzeczoną?!
- Jak to narzeczoną? - Wypalam.
- Haymitch mi się oświadczył dokładnie tydzień temu. - Kobieta wystawia prawą dłoń w moim kierunku. Uważnie przyglądam się jej skarbowi. Jest cały złoty z białym diamentem na środku.
- Kochana, gratuluje. - Mama ciepło się uśmiecha do przyszłej pani Abernathy.
- Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość...

piątek, 18 września 2015

Rozdział 63 "Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny"

Rozdział pisany z pomocą Zwariowana xD ( Link do jej bloga <Klik> ). 
Dziesięć komentarzy = Nowy rozdział.
Dzisiaj moja mama ma operacje. Wszyscy chcieliśmy zostać w szpitalu i czekać przed salą operacyjną aż do końca operacji ale lekarze nas wygonili mówiąc ,że operacja będzie trwać dość długo i ,że nie ma sensu siedzieć przed salą. Pielęgniarka poleciła nam kawiarnię która znajduje się zaraz koło szpitala. Bardzo niechętnie odchodzę od sali. Peeta przyciąga mnie do siebie i mocno przytula, przychodzi też Johanna, Susan i Annie - Powstał zbiorowy przytulas.
- Dziękuje za wszystko. - Patrzę na wszystkich wokół.
Z niecierpliwością czekamy na lekarzy, atmosfera jest bardzo napięta. Modlę się by wszystko poszło dobrze. Siedzę na krześle i mocno trzymam za ręce Peete i Johanne. W sumie to bardziej Jo trzyma mnie za rękę niż ja ją. Czerwonowłosa ma mocny uścisk. Haymitch trzyma na kolanach Lily i Mie a Effie, Susan i Annie siedzą wtulone w siebie.
Czekamy. 
Od początku operacji minęły trzy godziny. Johanna krąży po korytarzu i przeklina pod nosem. Dziewczyny nadal siedzą na kolanach Abernathego z tą różnicą ,że śpią. Annie, Susan i Effie siedzą obok siebie i wpatrują się w jakiś punkt na ścianie. Peeta rozłożył się na wolnych krzesłach i śpi z głową na moich udach. Ja głaszczę blondyna po głowie i modlę się by ta operacja się już zakończyła.
Czekamy. 
Minęło już pięć godzin. Około godziny temu, Peeta chciał się przekręcić na krzesłach i skończyło się tym ,że spadł na podłogę. Uznał ,że jest mu tam wygodnie i teraz śpi z głową opartą o moje buty. Johanna usiadła na podłodze, opiera się o ścianę i palcami stuka o podłogę. Annie i Susan uważnie się przyglądają Johannie a Effie i dziewczynki siedzą wtulone w Haymitcha.
Czekamy.
Już osiem godzin od początku operacji. Mój ukochany już wstał i teraz siedzi koło mnie z głową opartą o moją głowę. Lily i Mia klaszczą w swoje dłonie mówiąc przy tym jakiś wierszyk. Effie śpi wtulona w Abernathego. Johanna śpi na podłodze a Susan i Annie uważnie lustrują swoje dłonie.
Z sali operacyjnej wychodzi lekarz. Wszyscy jak na komendę wlepiamy w niego wzrok.
- Operacja Marianne Everdeen się udała. Guz został wycięty, niestety nie udało nam się uratować piersi. Pacjentka zostanie przewieziona na inną salę. Wybudzenie nastąpi jutro. - Mężczyzna uważnie lustruje nasze twarze.
- Czemu dopiero jutro? - Johanna uważnie przygląda się lekarzowi.
- Ponieważ, gdybyśmy ją wybudzili dzisiaj, bardzo bolałaby ją klatka piersiowa która została dopiero co zszyta. Jutro nie powinno już jej tak boleć, oczywiście nie mówię ,że w ogóle nie będzie jej boleć. Każdy gwałtowny ruch może spowodować paraliżujący ból. - Tłumaczy po czym odchodzi.
- Dzięki Bogu - Biegnę do blondyna i rzucam mu się w ramiona.
- Będzie dobrze. - Chłopak czule mnie całuje i mocno przytula.
- Możemy ją zobaczyć? - Pytam. Chcę się w końcu zobaczyć z mamą której zresztą nie widziałam paręnaście godzin.
- Pani Marianne śpi, Niech państwo przyjdą jutro. - Lekarz próbuje nas wyprosić, jednak ja nigdzie się nie wybieram.
- Nie obchodzi mnie ,że jesteś jej lekarzem, mam prawo zobaczyć się ze swoją matką. - Krzyczę na mężczyznę.
- Proszę wyjść bo zawołam ochronę. - Warczy.
- Słuchaj koleś, jak dla mnie możesz być nawet magiczną wróżką znoszącą złote jaja ale do jasnej cholery nie próbuj mnie nawet zdenerwować bo to się dla Ciebie źle skończy. - Johanna staje obok mnie z rękami na biodrach.
- Nie wiem czy Pani widzi ale jest to szpital. Pacjenci są tu bo to by się wyleczyć a do tego jest im potrzebny spokój i cisza która Panie zakłócają. Jutro Pani Everdeen będzie wybudzona i będą państwo mogli ją odwiedzić. - Lekarz jest coraz bardziej zirytowany.
- Nie obchodzi mnie kto tu leży i na co choruje. Masz nas wpuścić do Marianne Everdeen! - Wrzeszczy Johanna. Wbiega ochrona.
- Albo wyjdziecie po dobroci, albo siłą. - Podchodzą do nas powoli.
- Radzę się odsunąć. - Mason przybiera pozycję bojową, podchodzą do nas szybciej gotowy do ataku. Czerwonowłosa i ja rzucamy się na ochroniarzy. Peeta i Haymitch cały czas próbują nas odciągnąć jednak po ciosie Johanny w szczękę Abernathego, wycofał się. Mój ukochany wolał nie mieć bliskiego spotkania z ręką rudowłosej, dlatego on też z tego zrezygnował.
Przychodzi jeszcze więcej ochroniarzy. Jeden z nich chwyta mnie w talii i obezwładnia. Kątem oka dostrzegam ,że drugi ochroniarz robi to samo z Johanną. Zakute w kajdanki zostajemy wyprowadzone ze szpitala. Gdy jesteśmy już przed głównymi drzwiami do owego budynku, rozkuwają nas i wchodzą do środka. Peeta bierze mnie na ręce a Haymitch ciągnie Johanne.
 Idziemy do starego domu Annie. Odeszliśmy już dobry kawał od szpitala jednak Peeta nadal mnie niesie. Johanna idzie z głową spuszczoną w dół.
- Peeta, postawisz mnie już? - Pytam. Blondyn bez słowa stawia mnie na ziemi po czym wpycha ręce głęboko w kieszenie i ze spuszczoną głową idzie przed siebie. Mam wrażenie ,że albo jest smutny albo na mnie zły. Zerkam na Annie która delikatnie wzrusza ramionami. Johanna podnosi głowę i rozgląda się. Jej wzrok pada na blondyna.
- Co Ci się dzieje, Mellark? - Warczy.
- Nic... Mason. - Odpowiada tym samym.
- Po cholerę odciągaliście mnie od tego dryblasa. Gdybyście mnie nie odciągali miałby większe siniaki i może złamałabym mu nos. - Marudzi.
- Przestań wreszcie wyolbrzymiać jaka to jesteś silna. - Chłopak warczy na Johanne. Robię wielkie oczy, dziwiąc się ,że po raz pierwszy odgryzł się czerwonowłosej.
- A ty niby silniejszy. - Biegnie i rzuca się na niego. Bach! Johanna leży na ziemi. Wszyscy patrzymy na blondyna z niedowierzaniem. Jak? Przecież zawsze przegrywał z Johanną.
- Masz szczęście ,że dawałem Ci wygrywać, w końcu dziewczyn się nie bije. - Odwraca się i odchodzi. Pomagam dziewczynie wstać i biegnę za nim.
- Co się dzieje? - Łapię go za ramie i patrzę mu w oczy.
- Mam dosyć tego ,że Johanna cały czas się wywyższa, może i Gale umie pobić ale... - Milknie i idzie przed siebie. Biegnę za nim i łapię go od tyłu.
- Przepraszam. - Szepczę mu do ucha.
- Za co? - Odwraca się i patrzy mi w oczy.
- Za to ,że rzuciłam się na ochroniarzy. - Spuszczam głowę w dół.
- Miałaś prawo się wkurzyć. - Łapie mnie za brodę i czule całuje. Gdy odrywamy się od siebie, mocno go przytulam. Jeszcze przez chwilę jego serce szybko bije co świadczy o jego zdenerwowaniu, jednak już po chwili się uspokaja. W objęciach wracamy do przyjaciół który zostali w tym miejscu w którym ich zostawiliśmy.
- Uspokoiłeś się, narwańcu? - Johanna cedzi przez zaciśnięte zęby.
- Jeszcze trochę i znowu będziesz leżeć. - warczy.
- Peeta, nie. - Łapię go od tyłu za brzuch i szepczę do ucha.
- Możemy iść, zmarzniemy tu. - Annie chichocze. Podziwiam ją za to ,że w trudnych chwilach ona potrafi się uśmiechnąć i pocieszyć.
Wszyscy ruszamy do domu rudowłosej. Nasza atmosfera jest dość napięta, Mason zła na Peete ,że jest słabsza, blondyn zły na czerwonowłosą za to ,że się wywyższa. Jest dosyć nie ciekawie. W ciszy docieramy do domu rudowłosej. Ja i Peeta śpimy na materacu w salonie a Annie i dziewczynki w sypialni. Reszta śpi albo na kanapie albo w pokoju Willa na podłodze. Idziemy spać bez kolacji, w milczeniu.

środa, 16 września 2015

Rozdział 62 "Fryzjer i zakupy"

Witajcie, Witajcie, Witajcie! Rozdział pisany przy pomocy Zwariowana xD (Link do jej bloga <Klik>) Następny rozdział w piątek! 
Cała nasza gromadka udaje się do starego domu Annie. O walizkach (oczywiście) nikt nie pomyślał dlatego nie mamy ciuchów na zmianę. Nasza rudowłosa, młoda mama uznała ,że jeżeli chcemy zostać tu dłużej niż dzień - musimy udać się do miasta na zakupy. Peete i Johanne czeka jeszcze dodatkowo fryzjer. Lily będzie pod opieką Haymitcha i Effie.
- Masz ładne dredy. - Śmieje się z chłopaka Annie. - Pasują Ci. - Rudowłosa zaczyna się śmiać, nasza atmosfera jest niezwykle wesoła. Ja, Panna Odair, Johanna, blondyn, Susan i Lily idziemy żartując z ich włosów. Gdy docieramy do domu Annie bierze pieniądze i idziemy na miasto. Pierwszym miejscem do którego idziemy to oczywiście fryzjer.
Muszę ze zdziwieniem stwierdzić ,że tym razem najbardziej niechętną osobą do pójścia do fryzjera jest Johanna. Peeta grzecznie idzie trzymając mnie za rękę i nie marudząc.
- Co Ci się stało? - zdziwiona pytam chłopaka. Blondyn schyla się i przykłada usta do mojego ucha szepcząc: - Nic... - po czym całuje mnie w policzek. Johanna po odstawionej "szopce" z naburmuszoną miną wchodzi do fryzjera.
Siadają na wysokich stołkach i czekają aż przyjdzie fryzjer bądź fryzjerka. Mason cały czas wilkiem patrzy na Peete, dając mu znak ,że po powrocie do domu czeka go niezła awantura. Włosy Jo są posklejane w grube strąki zaś blondyna - zlepione loczki.
Gdy weszli fryzjerzy, wyglądało jakby zaraz mieli zemdleć na widok ich fryzur.
- Co się stało? - Z przerażoną miną pyta Peete. Chłopak tylko uśmiecha nie wiedząc co powiedzieć.
- Mały wypadek z wodą i cukrem. - Śmieję się razem z Annie.
- Czeka nas dużo pracy. - Łapie za głowę blondyna i stara się rozczesać kołtuny, ale coś mu nie wychodzi. Wreszcie poprosił go, a raczej kazał usiąść na krzesełku nad umywalką i zaczął myć mu włosy. Mycie zajęło dobre dwadzieścia minut. Fryzjer doszedł do wniosku ,że bezsensu rozczesywać jego włosy i ,że konieczne będzie ucięcie posklejanych strąków. Blondyn patrzy na mnie błagającym wzrokiem ale ja tylko wzruszam ramionami.
- Jak Pan chce mieć ścięte włosy? - Pyta fryzjer.
- Na łyso! - Krzyczy Johanna która właśnie ma obcinane włosy.
- Mason, grabisz sobie! Jak tylko wyjdziemy stąd to posklejam Ci resztę włosów! - Warczę.
- Tylko spróbuj. - Syczy.
- Spokój. - Annie mówi lekko uniesionym głosem.
- To jak Pan chce mieć ścięte włosy? - Pyta po raz drugi.
- Nie można nic z tym zrobić? - Oburzony pyta fryzjera.
- Można lekko przyciąć ale nie wiem czy to pomoże - Wzdychając odpowiada.
- No niech Pan spróbuje. - Odpowiadam rozkazującym tonem.
- Jak Pani taka mądra to proszę sama to zrobić. - Ironicznie mi odpowiada.
- Nadęty bufonie, to ty jesteś tym cholernym fryzjerem, więc albo Pan przycina te włosy albo inaczej porozmawiamy. - Cedzę przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna spogląda na mnie spode łba.
- Za wyzwiska biorę dodatkową opłatę.
- Nie słyszałeś jej? Albo obcinasz mu te włosy albo my stąd wyjdziemy i rozpowiemy ,że tu pracują osoby które nie mają szacunku dla klientów i... ,że środki które używacie są bardzo szkodliwe a do tego nie myjecie tych zasranych nożyczek i innych fryzjerskich bzdetów. - Mówi Annie ze stoickim spokojem. Drugi raz - drugi raz słyszę jak tak się do kogoś odzywa.
- No już dobrze. - Mężczyzna zaczyna obcinać włosy mojemu ukochanemu. Kątem oka spoglądam Johannę która jest karcona przez fryzjerkę ,ponieważ śmieje się w niebo głosy.
Minęło ładne cztery godziny zanim wyszliśmy od fryzjera.
- Ten bufon nie mógł zrobić tego od razu? - mamroczę pod nosem.
- Widzisz Katniss, było być tak groźna jak Annie to zrobiłby to od razu. - Johanna wybucha śmiechem.
- Idziemy na zakupy? - Rudowłosa pyta śmiejąc się w niebo głosy.
- Muszę? - Pytam niechętnie, nienawidzę zakupów.
- A w czym będziesz chodziła, ciemna maso? - Johanna ironicznie mi odpowiada.
- Rudzielec. - Wypinam język do Mason.
- Ja mam czerwone, daltonistko. - Odwdzięcza mi się tym samym.
Idziemy do centrum Czwórki w którym na potrzeby wypoczynku powstało mnóstwo Centr Handlowych, wesołych miasteczek oraz hoteli.
Na widok tylu sklepów, Johannie świecą się oczy. Z jej oczu zrobiły się dwie latareczki i teraz biega po sklepach. Dosłownie do każdego wpada i wypada. Jako ,że Peeta jest jedynym mężczyznom przebywającym teraz z nami, przypadła mu bardzo ważna rola - Noszenie toreb. Z Annie i Susan idziemy do pierwszego sklepu. Jest to sklep z ubraniami dlatego też blondyn, chcąc uniknąć doradzania nam "czy w tym wyglądamy ładnie, czy przypadkiem nie za grubo?", postanowił poczekać przed sklepem. Susan podchodzi do pierwszych ubrań i zaczyna w nich przebierać. Nim zdążę się zorientować co gdzie jest, do sklepu wpada Johanna. Podchodzi do wieszaków i zaczyna w nich przebierać. Johanna, szybka niczym wiatr - wpada do przymierzalni. Podchodzę do Annie która grzecznie ogląda ubrania wiszące na wieszakach.
- Wybrałaś już coś? - Pytam.
- Coś ty, nie jestem Johanną która potrafi zaopatrzyć swoją szafę w ciągu pięciu minut w najlepsze ubrania. - Rudowłosa chichocze.
- Da Peecie tyle toreb a potem będę musiała słuchać jak jęczy ,że coś go boli. - Mamroczę.
- Najwyżej mu to wynagrodzisz. - Zaczyna jeszcze bardziej chichotać.
- Jak? - Patrzę na nią z dużymi oczami.
- Dobrze wiesz jak. - Puszcza mi oczko.
- Annie... - Jak głupia się rumienię. Nagle przybiega czerwonowłosa krzycząc "pomóżcie mi". Ja i filigranowa dziewczyna zrywamy się niczym huragan.
- Co jest? Co się stało? - Pytamy na jednym oddechu.
- Nie wiem którą kurtkę wziąć. - Patrzy na nas jak na wariatki.
- Weź obie. - Warczę.
- W sumie... może i masz racje. Tam jeszcze była taka piękna sukienka. Wiecie, biała sukienka przed kolana wykonana cała z koronki. - Dziewczyna nadaje jak katarynka.
- Takie sukienki więcej odkrywają niż zasłaniają. - Annie zaczyna chichotać.
- No i co? Mam ładną figurę, cycki i dupę, trzeba uwydatniać swoje dary. - I tyle ją widziałyśmy. Szczerze mówiąc to nie widziałam kogoś kto tak szybko biega. Ta dziewczyna - obładowana torbami w mgnieniu oka przebiegła pół sklepu. Znając Johanne, nakupuje miliony ciuchów z czego połowy nie zabierze bo... albo nie będzie miała miejsca albo najzwyczajniej w ściecie o nich zapomni.
- Katniss, kupmy Ci coś seksownego... wiesz dla Peety. - Rudowłosa puszcza mi oczko a ja ponownie jak głupia się rumienie.
- Katniss i coś seksownego? Dla Peety jak założy na siebie worek to będzie wyglądać seksownie. - Jakim cudem ta dziewczyna stoi za mną jak jeszcze dosłownie sekundę temu stała w drugim końcu sklepu?!
- W takim razie idziemy po worki. - Kwituje Annie.
Wchodzimy do sklepu z seksowną bielizną. Peeta nawet nie myśli ,że to dla mnie ma być ta bielizna.
- Przymierz tą i tą i tą. - Johanna dała mi chyba z dziesięć par bielizny, a Annie co mnie zdziwiło ponad dwadzieścia. Wchodzę do przymierzalni. Co one mi tu dały - myślę łapiąc się za głowę. A to w koronkę w pięciu kolorach każda a to z wycięciami a to cuda nie widy. Kupiłam pięć czarnych, czerwonych w koronkę i siedem z wycięciami też czarne, czerwone i pomarańczowe jak zachód słońca - ulubiony kolor blondyna. Ja i Johanna dajemy chłopakowi torby z napisem "sexyshop", a on patrzy się z wielkimi oczami. Czerwonowłosa okłamuje Peete ,że to jej, nie chcąc popsuć mu niespodzianki.
- Teraz buty! - Krzyczy uradowana Johanna i ciągnie mnie do sklepu z butami.


niedziela, 13 września 2015

Rozdział 61 "Cukier i woda"

Cześć, Czołem, Witajcie! Zapraszam na bloga koleżanki <Klik> / Nowy rozdział w środę! 
Gale prowadzi nas już dłuższy czas. Mam wrażenie ,że powstrzymuje śmiech. Susan nie spuszcza z wzroku Hawthorna, mam tylko nadzieję ,że się w nim nie zakochała. Johanna patrzy na niego nienawistnym wzrokiem za to Annie promiennie się uśmiecha. Nie wiem skąd w tej kobiecie tyle radości. Z twarzy Peety dla odmiany nie mogę nic wyczytać, idzie przed siebie mocno ściskając moją dłoń.
Dzielnica w jakiej idziemy w ogóle nie jest podobna do Kapitolu. Jest tu czarno, szaro, innymi słowy brudno. Te ulice przypominają mi Ćwiek. Różni się tylko tym ,że nie ma tu straganów. Nie wiem czemu wolał zamieszkać w tej części Kapitolu niż w tej bardziej... kolorowej. Chociaż z drugiej strony... oczopląsu można tam dostać. Najlepiej mieszkać w dystryktach, nie jest tam ani za jaskrawo ani za ciemno. Nie wyobrażam sobie mieszkać w Kapitolu gdzie cały czas jest głośno i tak kolorowo.
Jeszcze gdyby mieszkali tu ze mną przyjaciele to może bym tu wytrzymała ale gdybym sama tu musiała mieszkać - zwariowałabym.
- Mellark, co Ci się stało w ten szpetny ryj? - Hawthorne wybucha śmiechem.
- Został pobity. - Warczę.
- Ciekawe przez kogo. - Uważnie lustruje mojego ukochanego.
- Przeze mnie. - Syczy Johanna.
Gale wybucha jeszcze większym śmiechem.
- Pobiła Cię taka malutka, słodziutka kobieta? - Duka przez śmiech.
Moja kochana przyjaciółka wybucha. Podchodzi do szatyna i z całej siły go policzkuje. Cios był taki mocny ,że Hawthorne upadł.
- I co taka słodziutka, malutka dziewczynka? - Warczy.
- Nie spodziewałem się tego. - Broni się.
- Ty się niczego nie spodziewasz, gdybym ci powiedziała pięć minut wcześniej ,że Cię uderzę nie spodziewałbyś się tego. - Mason pluje mu w twarz.
- Ty wredna...
- Jak podniesiesz na nią rękę to przysięgam ,że Ci ją utnę. - Przerywa mu mój ukochany.
- Słuchaj mnie, paskudo. Albo grzecznie zaprowadzisz nas do domu albo Johanna nie będzie już taka delikatna. - W życiu nie słyszałam takiej Annie. Jej głos jest stanowczy można powiedzieć ,że wręcz na niego warczy. Patrzę na nią z lekkim uśmiechem a ona puszcza do mnie oczko. - Albo teraz wstaniesz albo Peeta Cię podniesie. Tylko ostrzegam... nie odpowiadam za podbite oczy, rozcięte wargi albo ewentualnie skręcony kark.
Gale powoli wstaje i idzie przed siebie. Mam dziwne wrażenie ,że przestraszył się Pani Odairowej.
Rudowłosa idzie teraz koło mnie i Peety i dumnie się uśmiecha. Johanna mam wrażenie ,że zaraz się rzuci na Hawthorna w przeciwieństwie do Susan która nadal robi maślane oczy do niego.
Idziemy dobrą godzinę. W końcu dochodzimy do bloku w którym on mieszka. Mieszkanie nie jest duże, ma może z trzy pokoje. Po wystroju pomieszczeń można bez trudu stwierdzić ,że to Kapitolińskie mieszkanie. Wszędzie jest kolorowo, szklany duży stół stoi na środku pokoju, bardzo miękkie, jaskrawe dywany.
Rozglądam się po salonie szukając Lily. Gale chyba to zauważa ,ponieważ mówi:
- Mała jest w pokoju mojego rodzeństwa.
Szatyn otwiera drzwi do jakiegoś pokoju. Na łóżku siedzi Lily, Rory, Posy oraz Vick. Gdy przekraczam próg, cztery pary oczu są wpatrzone we mnie.
- Katniss. - Dziewczynki mocno mnie przytulają.
- Cześć, kwiatuszki. - Ściskam je.
- Lily, wracasz do Katniss i Peety. - Mówi chłodno Gale.
Mam wrażenie ,że ta dziewczynka się go boi. Jakoś dziwnie na niego spojrzała po czym mocniej się we mnie wtuliła. Biorę ją na ręce i wynoszę z pokoju. Ręce dziewczynki są mocno zaciśnięte wokół mojej szyi, gdyby to był ktoś inny pomyślałabym ,że chce mnie udusić. Johanna, Susan, Annie i Peeta stoją w przed pokoju. Wyglądają jak dzieci we mgle, rozglądają się po pomieszczeniu i stoją jak słupy. Gdy mnie zauważają, podchodzą do mnie i uważnie przyglądają się Lily.
- Cześć, mała. Johanna jestem. - Jo delikatnie się uśmiecha. - A to Annie i Susan.
- Lily. - Odpowiada nieśmiało. - Możemy już stąd pójść? - Pyta z nadzieją.
- Oczywiście. - Odpowiada jej Peeta.
Przez całą drogę do poduszkowca, Lily nawet nie myśli o tym by zejść z moich rąk. Mocno się do mnie przytula i wtula w moje włosy. Mam wrażenie ,że płacze, tylko nie wiem czemu. Czy tak się cieszy ,że mnie widzi? Czy dlatego ,że cieszy się ,że opuszcza dom Gale?
W poduszkowcu, dziewczynka nadal mocno mnie przytula - z tą małą różnicą ,że siedzi mi na kolanach. Koło mnie siedzi Annie która głaszcze ją po głowie.
Przede mną klęka Johanna, kładzie rękę na kolanie Lily i bardzo cichym głosem pyta:
- Kwiatuszku, co się stało?
Dziewczynka spogląda na Johannę i mocniej się do mnie przytula.
- Ciocia Marianne nie żyje, prawda? - Chlipie.
Spoglądam zaskoczona na Jo. Czemu ta mała myśli ,że moja mama nie żyje?
- Ciocia żyje a co więcej - jak wyzdrowieje to będziesz mieć ją jeszcze dłuugo na głowie.
- Ale ten pan mówił ,że ciocia nie żyje. - Patrzy na mnie jakby przyłapała mnie na kłamstwie.
- Ten pan, królewno ma nierówno pod sufitem. Mama Katniss żyje i przygotowuje się do ważnej operacji. - Blondyn siada obok mnie.
- A czemu ta Pani jest smutna? - Jej mała rączka wskazuje na Susan która siedzi z czerwonymi oczami od płaczu.
- Bo wiesz... spodobał mi się ktoś kto jest bardzo zły. Wyrządził dużo krzywdy Katniss i Peecie. - Jej wyznanie mnie szokuje. Czyli... Gale jej się podoba.
- Chodzi Pani o tego dziwnego wysokiego Pana? - Lily uważnie jej się przygląda.
- Dokładnie, promyczku. - Susan wstaje z fotela, podchodzi do Annie i mocno ją przytula.
- Mi się podobają róże przed domem Cioci i nie płaczę z tego powodu. - Szepcze mi wprost do ucha.
- To jest troszkę inny... typ podobania. Prawdopodobnie Susan się zauroczyła. - Odpowiadam jej tym samym. Lily patrzy na mnie jak na kogoś głupiego.
- Przecież to jest bez sensu. - Zamyśla się na moment. - A  ty też kiedyś byłaś zauroczorona czy coś tam? - Uważnie mi się przygląda. Wyczuwam na sobie wzrok wszystkich, przecież wiedzą jaka będzie odpowiedź.
- No ba, i zdradzę Ci coś jeszcze - nadal jestem.
- Taak? A w kim? - Wszyscy uważnie mi się przyglądają.
- W Peecie. - Odpowiadam z uśmiechem. Czuję na policzku ciepłe usta mojego ukochanego.
- Miłość jest dziwna. - Mała wypowiada te same słowa co kiedyś Johanna. - Skąd masz pewność ,że ta druga osoba Cię kocha? - Uważnie mi się przygląda.
- Po czynach, słowach. - Zaczynam.
- Jakbyś zobaczyła co robią Peeta i Katniss to od razu byś wiedziała ,że to prawdziwa miłość. - Johanna mi przerywa.
- A co takiego robią. - Dziewczynka uważnie jej się przygląda.
- Trzymają się za ręce, przytulają, całują. - Wymienia.
- I to świadczy o miłości? - Lily jest naprawdę zdziwiona.
- Nie księżniczko, prawdziwa miłość to taka która przetrwa wszystko. Gdy ktoś kogoś naprawdę kocha jest gotowy wskoczyć za nim w ogień. - Tłumaczy jej Peeta.
- A ty byś wskoczył w ogień za Katniss?
Mój ukochany niemal natychmiastowo odpowiada:
- Wskoczyłbym za nią bez wahania.
- A ty Katniss, co sądzisz o miłości? - Mała zwraca się do mnie.
- Jak się kogoś kocha, to nie da się żyć bez swojej ukochanej osoby. To jest trochę tak jak z powietrzem - bez powietrza długo nie przeżyjesz. - Ciepło się do niej uśmiecham.
- Miłość jest dziwna, ja bym nie wskoczyła za kimś w ogień. - Lily się zamyśla.
- Jeszcze jesteś za młoda ta takie miłości. - Chłopak wtula się w moje włosy.
- A ty za stary. - Dziewczynka wystawia język. Wszyscy wybuchają śmiechem. - Do jakiej operacji przygotowują ciocię? - Poważnieje.
- Będą jej usuwać guza z piersi. Być może nawet straci pierś. - Odpowiada Annie.
- Bez piersi da się żyć, najważniejsze żeby wyzdrowiała. - Dodaję.
- Ale potem będzie już zdrowa, prawda? - Dziewczynka smutnieje.
- Tak, zobaczysz, jeszcze nie raz będziecie się bawiły w morzu. A gdy ciocia wyzdrowieje - zostaniemy u was przez parę miesięcy. Będziemy musieli się nią zająć a przy okazji będziemy się też zajmować tobą.
- Ale mną nie trzeba się zajmować, jestem już dorosła. - Mówi z dumą w głosie.
- Dorosłym ,kwiatuszku jest się od pełnoletności. - Całuję ją w czółko.
- A od kiedy jest się pełnoletnim? - I tu mnie ma. Ostatnio pełnoletnim było się chyba po dwudziestym pierwszym rokiem życia ale teraz Haymitch coś tam pozmieniał i jest albo od osiemnastego albo dziewiętnastego.
- Od osiemnastego roku życia, promyczku. - Odpowiada jej Annie.
- Aa, to ja będę pełnoletnia za równiutkie dziesięć lat. - Mówi z dumą.
- No może nie takie równiutkie, kiedy masz urodziny? - Pyta Susan ciepłym głosem.
- Dwunastego października. - Uważnie jej się przygląda.
- Za dwa miechy będziesz mieć dziewięć lat, księżniczko. - Peeta mówi z uśmiechem.
- Zrobimy Ci super imprezę, co powiesz na ognisko?
- Taak! Już się nie mogę doczekać! - Lily tryska entuzjazmem.
- I kupimy Ci taką górę prezentów. Katniss, ja, Susan i Annie zabierzemy Cię na zakupy i będziesz mogła sobie wybrać co tylko chcesz - Oczywiście zapłacimy my. - Johanna puszcza jej oczko.
- A co z Peetą?
- Peeta będzie rozpalał ognisko razem z Peeterem. - Uśmiecham się do niej.
- Kto to Peeter?
- To mój brat, były chłopak Johanny. - Tłumaczy mój ukochany.
- Czekaj... Peeter to chłopak Pani Johanny a ty jesteś chłopakiem Katniss? - Uważnie mu się przygląda.
- Tak. - Potwierdzam.
- On nie jest moim chłopakiem! - Fuczy Mason.
- To wszystko jest pogmatwane, jak można być czyimś chłopakiem albo dziewczyną?
- W sensie ,że jest się w związku. Ja jestem w związku z Katniss a Johanna jest w związku z Peeterem. - Tłumaczy jej Peeta. Takiej wkurzonej Johanny to ja jeszcze nie widziałam. Podchodzi do stoliku z napojami, nalewa do szklanki wodę i miesza z cukrem. Podchodzi do Peety i tą mieszankę wylewa na jego głowę. Nie wymieszała dobrze cukru, dzięki czemu włosach blondyna jest właśnie on.
- Już wiesz ,że nie jestem z Peeterem? - Warczy.
- Nie. Johanna Mason jest z Peeterem Mellarkiem! - Krzyczy po czym zaczyna uciekać. Johanna łapie za dużą butelkę i zaczyna się ganiać z Peetą. Lily, Susan i Annie zaczynają się głośno śmiać a ja się modlę o to by niczego nie rozwalili.
- Peeta, chodź! Dredy ci zrobię! - Krzyczy po czym obsypuje go cukrem.
- Jak będziesz spać to utnę ci te kudły! - Krzyczy do niej blondyn.
- Będę spała z nożem i najwyżej łapę ci utnę. - Wystawia język w jego kierunku a on oblewa ją wodą.
- Wiecie ,że będą wam się bardzo włosy lepić, prawda? - Pyta Susan śmiejąc się.
Blondyn dotyka swoich włosów. Patrzy na Jo jak dziecko które właśnie dowiedziało się ,że Święty Mikołaj nie istnieje.
- No kurde, Johanna. Będziesz mi je myć! - Warczy.
- Posrało Cię, dobrze ,że ja nie mam dredów. - Dziewczyna zaczyna się śmiać a Peeta obsypuje ją cukrem. - Przegiąłeś, kretynie! - Teraz ganiają się i obsypują na przemian cukrem i polewają wodą.
- Przeczuwam przymusowego fryzjera. - Odpowiadam zrezygnowana. Ostatnio zabranie Peety do fryzjera zajęło mi około tygodnia. Zawsze wykręcał się bólem głowy, ręki, nogi lub jakimś ważnym spotkaniem. Musiałam mu zrobić awanturę a potem wykład o tym dlaczego powinien wyjść do fryzjera żeby postanowił tam pójść,
- Nie da się tego inaczej zrobić? - Zrezygnowany Peeta siada obok mnie.
- Mogłeś się nie bawić cukrem i wodą. - Całuję go w policzek. Blondyn przyciąga mnie do siebie i wyciera swoją głowę o moją koszulkę.
- Teraz właśnie wszystko pogorszyłeś. - Annie wybucha śmiechem.
Poduszkowiec ląduje a my z niego wysiadamy. Ludzie dziwnie patrzą na Peete i Johanne w poczochranych włosach pokrytych cukrem i mokrych ubraniach. Blondyn próbuje się jakoś mną zakryć ale szczerze mówiąc słabo mu to wychodzi.

sobota, 12 września 2015

Rozdział 60 "Cza­sem ma­my da­ne, nie w pełni osobowe."

Dziesięć komentarzy - Nowy rozdział
Siedzimy w poduszkowcu i lecimy do czwartego dystryktu. Siedzę wtulona w Peete i pozwalam łzą płynąć. Haymitch trzyma na kolanach Mie i mocno przytula ją i Effie. Susan, Annie i Johanna siedzą przytulone. Will został z Peeterem w dwunastce.
W głowie mam tylko jedno pytanie : Dlaczego ja muszę stracić najbliższych? Kto będzie następny Peeta? Johanna? A może Annie i Will?
Jestem chodzącym pechem. Każdego kto jest mi bliski spotyka coś złego. Dlaczego to mnie nie może spotkać coś złego? Dlaczego akurat moja mama?
- Katniss... musisz wiedzieć ,że ja nie mogę nic zrobić. Nie mogę wziąć badyla, machnąć nim i sprawić ,że twoja Marianne wyzdrowieje. Przepraszam. - Mentor patrzy na mnie zeszklonymi oczami. Zaraz... on płacze. Haymitch który nigdy nie płakał właśnie to robi...
- Ja nie oczekuje tego od Ciebie. - Szepczę.
- Zrobimy wszystko żeby z tego wyszła. - Chlipie Effie.
Poduszkowiec ląduje a my szybko z niego wybiegamy. Boję się tego co zaraz zobaczę. Moja mama - silna kobieta... teraz będzie leżeć na szpitalnym łóżku podpięta do setek aparatur.
Przez cały lot oraz po wyjściu z poduszkowca trzymałam Peetę za rękę. Boję się ,że i on... może mnie opuścić.
Idziemy długim korytarzem, do puki drogi nie zajdzie nam lekarz.
- Dzień dobry, gdzie leży moja mama? - Pytam drżącym głosem.
- Witam, Panna Everdeen, tak?
- Niech Pan nas zaprowadzi do Marianne Everdeen a nie pieprzy głupoty. - Warczy Johanna.
- Dobrze, proszę za mną.
Zatrzymujemy się przed wejściem do jakiejś sali. Lekarz coś do nas mówi lecz ja go nie słucham. Po paru minutowym wykładzie lekarza, wpuszcza nas do środka. Moim oczom ukazuje się blada kobieta z chustą na głowie. Pierwszy raz od czterech godzin puszczam rękę Peety. Podchodzę do mamy, siadam na stołku obok jej łóżka i łapię ją za dłoń.
- Mamo, czemu mi nie powiedziałaś? - Pytam łamiącym głosem.
- Córeczko, nie chciałam Cię martwić. Ostatnio kiedy się widziałyśmy byłaś załamana. - Odpowiada  słabym głosem.
- Jakbyś powiedziała mi to wcześniej... to może dałabym Ci radę pomóc. - Zaczynam płakać.
Czuję czyjąś rękę na ramieniu, podnoszę głowę do góry i widzę Peetę.
- Peeta, mam prośbę. - Zaczyna moja mama. - Pogódź się ze swoimi rodzicami, po mimo zachowania Adele... ona Ciebie, Was bardzo kocha.
- Pani Everdeen, nie wiem czy to dobry pomysł. Wolałbym uniknąć kłótni.
- Skończ już z tą "Panią Everdeen", kiedyś będziemy rodziną a im wcześniej zaczniesz nazywać mnie mamą to tym szybciej się przyzwyczaisz.
- Dobrze , mamo. - Blondyn jest mocno zdziwiony. Moja mama lekko się uśmiecha.
- A ty, Haymitch... zamij się nimi.
- Nie Marianne, nie będę się nimi zajmował ,ponieważ zrobisz to sama. załatwimy Ci najlepszą opiekę, zrobimy wszystko ,żebyś wyzdrowiała. - Głoś Haymitcha jest stanowczy.
- W sumie to jest coś... co byście mogli dla mnie zrobić.... - Mama zawiesza głos.
- Co? - Pytam.
- Guza w mojej piersi da się usunąć. - Wyjaśnia.
- Jak? - Pyta Peeta.
- Operacja... tylko ona jest kosztowna... bardzo kosztowna.
- Mamusiu, dam Ci te pieniądze. Zrobię wszystko żebyś wyzdrowiała. - Mocno ściskam jej dłoń.
- Tylko... ta operacja nie daje 100% pewności ,że wyzdrowieje się z tej choroby. Nie chcę was narażać na wielkie koszty mojego leczenia.
- Pieniędzy mamy aż za dużo. - Annie ciepło się uśmiecha.
- Nie będę miała jak wam oddać.
- Dlatego nie będziesz nam ich oddawać, uznaj to jako... prezent. - Effie wyciera łzy i poprawia makijaż.
- Mamo, gdzie jest Lily? - Pytam.
- W Kapitolu z Galem. Jak się dowiedział o mojej chorobie, zaproponował pomoc.
- Ten Gale który chciał zabić Peete i zmusić mnie do bycia z nim? - Warczę.
- Katniss, nie denerwuj się. Przecież nie mogłam wziąć jej ze sobą do szpitala.
- I też zadzwonić do mnie i poprosić o zaopiekowanie się nią.
- Mamo, przepraszam ale ja muszę jechać do Kapitolu po Lily, nie zostawię jej z nim. Effie załatwisz mi poduszkowiec? - Pytam.
- Oczywiście, jak już przywieziesz ją tu to ja i Haymitch możemy się nią zająć.
- Dziękuje, jedzie ktoś jeszcze?
Ręce Johanny i Susan wystrzeliwują w górę.
- Nie puszczę was samych. - Blondyn wzdycha.
- Skoro wy jedziecie to ja też. - Annie szeroko się uśmiecha.
Effie wyjmuje telefon i wychodzi z sali. Mia bawi się z Annie i Susan a Haymitch rozmawia z Peetą.
Z jednej strony jestem szczęśliwa bo mama może wyzdrowieć ale z drugiej jestem na nią wściekła. Jak można dać Galewi dziecko pod opiekę?! Hawthorne tak się nadaje na opiekunkę jak ja na baletnice. Co prawda zajmuje się swoim rodzeństwem ale już nikt nie wie w jakich oni warunkach żyją, czy mają co jeść i czy poświęca im swój czas. Szczerze mówiąc to Haymitch jest już lepszą niańką od niego.
- Poduszkowiec już czeka. - Do sali wchodzi Effie.
~*~
Lot do Kapitolu trwał około trzech godzin. Johanna była tak zadowolona ,że się spotka z Galem ,że aż rozwaliła stół w poduszkowcu. Susan i Annie przespały cały lot, w sumie to im się nie dziwię, połowę dnia spędziły w poduszkowcu.
Teraz chodzimy ulicami Kapitolu i szukamy dzielnicy w której mieszka Hawthorne z rodzeństwem. Oczywiście musiał wybrać takie miejsce ,żeby nawet Haymitch nie wiedział gdzie to jest. Susan, Johanna i Annie idą pod rękę, ja i Peeta idziemy za nimi trzymając się za rękę.
- Ej to nie ta pierdoła? - Pyta Johanna.
- Jaka pierdoła? - Pytam.
- No Hawthorne, tam stoi. - Wskazuje ręką na ławkę na której siedzi jakiś szatyn.
- A dzieci gdzie są? - Susan uważnie się jej przygląda.
- Skąd ja mam to wiedzieć, co ja jego cieniem jestem? - Warczy.
- Może do niego pojedziemy a nie się na niego gapicie? - Cedzi Peeta.
- Idź przodem. - Johanna pcha Peete do przodu.
- A co ja pies jestem?
- Z tego co wiem to jesteś mężczyzną chociaż... ja ci w majtki nie zaglądałam. Co tam się kryje wie tylko Katniss. - Mason stara się mówić rozmarzonym głosem. Od razu się rumienie.
- Kotna, cześć! - Hawthorne się drze.
Szybko biegnę w jego kierunku. Gale rozkłada ręce jakby liczył na to ,że go przytulę. Jego niedoczekanie. Staję od niego jakieś dwa metry.
- Gdzie Lily? - Warczę.
- W domu z dzieciakami.
- Zostawiłeś dzieci bez opieki? - Wrzeszczę.
- Nie, Rory jest na tyle duży ,że może już się sam zajmować rodzeństwem.
- Przyprowadź tu Lily.
- Dobrze, chodź.
Już po chwili cała nasza gromadka idzie za Hawthornem. Peeta mocno trzyma mnie za rękę. Johanna patrzy na Gale tak jakby chciała go zabić za to Susan patrzy na niego maślanymi oczami.

piątek, 11 września 2015

Rozdział 59 "Choroba"

Nowy Rozdział - 8 komentarzy
Siedzimy w salonie i rozmawiamy o mojej rozmowie z Agnes. Peeta cały czas z dumą wspomina teksty które mówiłam do tego pustaka. Szczerze mówiąc nie wiem czemu wszyscy się tym tak ekscytują. Ten plastik zarywał do Peety. Mogę się założyć ,że postąpiłby tak samo jak ja.
Leżę na kanapie a wszyscy wokół mnie chodzą i opowiadają o Agnes mocno gestykulując przy tym rękami. Annie stoi przede mną z Willem i nic nie mówi, tylko się patrzy.
- Ciemna maso, opowiadaj. - Johanna siada mi na brzuchu.
- Ważysz tonę, złaź. - Spycham ją. - Co mam ci opowiadać? - Pytam zdezorientowana.
- O czym ty tak myślisz? - Pyta Effie
- O słowach dziewczyny Peety. - Warczę.
- My też ale czemu mówisz o sobie w trzeciej osobie? - Haymitch wbija we mnie wzrok.
- Nie uwierzycie czego się dziś dowiedziałam. - Ironicznie się uśmiecham.
- Czego, kochanie? - Blondyn łapie mnie za rękę ale ja ją cofam.
- Byliście taką piękną parą, było wam tak dobrze. - Warczę. - Katniss, kocham Cię od zawsze. - Cedzę. Wstaję z kanapy i idę na górę. Słyszę krzyki, to chyba Johanna wrzeszczy.
Normalnie nie wkurzyłabym się za to ,że on spotykał się z kimś przede mną tylko... po co te kłamstwa "Kocham Cię od zawsze na zawsze". Jego sytuacje pogorszyła też radość gdy ona do nas podeszła.
Rzucam się na łóżko, nie płaczę - po prostu leżę. Zanurzam twarz w miękkiej pościeli i próbuję wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie na zachowanie Peety - niestety nic mi nie przychodzi do głowy.
Drzwi się otwierają, ktoś delikatnie siada obok mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. To nie Peeta, to ręka kobiety. Filigranowa, delikatna dłoń.
- Opowiesz mi co się dzieje? - Pyta cicho.
- Annie. - Szepczę. Gwałtownie się podnoszę i mocno ściskam dziewczynę. - Po co mi mówił ,że mnie kocha od zawsze skoro to nie prawda? Czemu on się tak ucieszył jak ją zobaczył? - Pytam błagalnym tonem.
Dziewczyna delikatnie głaszcze mnie po głowie.
- Kochana, nie znam odpowiedzi na te pytania. - Odpowiada smutnym głosem. - Ale... możesz spytać o to Peete.
- Nie, nie będę się go o nic pytać. - Warczę.
- Nie chciałam Cię wkurzyć, ale Katniss, pomyśl. Gdzie znajdziesz odpowiedź na nurtujące Cię pytania? Właśnie u ich źródła.
- Już nie będzie ci zawracał... nosa. - Do pokoju wchodzi Johanna. Ma poczochrane włosy i zaczerwienione knykcie.
- Co mu zrobiłaś? - Pytam z przerażeniem.
- Obiłam mu trochę buźkę... trochę bardzo... chyba złamałam mu nos i... chyba rękę... w każdym razie coś pstryknęło. - Delikatnie się uśmiecha.
- Johanna, zwariowałaś?! - Krzyczy Annie.
- Nie, rudzielcu. Skrzywdził Katniss... powinien cierpieć tak jak ona.
- Idę do niego. - Gwałtownie podnoszę się z łóżka. Po mimo tego co mi zrobił ja i tak się o niego martwię.
- Katniss, ja wiem ,że ty jesteś ciemną masą, bez mózgiem i idiotką ale zastanów się... Po co go pobiłam? Żeby dał ci S-P-O-K-Ó-J.
- Dobra, porozmawiamy później. - Warczę.
- Potem mi tylko nie gadaj ,że on Cię krzywdzi. Nie pomogę Ci. - Cedzi przez zaciśnięte zęby i wychodzi.
Spoglądam na Annie, dziewczyna wstaje z łóżka bierze mnie za rękę i obie wybiegamy z domu. Trzema susami pokonujemy odległość mojego domu do domu Peety. Wchodzimy bez pukania.
Annie idzie do kuchni - ja do salonu. W salonie go nie ma więc idę na górę. Sprawdzam najpierw sypialnie. Uważnie się rozglądam, nigdzie go nie ma. Już mam wychodzić i wtedy słyszę krzyk dobiegający z łazienki. Szybko tam biegnę.
Nie zawracam sobie głowy pukaniem, wchodzę do łazienki. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to Peeta. Stoi nad umywalką i przyciska do nosa jakąś ścierkę. Ścierka oraz zlew są całe we krwi.
- Peeta. - Szepczę i podchodzę do niego.
- Katniss? - Patrzy na mnie jakby zobaczył ducha. Odkłada ścierkę i chce do mnie podejść. Jakoś nie za bardzo mi się widzi być cała we krwi więc go wymijam, łapię za ścierkę i delikatnie przykładam mu ją do nosa.
- Katniss, przepraszam ,że ci nie powiedziałem. - Patrzy na mnie wzrokiem pełnym smutku.
- Później o tym porozmawiamy. - Uważnie przyglądam się jego nosowi. - Johanna nie źle Cię urządziła. Wiesz ,że powinien zobaczyć Cię lekarz?
- Katniss, wszędzie was szukam. - Do łazienki wchodzi zdyszana Annie.
- Już wszystko dobrze, zajmę się nim. - Ciepło się do niej uśmiecham.
- No... dobrze, jak coś to będę w domu. - Rudowłosa posyła mi uśmiech po czym wychodzi.
- Masz jeszcze jakieś ścierki? - Zwracam się do chłopaka.
- Tak, są tam - Ręką wskazuje na szafkę nad zlewem. Podchodzę do niej i biorę dwie. Jedną podaję blondynowi a drugą moczę i czyszczę zlew. Zakrwawionej nie będę już nawet próbować czyścić ponieważ wątpię żeby udało się zmyć z niej krew.
- Boli Cię ręka? - Pytam.
- Tak. - Odpowiada.
- Możesz nią ruszać?
- Tak.
- Chociaż tyle dobrego. Przepraszam za Johanne... ona zbyt... emocjonalnie podchodzi do niektórych spraw. - Jest mi naprawdę przykro. Z mojego powodu teraz Peeta prawdopodobnie ma złamany nos.
- Kochanie, przecież to nie twoja wina. - Podchodzi do mnie i łapie za rękę.
- Mogłam się nie wściekać tak z powodu Agnes... tylko... ty tak się ucieszyłeś jak ją zobaczyłeś a potem ona powiedziała ,że byliście parą i wyskoczyła z tym tek... - Nie dane jest mi dokończyć ponieważ Peeta przerywa mi pocałunkiem.
- Byłem z nią bo chciałem... wzbudzić twoją zazdrość. - Jego policzki zalewają lekkie rumieńce. - Ale chyba mi się nie udało.
- Chyba jednak Ci się udało. - Odpowiadam z lekkim uśmiechem. Jak byłam mniejsza to nie raz widziałam Peete w towarzystwie rudej dziewczyny. Ona zawsze się do niego strasznie kleiła a on mam wrażenie.. ,że patrzył na mnie. Ale oczywiście wtedy szybko wypierałam myśl o jakichkolwiek amorach. Pamiętam ,że zawsze kiedy ona tak do niego się kleiła miałam ochotę ją zabić... matko jak ja jej wtedy nienawidziłam, naturalnie nie wiedziałam czym była spowodowana moja złość na tą dziewczynę. Teraz już wiem.
Blondyn patrzy na mnie pytająco więc kontynuuję.
- Jak widziałam jak ta dziewucha się do Ciebie klei... miałam ochotę zrobić jej coś złego. Niestety wcześniej nie wiedziałam czym było to spowodowane.
- Niemożliwe. - Patrzy na mnie jakbym oznajmiła mu ,że umiem latać. - Katniss Everdeen była o mnie zazdrosna! - Szeroko się uśmiecha.
- Katniss, ze szpitala dzwonią! - Wrzeszczy ktoś z dołu.
- Co chcą?!
- To bardzo ważne, Katniss. - Głos tej osoby się łamie.
Wybiegam z łazienki i najszybciej jak potrafię zbiegam na dół. Haymitch jedną ręką trzyma płaczącą Effie a drugą ręką telefon.
- Tak mi przykro, skarbie. - Zwraca się do mnie mentor.
Moje serce momentalnie zaczyna szybciej bić. Drżącą ręką biorę telefon Haymitcha.
- Dzień Dobry, tu Katniss Everdeen. - Zaczynam.
- Dzień Dobry, jest Pani córką Marianne Everdeen? - Pyta chyba lekarz.
- Tak.
- Pani mama chciałaby się z Panią zobaczyć. Nie zostało jej dużo czasu.
- Co jej się stało? - Pytam łamiącym głosem.
- Nic Pani nie wie o stanie matki? - Pyta ze zdziwieniem. - Pani mama jest chora na nowotwór piersi. Marianne Everdeen choruje na nowotwór od około sześciu miesięcy. Na prawdę nic Pani o tym nie wiedziała?
- Nie. - Po moich policzkach płyną łzy. - Będziemy jutro. Do widzenia. - Rozłączam się.
Nie mogę jej stracić, ona musi żyć. Straciłam już tatę i Prim... nie mogę stracić jeszcze jej.

środa, 9 września 2015

Rozdział 58 "Złość piękności szkodzi."

Rozdział w piątek
Peeta zabrał mnie na spacer. Cieszę się ,że w końcu znalazł czas dla mnie. Dawno nie spędzaliśmy czasu razem. Już zapomniałam jak to spędzać czas z ukochaną osobą. Dawno nie czułam się tak dobrze jak dziś. Swoją drogą ciekawe co u mojej mamy, dawno się z nią nie kontaktowałam. Mam dziwne przeczucie ,że niedługo stanie się coś złego... co na zawsze odmieni moje życie. Mam tylko nadzieję ,że to nie będzie nic z Peetą ani moimi przyjaciółmi oraz rzecz jasna mamą. Może Gale wpadł pod samochód? Albo... utopił się w szklance wody. Zresztą co mnie odchodzi Hawthorne, ostatnio jak się pojawił o mało na zawał nie zeszłam.
Spacerujemy po jakimś parku. Przechodzimy koło zakochanych nastolatków, bawiących się dzieci, staruszków karmiących ptactwo. Moją uwagę przykuwa wysoka rudowłosa. Jest bardzo szczupła, ma talię osy oraz idealnie gładką twarz, mogę się założyć ,że wstrzyknęła sobie w nią tone botoksu. Obcisła, biała bluzka bez ramiączek eksponuje jej... dekolt a krótka, jeansowa spódniczka wygląda jakby ukradła ją młodszej siostrze i wcisnęła na wielbi tyłek. Nie owijając w bawełnę wygląda jak panna lekkich obyczajów. Oczywiście nie obyło się bez tony makijażu. Peeta nie może jej zobaczyć. Ja wiem na co patrzą mężczyźni gdy widzą taką kobietę. Ciągnę go w przeciwną stronę.
- Coś się stało? - No tak, głupia ja mogłam nim tak nie szarpnąć.
- Nie... nic... po prostu... zahaczyłam bransoletką o twoją koszulę.
- Kochanie, nie masz bransoletki. - Blondyn cicho się śmieje i obejmuje mnie ramieniem.
- Bo... spadła.
- Nie chcesz jej podnieść? - Mój ukochany patrzy na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczami.
- Dobrze, poczekaj tu... zaraz przyjdę. - No i gdzie ty teraz głupia znajdziesz bransoletkę?!
Wracam się i oglądam się za czymś co może przypominać bransoletkę. Może... zrobię ją z kwiatów? Chociaż nie... to by za długo trwało.
Udaję ,że podnoszę coś z ziemi, chowam do kieszeni i wracam do chłopaka.
- Pomóc założyć Ci bransoletkę? - Całuje mnie w policzek.
- Lepiej nie, jest za duża, jestem pewna ,że zaraz mi spadnie i ją zgubię a pożyczyłam ją od Susan. - Od kiedy ja nauczyłam się kłamać?
- Usiądziemy na ławce? - Niebieskooki ciepło się do mnie uśmiecha.
Kiwam głową na znak "tak". Rozglądam się w celu zauważenia "zagrożenia", innymi słowy tego pustaka co wygląda jak lalka dla dzieci. Na szczęście nigdzie jej nie zauważam.
Siadamy na ławce na przeciwko starszej kobiety. Przypomina mi Mags... w sumie to każde emerytki przypominają mi ową kobietę.
Opieram głowę o ramię Peety a on obejmuje mnie silnym ramieniem. Siedzimy tak przez dłuższy czas i wymieniamy uśmiechy z kobietą siedzącą na przeciwko nas. Zamykam oczy, odchylam głowę i pozwalam słońcu otulić moją twarz.
- Nie śpij. - Blondyn całuje mnie w szyję.
- Nie śp... - Nie dane mi jest dokończyć ponieważ ktoś mocno nami szarpnął i mam wrażenie ,że przytulił się do Peety.
- Cześć, Peeta. - No pięknie, mój ukochany zna tego pustaka.
- Ym, cześć, znamy się? - Odpowiada zmieszany. Zaraz... może to jego kolejna psychiczna fanka?
- Nie pamiętasz mnie? To ja, Agnes. - Agnes? Kto to do cholery jest Agnes?!
- Agnes Polk? - Szeroko się uśmiecha. Jak nie przestanie wlepiać w nią oczów to przysięgam ,że wydrapię mu je.
- No tak, Boże, ale ty się zmieniłeś. Masz takie duże mięśnie. - Pustak dotyka jego mięśni. A rękę stracić chcesz? - myślę. - Trenujesz coś?
- Nie, czasem tylko pomagam rodzicom w piekarni i zazwyczaj dźwigam wory z mąką. - Chętnie Ci pomogę, przy okazji poćwiczę rzut w żywe stworzenia, na pierwszy ogień pójdzie Agnes.
- Kiedyś też ćwiczyłeś ale bardziej pierdoła byłeś. - Chichocze. Przepraszam co?! Najpierw go maca a potem się z niego śmieje. Lista do mordu się powiększyła o Agnes Polk.
- Ha ha, bardzo śmieszne. A tak w ogóle to co u Ciebie, znalazłaś już tego jedynego? - A co Cię przepraszam to obchodzi?
- Aktualnie jestem wolnym strzelcem, moja praca za bardzo nie współgra ze związkami. - Oj jak mi przykro.
- Tak? A czym się zajmujesz? - Robieniem mężczyznom przyjemności. Boże, za dużo czasu z Johanną.
- Modelingiem. - Nie wytrzymuję i parskam głośnym śmiechem. Ona tak się nadaje na modelkę jak ja na baletnicę. Mój ukochany i pustak wlepiają we mnie wzrok.
- Przepraszam, przypomniałam sobie coś.
- Dobrze... Peeta, może umówilibyśmy się na kawę czy coś? - Przepraszam bardzo, jak ona zaraz nie przestanie robić maślanych oczu do mojego Peety to wepchnę jej tą kawę razem z kubkiem do gardła.
- Wiesz... nie wiem czy będę miał czas. Jak będę miał chwilkę to chętnie. - Wlepiam w niego wzrok. Moja mina musi wyglądać w stylu "Umrzesz marnie" bo chłopak dodaje: - Mam nadzieję ,że nie będzie Ci przeszkadzało jakbym zabrał ze sobą Katniss. - W domu się policzymy.
- Wolałabym spędzić trochę czasu tylko we dwoje... wiesz dwoje to para, troje to już tłum.
- Jaka para? - Wypalam.
- Kiedyś ja i Peeta byliśmy razem. - Dumnie się uśmiecha.
- Oj jak mi przykro, co takiego się stało ,że nie jesteście już razem? - Udaję smutną. Peeta, szykuj się na awanturę.
- W sumie to nie wiem, bardzo dobrze nam razem było, prawda Peeta? - No to teraz będzie ciekawie...
- Peeta, odpowiedz pu... Agnes. - Wymuszam uśmiech.
- To może my już pójdziemy? - Chłopak usiłuje mnie podnieść z ławki. Jego niedoczekane, ja usłyszę odpowiedź nawet jakbym musiała tu siedzieć całą noc.
- Nie ładnie tak nie odpowiadać na pytania. - Pustak kręci głową.
- Zaraz twoja buźka nie będzie ładna. - Szepczę.
- Słucham?
- Mówiłam ,że masz ładną buzię, poddałaś się jakimś operacją typu... wpuszczanie botoksu czy coś? Mam wrażenie ,że zaraz czoło Ci eksploduje. - Ostatnie zdanie dodaję w myślach.
- Oczywiście ,że nie, cała ja jestem naturalnie piękna. - I ten dumny uśmieszek.
- Piękno... ma dużo postaci, wiesz? Sztuczne nie znaczy piękne. - Ciepło się uśmiecham. - Nosisz gorset?
- Oczywiście ,że tak, a ty nie? - Piorunuje mnie wzrokiem.
- Nie wiem czy ktoś ci to mówił ale chłopaki nie lubią plastików. Kobiety naturalne są piękne. - I tak zaczęła się nasza wymiana zdań.
- Nie sądzę, gdybyś założyła gorset nie wystawałby ci brzuch. - Agnes jest wyraźnie dumna.
- Nie wiem jak tobie ale mi brzuch nie wystaje więc nie muszę cudować by go ukryć.
- Przecież każdej kobiecie wystaje brzuch! - Tupie nogą.
- No popatrz, ja mogę ci przynajmniej kilkadziesiąt wymienić z płaskim brzuchem. - I znów wymuszony uśmiech.
- Nie wydaje mi się, mają płaskie brzuchy bo noszą gorset. - Upiera się.
- Tobie przez ten gorset się mózg ścisnął. - Mówię zanim zdążę się ugryźć w język. Spoglądam na Peete który stoi z szeroko otwartą buzią.
- Jesteś... - Pustak się zapowietrza i wygląda jak glonojad.
- Zamknij tą buzię bo śmierdzi. - Za dużo czasu z Johanną, oj za dużo.
- Jak ty śmiesz! Jesteś!...
- No jaka, chętnie posłucham. - Odpowiadam z uśmiechem.
- Wredną siksą! - Krzyczy.
- Oj nie kochana, ja jestem dziewczyną Peety Mellarka. I z tego co wiem nie leci na napompowane cycki, botoks na twarzy oraz tonę makijażu. - Nie wiem czemu ale ta kłótnia sprawia mi przyjemność.
- Nie mam botoksu, tony makijażu oraz powiększonych piersi! - Wrzeszczy.
- Coś mi się nie zdaję. Zmarszcz czoło. - Pustak próbuje zmarszczyć czoło ale jej nie wychodzi. - Oj no popatrz, przez botoks nie dajesz rady. Szczerze mówiąc to wiem gdzie lądują takie pustaki jak ty.
- Niby gdzie? - Warczy.
- W agencjach towarzyskich. Złość piękności szkodzi, pamiętaj. Chociaż tobie już nic nie zaszkodzi. - Chcę wstać ale pustak łapie mnie za ramie i mocno ściska. Czuję jak wbija mi paznokcie w rękę. - Obetnij te szpony.
- Jesteś głupia! - Wrzeszczy.
- A ty pusta jak bęben.
- Ty wredna sikso!
- Powtarzasz się, pustaku
- Nie mów tak do mnie! - Podnosi rękę i chyba chce mnie uderzyć. W porę się odsuwam, łapię ją za rękę i z całej siły wykręcam. - Co ty robisz, idiotko?! Będę miała siniaka.
- Twojej szpetnej urodzie nic już nie zaszkodzi. - Chwytam blondyna za rękę i odchodzimy. Z Agnes mogłabym się kłócić codziennie. Ona jest taka tępa czy tylko udaje? Uznajmy ,że jest tępa. Peeta całą drogę do domu nic nie mówi, nawet jeżeli go wkurzyłam to nie zamierzam przepraszać. Pustak mógł nie przychodzić. Gdy wchodzimy do domu wszyscy domownicy czekają na coś lub kogoś w przedpokoju.
- Katniss, słyszałem twoją wymianę zdań z tamtą niewiastą. - Zaczyna Peeter.
- Oczywiście opowiedział nam wszystko. - Dopowiada Effie.
- Mam kłopoty? - Mamroczę.
- Oczywiście ,że nie, tępa ,że podeszła do Peety jak on był z tobą. Jestem z ciebie dumna! - Johanna mocno mnie ściska. Wszyscy przyglądają mi się z uśmiechem na ustach a Peeta wybucha śmiechem. Wszyscy patrzą na niego jak na idiotę.
- Katniss, jesteś genialna. - Duka przez śmiech i mnie przytula. - Gdybyście widzieli... - Peeta stara się coś powiedzieć ale śmiech skutecznie mu to uniemożliwia. - Słyszeli, jak Katniss. - I znowu przerwa na śmiech. - Jej nawtykała. - Chłopak zaczyna się jeszcze głośniej śmiać.
- Bąbelkowa o jakiś cyckach i botoksach zaczęła tam ględzić. - Starszy Mellark również wybucha śmiechem.
- O jakich cyckach i botoksach? - Dopytuje Mason.
- Ona mi o gorsecie zaczęła ględzić to powiedziałam jak wygląda... może trochę za ostro ale należało się jej. Najpierw maca Peete, potem się z niego śmieje a na koniec zaprasza go na randkę. Na prawdę wyjątkowo tępa. - Lekko się uśmiecham.
- Gdzie go macała? - Duka Peeter przez śmiech.
- Macała jego rękę pod pretekstem wielkich mięśni. - Przewracam oczami.
- Jak on tam flak ma a nie mięśnie. - Johanna jak zawsze miła.
- Chcesz pomacać? - Mówi mój ukochany przez śmiech i wystawia rękę w kierunku Mason.
- Jak będę chciała to pójdę do Haymitcha, Jego mięśnie są takie wielkie jak okruszek. - Jo puszcza oczko do Abernathego.
- Przynajmniej nie mam cycków jak orzeszki. -Mentor dumnie się uśmiecha.
- Za to masz jaja jak mój paznokieć na małym palcu! - Dziewczyna wystawia mały palec w kierunku mężczyzny.
- Ty to nawet paznokcie masz małe. - Śmieje się.
- Przynajmniej nie ma takich szponów jak ten pustak. - Wybucham śmiechem. - Jak wbiła mi te pazury w rękę to miałam wrażenie ,że będą z drugiej strony wystawać.
- Ale moja mądra Katniss złapała ją za rękę i wykręciła. - Blondyn obejmuje mnie od tyłu.
- Wykręciłaś jej rękę? - Mason patrzy na mnie z zachwytem.
- Najchętniej wyrwałabym jej te szpony ale co miałam zrobić? Czekać aż uderzy mnie tą łapą w twarz? - Wzruszam ramionami.
- Chciała Cię uderzyć? - Pyta Peeta.
- Przecież tam byłeś, zrobiła zamach i chciała mnie spoliczkować ale chyba zapomniała ,że wygrałam głodowe igrzyska i jestem wyszkolonym mordercą. - Lekko się uśmiecham.
- Mogłaś urwać jej tą rękę, powiesiłabym sobie nad kominkiem. - Johanna udaje smutną.
- Śmierdziałoby tylko. - Effie jak zawsze jest poważna.
- To urwę twoją. - Johanna chwyta za nóż i rękę kobiety.
- Puszczaj mnie, wariatko! - Nóż niebezpiecznie zbliża się do ręki.
- Masz szczęście ,że jesteś laską Haymitcha. Ja na prawdę chcę rękę nad kominkiem. - Mason odkłada nóż i puszcza rękę Effie.
- No chyba nie w moim domu. - Odpowiadam pogodnie.
- Katniss! Jesteś na pierwszej stronie szmatławca! - Susan podaje mi jakiś magazyn. No po prostu pięknie... na zdjęciu wyginam rękę Agnes a Peeta stoi za mną z szeroko otwartą buzią. Oczywiście nie obyło się bez oryginalnego podpisu "Katniss Everdeen wyżywa się na ludziach". Nikt już nie ma wątpliwości jaki będzie temat numer jeden w Panem.