piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 22 "Córka Effie"

Następny rozdział pojawi się jak będzie pięć komentarzy.
Słońce topi się w pięknym morzu. Od dwóch dni leżę na leżaku opalam się i czytam książkę którą dostałam od Annie. Jest ona o czymś co nazywa się Czarodzieje i o chłopcu który mieszka u wujostwa bo jego rodzice umarli. Peeta cały czas spędza w morzu a ja w przerwie od czytania zastanawiam się z jakiego metalu jest jego proteza która nie rdzewieje. Po siedemdziesiątych piątych głodowych igrzyskach mam dość wody do końca życia. Dom który załatwił nam Haymitch jest piękny, sam wynajął dla siebie i Effie mały domek obok nas. 
Peeta wygląda jak mały chłopiec polujący na fale. Cały czas woła mnie bym dołączyła do niego ale ja się nie zgadzam. Dobrze mi jest tu, na lądzie, na leżaku z książką. 
  Książka mnie tak wciągnęła ,że nie zauważam Peety biegnącego w moim kierunku. Po chwili jego zimne, mokre ręce podniosły mnie i zaczęły biec w kierunku morza. 
- Peete! Nie! - Zaczęłam krzyczeć ale na niego to nie działa, zaczyna się uśmiechać. 
Gdy rozumiem ,że mnie nie puści owijam ręce wokół jego szyi. Zimna woda mnie otula a Peeta nie puszcza. Wchodzi coraz głębiej do morza. Po chwili jesteśmy już po łokcie w wodzie. Fale delikatnie muskają nasze ciała. Musze przyznać ,że to całkiem przyjemne. Następna fala jest większa, przykrywa nas całych. Gdy Peeta się przewraca i puszcza mnie z objęć szybko płynę na brzeg. Niestety mój plan był niedopracowany. Peeta szybko się zorientował ,że płynę na brzeg więc złapał mnie za nogę i do siebie przyciągnął. W taki oto sposób ponownie wylądowałam w jego ramionach. Kolejna fala ponownie nas przewraca. Tym razem Peeta nie wypuszcza mnie z ramion. Ląduje na czymś miękkim, to mój narzeczony. Siedzę między jego nogami wtulona w niego. Nagle dochodzą nas krzyki.
- Czemu mi nie powiedziałaś! Ukrywałaś to przez tyle lat! 
Szybko wstaję z Peety, zakładam jakąś sukienkę i biegnę w stronę domu Haymitcha i Effie. Peeta biegnie zaraz za mną. Gdy przekraczam próg ich domku widzę kawałki szkła na ziemi. Ostrożnie je omijam i biegnę do salonu. Effie siedzi zapłakana na kanapie a Haymitch chodzi w kółko z bimbrem w ręce. Szybko podbiegam do Effie i upewniam się czy jest cała. Peeta podchodzi do Abernathy'ego i wyrywa mu alkohol z ręki. Effie mocno się we mnie wtula.
- Haymitch, co ty jej zrobiłeś?! - Wrzeszczę.
Nasz dawny mentor patrzy się chwile na mnie po czym mówi:
- Niech ona wam powie. - Abernathy wybiega z domu.
Trinket patrzy na mnie spuchniętymi od płaczu oczami. 
- Bo ja mam có... córkę. - Mówi po czym wybucha jeszcze większym płaczem.
- Gratuluje, ale co to ma wspólnego z Haymitchem? - Pyta Peeta.
- Bo on jest ojcem, Mia ma sześć lat. - Mówi wtulając się we mnie.
- Gdzie ona jest? - Pytam.
- U mojej mamusi. 
- I za to ten pijak się tak wściekł? - Pytam.
Effie kiwa głową. Wściekł się ,że ma córkę ze swoją dziewczyną? No pięknie... 
- Dziś śpisz u nas. - Mówię lekko się do niej uśmiechając.
Trinket ponownie kiwa głową, wstaje i idzie na górę. 
Peeta siada koło mnie i mnie obejmuje jedną ręką. 
- Ja bym Cię tak nigdy nie potraktował. - Uśmiecha się promiennie i całuje mnie w czoło. 
Zanim zdążę się ugryźć w język mówię:
- Ja dzieci mieć nie będę mieć nawet nie będziesz miał szansy. 
Peeta momentalnie smutnieje. Nie wiedząc co zrobić całuję go w policzek. 
Na szczęście do pokoju wchodzi Effie i przerywa niezręczną ciszę. 
- Idziemy? - Pyta smutnym głosem. 
Razem z Peetą wstajemy i kierujemy się do wyjścia. Współczuję Effie, ojciec jej dziecka wściekł się na nią i zostawił.
~*~
Do dużej wanny nalewam wodę. Wlewam do niej mój ulubiony żel do mycia o zapachu lasu i robię dużą pianę. Zdejmuje z siebie ubranie i zanurzam się w dużej pianie. Jak mi brakowało takich kąpieli, w trzynastce były tylko stare prysznice. Wreszcie od ponad tygodnia mogę się odprężyć. Moje "odprężanie" przerywa pukanie do drzwi. Zawsze ktoś musi mi przerwać chwilę dla siebie. Do łazienki wchodzi Peeta.
- Chciałem sprawdzić... wodę - Mówi szeroko się uśmiechając.
Podchodzi do wanny i zanurza w niej rękę. Jego dłoń zatrzymuje się na mojej stopie i delikatnie ją masuje. 
- Woda jest w porządku. - Wynurza rękę a na jego twarzy pojawia się figlarny uśmiech. 
- Wiesz... wanna jest na tyle duża ,że spokojnie zmieszczą się w niej dwie osoby. - Mówię szeroko się uśmiechając.
Blondyn zdjął z siebie ubiór i wszedł do wanny siadając między moimi nogami. Przytulam się do jego pleców a on kciukiem rysuje kółka na moim udzie. Tą błogą chwile przerywa pukanie do drzwi.
- Katniss, gdzie jest cukier. - Pyta Effie.
- Leży na stole. - Odpowiadam ze złością.
- Ale na stole się skończył. - Mówi ze smutkiem.
- W szafce nad mikrofalówką. - Mówi Peeta.
- Peeta? A co ty tam robisz? - Pyta.
- Spędzam czas z narzeczoną. - Krzyczy.
- Ja myślałam ,że wy jeszcze nie... Ale... To w takim razie wam nie przeszkadzam. - Mówi po czym głośno schodzi na dół.
Ponownie się wtulam w jego plecy a on masuje moje udo. Znowu przerywa nam pukanie.
- A gdzie jest herbata? - Pyta zawstydzona.
- Trzymaj mnie bo zaraz jej coś zrobię. - Szepczę do Peety. - W pojemniku na placie. - Odpowiadam wściekła.
- Ale skończył się. - Odpowiada.
Wstaje z wanny, wycieram się, zakładam szlafrok i wychodzę z łazienki. Szybko schodzę na dół i wchodzę do kuchni. Gwałtownie otwieram szafkę nad mikrofalówką i wyjmuje z niej cukier i herbatę.
- Wiesz gdzie jest czajnik czy też ci pokazać? - Pytam.
- Nie musisz. - Odpowiada ze smutkiem.
Szybko wchodzę po schodach i idę do łazienki.
-----
Rozdział miał być dłuższy ale coś mi wypadło :P

czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział 21 "Kamera"

Następny rozdział pojawi się jak będzie pięć komentarzy.
Czeka nas długa podróż do Kapitolu. Nie wiem czemu się zgodziłam, byłam głupia. Zrobili mnie na plastik, tak jakbym szła na paradę trybutów a nie na wojnę. Mam na sobie tone makijażu. Moja skóra na twarzy jest zmatowiona, na powiekach mam czarny cień oraz czarne, grube kreski. Rzęsy są sztuczne, długie, gęste i czarne. Na ustach mam bordową szminkę. Wyglądam bardzo nienaturalnie. Już rozumiem taktykę Effie. Wyglądam tak okropnie ,że wszyscy padną ze śmiechu a w tedy ja będę mogła spokojnie przejść. Wkradamy się do domu Paylor a nie na pokaz mody. Effie upiera się ,że muszę wyglądać pięknie na wypadek gdyby były tam kamery. Zostały jeszcze dwie długie godziny lotu, jak zawsze sprawę uratował Beetee. Okazało się ,że ma własny, mały poduszkowiec. Miał też broń, trzy pistolety, łuk i siekierę. Beetee będzie obserwował całą akcje z góry by w każdym momencie mógł nas stamtąd zabrać. Ta akcja jest... nigdy bym nie pomyślała ,że będę się włamywać do cudzego domu i uprowadzać z niego męża i dziecko. Na szczęście jest ze mną Peeta i Johanna. Johanna będzie wstanie wydrapać paskudne oczy Paylor a Peeta będzie mnie odciągać od Paylor żebym jej nie zabiła. Chociaż nie, Peeta będzie trzymać Paylor żeby nie uciekła a ja i Johanna będziemy zadawać jej ból. Taki ból jaki miałyby te dzieci na arenie, taki ból jaki miałyby rodziny po stracie swoich dzieci. Zrobię wszystko by wyrzekła się swojej posady. 
- O czym myślisz? - Peeta szepcze mi do ucha.
- O tym czemu się zgodziłam wkraść się do domu Paylor i uprowadzić z niego jej dziecko i męża. Nie znalazłam powodu. - Odpowiadam zgodnie z prawdą.
Peeta obejmuje mnie jedną ręką a ja wtulam się w niego. 
- Nawet tu musicie się obściskiwać? - Johanna obraca oczami. 
~*~
Poduszkowiec ląduje na dachu Paylor. Wszystkie światła w jej domu są pogaszone więc pewnie śpi. Najciszej jak potrafimy otwieramy okno na poddaszu i wchodzimy przez nie. Naszym oczom ukazuje się różowy pokój z dużą ilością zabawek oraz łóżeczkiem dla dziecka. Paylor jest naprawdę głupia. Dała dziecku pokój na poddaszu wiedząc ,że połowa Panem jej nienawidzi i może spróbować to dziecko uprowadzić. 
- I to już? To jest ten pokój dziecka? - Szepcze Johanna.
- Najwidoczniej. - Szepczę Peeta. 
- Mamy je teraz uprowadzić? - Pytam.
- Weźmy je na ręce i pójdźmy do pokoju Paylor. - Wyjaśnia Haymitch.
Johanna wykonuje polecenie i bierze Blane na ręce. Najciszej jak potrafię otwieram drzwi i patrzę czy nikt nie idzie. Wychodzimy i po cichu szukamy sypialni Paylor i jej męża. Ten dom ma z cztery piętra ale chyba "Pani Prezydent" nie jest na tyle głupia by mieć sypialnie na dole a dziecko samo na górze. Chociaż już we wszystko uwierzę. Peeta z drugiego końca korytarza macha ręką. Na palcach podchodzę do blondyna. Lata polowań w lesie się na coś przydały. Peeta znalazł sypialnie Paylor. Haymitch wchodzi do jej sypialni, zatyka usta jej męża i podnosi go z łóżka stając z nim przy drzwiach. Paylor szybko się budzi i krzyczy z przerażenia. 
- Zostawcie mnie i moją rodzinę w spokoju! - Wrzeszczy.
- Dobrze, jak tylko wyrzekniesz się swojej posady. - Krzyczy Johanna
- A jak się nie zgodzę? - Mówi Paylor spokojnym głosem.
Słysząc te słowa coś się we mnie gotuje. Haymitch wyjmuje pistolet i przystawia go do skroni jej męża. Paylor natychmiast poważnieje.
- Jeżeli się nie zgodzisz, poczujesz to co poczułyby rodzice dzieci które zostały wylosowane na igrzyskach. - Odpowiadam
- Kiedy mam to zrobić? - Pyta.
- Choćby teraz. - Odpowiada jej Johanna i z kieszeni wyjmuje małą kamerę. - Możesz zaczynać. - Dodaje po czym włącza kamerę. 
- Drodzy mieszkańcy Panem. Chciałam was przeprosić za moje złe decyzje. Dzisiaj czwórka osób uświadomiła mi co czułyby rodziny których dzieci zostały wylosowane na tegorocznych Głodowych Igrzyskach dlatego dziś, w tej chwili wyrzekam się posady prezydenta Panem. Mam nadzieje ,że rodziny tegorocznych trybutów wybaczą mi kiedyś moje wybory. Dziękuje za wysłuchanie. - Mówi Paylor smutnym głosem. 
- My też dziękujemy, dziś około dwunastej na informacja pojawi się na każdym telewizorze w Panem. - Odpowiada z ironicznym uśmiechem Johanna.
- A teraz oddajcie mi moje dziecko i męża i się wynoście. - Warczy.
Wykonujemy polecenie i idziemy do poduszkowca. Myślałam ,że będzie o wiele trudniej ,że Paylor nie odpuści i nie będzie jej obchodzić czy jej rodzina umrze czy nie. Myślałam ,że nie ma serca ale się pomyliłam. Teraz w mojej głowie jest jedno pytanie "Kto?". Paylor nie jest już prezydentem więc Panem potrzebuje nowego. 
-------------
Wolicie krótkie czy długie rozdziały? :)

środa, 29 lipca 2015

Rozdział 20 "Żołnierz cz.2"

Następny rozdział pojawi się jak będzie pięć komentarzy.
Perspektywa Peety.
Z pokoju Haymitcha wybiegam jak poparzony. Burmistrz ma dla mnie jakąś propozycję a przy okazji będę mógł go opieprzyć za to ,że do czwórki wysłał Katniss razem z Gale'm. Gale może jej coś zrobić, a może już coś zrobił? Do jej powrotu zostały jeszcze dwie długie godziny. Wszystko zaczyna błyszczeć. 
                "Ona Cię nie kocha" 
                                          "Nigdy Cię nie kochała"
         "Ona jest zmiechem"                                          "Nienawidzi Gale"
                                               "Bawiła się tobą" 
          "Ona Cię kocha"                                     "Ona chce Cię zabić"
                                  "Robiła to wszystko by zapomnieć o śmierci Prim"  
Widzę Katniss. Nie ma oczu oraz nosa, jest bardzo blada. Na rękach ma krew. Idzie w moją stronę, chce mnie zabić. Zawsze chciała. Jak mogła być tak fałszywa? Uwierzyłem jej ,że mnie kocha ,że jestem jej światem. Myśli ,że tego nie wiem, myśli ,że nadal myślę ,że mnie kocha. Przyjęła ten pierścionek z litości, nie chce być sama. Jak mogłem myśleć ,że ona mnie kocha? Jest taka fałszywa... przewidywalna... 
- Ty kretynie, może wstaniesz z ziemi? - Pyta Johanna.
Jeszcze jej tu brakowało. Przyjaciółka Katniss która pomaga jej mnie okłamywać.
- T-ty się dobrze czujesz? - Głos Johanny jest coraz bardziej przestraszony. - N-nie ruszaj się stąd. - Dodaje po czym biegnie w przeciwną stronę.
Katniss mnie kocha... nie kocha. Ona uratowała ci życie... chciała Cię zabić. Nienawidzę jej... Kocham ją. Coś lub ktoś mnie ciągnie. Chce mnie zabrać do tej kłamczuchy... mojej narzeczonej. Muszę się wyrwać, oni chcą mnie zabić, chcą zabrać do niej, do zmiecha. 
Coś mnie ukuło. Chcą mnie zabrać do Katniss, chcą mnie uśpić by łatwiej mogła mnie rozszarpać. Wszystko wokół mnie się rozmazuje, moje powieki stają się ciężkie. 
~*~
Czuję uścisk na ręce. Z trudem otwieram oczy. Drobna dłoń należy do brązowowłosej kobiety, do Katniss. Nagle Katniss mocno się do mnie przytula. 
- Już dobrze, jestem tu. - Mówi do mnie głaszcząc mnie po policzku.
- Mogę zadać ci parę pytań? - Pytam. 
Katniss siada prosto i patrzy mi w oczy. 
- Tak. 
- Co się ze mną stało? 
- Miałeś atak błyszczących wspomnień. - Wyjaśnia.
- Gdzie jestem? 
- W naszym pokoju w trzynastce.
Uważnie rozglądam się po pomieszczeniu. Miałem nadzieję ,że ostatnie dwa tygodnie mi się śniły, niestety to jest prawda. Mrugam jeszcze parę razy by się upewnić czy na pewno to nie sen. Nagle ktoś wchodzi do pokoju, to Johanna. Od razu nie mam ochoty z nią rozmawiać, boli mnie głowa a jej krzyki na pewno dobrze na mnie nie wpłyną.
Johanna podchodzi do Katniss i kładzie rękę na jej ramieniu.
- Peeta, kretynie. Chciałeś zabić Haymitcha. - Johanna mówi do mnie spokojnym głosem.
- Możecie mi wyjaśnić co się stało? - Pytam poirytowany.
Johanna spogląda na Katniss po czym mówi:
- Jak szłam na stołówkę zobaczyłam jak łapiesz się za głowę i coś mówisz. Uznałam ,że jesteś kretynem i poszłam dalej. - Wyjaśnia. - Gdy wracałam zobaczyłam jak siedzisz przy ścianie z rękami podtrzymującymi głowę. Wtedy do Ciebie podeszłam. Jak nie reagowałeś na to co do Ciebie mówiłam poszłam do Haymitcha. Jak ten pijak próbował Cię zabrać do pokoju i uspokoić ty wymierzyłeś mu piękny cios w szczękę. - Johanna zaczyna się śmiać. - Gdy się otrząsnął i próbował Cię uspokoić ty walnąłeś go w brzuch. - Johanna dusi się ze śmiechu. 
- Potem przyszła moja mama i wstrzyknęła Ci leki uspokajające. - Wyjaśnia spokojnym głosem Katniss. 
Johanna leży teraz na ziemi, łapie się za brzuch i się śmieje.
- Wygląda o wiele lepiej niż przez twoimi ciosami. - Mówi Johanna nadal się śmiejąc.
Nie wiem jak powinienem zareagować więc mocniej ściskam rękę Katniss. Jedną rękę zatopiła w moich włosach a drugą głaszcze mnie po policzku.
- Zanim przyszła matka Katniss, Haymitch nie został Ci długo dłużny i też cię walnął... w szczękę. - Jo wyciera łzy ze swojej twarzy nadal się śmiejąc. - Gdybyś był na moim miejscu rozumiałbyś czemu się tak śmieje. - Dodaje.
Nie wiedząc co odpowiedzieć po prostu się do niej uśmiechnąłem a Johanna wybuchła jeszcze większym śmiechem. 
- Burmistrz tu zaraz będzie. - Mówi Katniss.
Gdy to powiedziała jak na zawołanie wszedł burmistrz. Widząc Johanne siedzącą na podłodze ocierającą łzy i śmiejącą się omija ją szerokim łukiem. Zza łóżka burmistrz wyciąga stołek. Stawia je zaraz koło Katniss. Siada i omiata mnie spojrzeniem. 
- Jak pewnie wiesz mam dla Ciebie propozycje. - Zaczyna burmistrz. - Mieliśmy porozmawiać sam na sam ale skoro Panna Everdeen i tak by się o tym dowiedziała to nie ma sensu. - Przygląda się uważnie Katniss. - Wszyscy chcemy obalić rządy Paylor, zbieramy żołnierzy do tej akcji a ty byś się na niego nadawał. - Wyjaśnia.
- Nie. - Odpowiada za mnie Katniss. 
Szczerze mówiąc jestem tego samego zdania, Haymitch ma plan który naprawdę może się udać.
- Nie. - Mówię.
- Peeta ma protezę, nie jest wstanie szybko biegać. - Wyjaśnia Katniss. 
Nie chcę kłócić się z Katniss więc kiwam głową.
- Dobrze. - Odpowiada burmistrz ze złością po czym wstaje i wychodzi.
Jakoś nie specjalnie interesuje mnie jego reakcja. Jeszcze parę dni, góra tydzień i będę w swoim domu, w naszym domu. Tylko trzeba powiedzieć o tym planie Katniss. Zanim jednak zdążę wypowiedzieć z siebie jakiekolwiek słowo przerywa mi Johanna.
- A ty pół mózgu, jesteś zaręczona z tym kretynem i nic mi nie mówisz? - Pyta oburzona Johanna. 
- Katniss, Haymitch wpadł na genialny pomysł jak obalić rządy Paylor. - Mówię.
Katniss unosi pytająco brwi.
- Haymitch i jakiś plan? Chyba jak przemycić tu bimber. - Mówi Katniss z uśmiechem.
Johanna znowu zaczyna się nieopanowanie śmiać. Trzynastka ma na nią zły wpływ.
- Paylor ma dziecko, dwuletnie dziecko. - Wyjaśniam.
- To wiem ale powiesz mi jaki to ma związek? Chcecie je zabić? - Katniss zaczyna się śmiać. 
- Nie, chcemy jej zagrozić ,że jak nie obejdzie to je zabijemy. - Mówi z oburzeniem Johanna.
- Wy naprawdę jesteście głupi, a jak tego nie zrobi? Zabijecie niewinne dziecko? - Katniss nie kryje złości.
W pokoju zapada grobowa cisza. Nikt tego nie przemyślał. Przecież nie zabijemy tego dziecka a Paylor pewnie to wie. Ale cóż, nic nam innego nie pozostaje, musimy spróbować. 
----
Dziękuje za 100 komentarzy!! <3




wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 19 "Żołnierz cz.1"

Następny rozdział pojawi się jak będzie sześć komentarzy.
Perspektywa Peety.
Minęło pół godziny od kiedy Katniss poleciała do dystryktu czwartego nagrywać propagite. Łóżko na którym leże jest bardzo nie wygodne aczkolwiek nie mam ochoty wstawać. Jeżeli wstanę będę musiał iść do burmistrza poznać jego "świetną" propozycję. Szczerze mówiąc nie mam najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Nagle ktoś zaczyna walić w moje drzwi. To przecież oczywiste, zawsze jak chce być sam ktoś musi dotrzymać mi towarzystwa. Podchodzę do drzwi i otwieram. Johanna z zamkniętymi oczami wali pięścią w drzwi. Z daleka wyglądałoby to jakby lunatykowała. Bierze kolejny rozmach i zamiast w drzwi uderza mnie w pierś. 
- Johanna, zwariowałaś? - Pytam ze złością.
- Ja zwariowałam?! A kto dał Katniss jechać do czwórki nagrywać propagite?! Ja?! - Wrzeszczy.
- Może wejdziesz, chyba nie wszystkich interesuje nasza kłótnia. - Warczę.
- Już myślałam ,że tego nie zaproponujesz. - Johanna przewraca oczami po czym wchodzi do pokoju.
- Czy to nie dziwne ,że zawsze jak chce być sam ktoś chce dotrzymać mi towarzystwa? - Pytam krzyżując ręce na piersi.
- No popatrz, ja jak kogoś potrzebuje to nigdy nikogo przy mnie nie ma. - Odpowiada przewracając oczami. 
Rozsiada się na łóżku zakładając nogi na ścianę.
- Czego chciałaś? - Pytam poirytowany jej zachowaniem.
- Czekaj co ja chciała.. A tak.. Gale jest jednym z żołnierzy którzy polecieli razem z Katniss nagrywać propagite. Jak ty, pół mózgu pomieszany z ciemną masą... Idioto który podobno kocha moją przyjaciółkę, mogłeś pozwolić lecieć jej z tym ścierwem nagrywać propagite?! - Wrzeszczy. 
Jej słowa dudnią przez chwile w mojej głowie. Gdy dociera do mnie co ona powiedziała, siadam na kanapie chowając twarz w dłoniach. 
- Nie-nie wiedziałem. Jestem idiotą. Ciemną masą, bez mózgiem, idiotą, debilem. - Moje oczy się zaczynają szklić.
- Będziesz tu tak siedział i ryczał? Czy pomożesz mi i Haymitch'owi obmyślić plan jak obalić rządy Paylor? - Johanna jest wyraźnie zła. - Może Cię to pocieszy, Effie poleciała razem z Katniss na wypadek gdyby jej się tapeta rozmazała. 
- Chociaż tyle dobrego, gdzie jest Haymitch? - Pytam już normalnie siedząc.
- Pan "Och jaki ja biedny, nie mogę tu pić, zemszczę się na Paylor" - Mówi udając Haymitcha -  siedzi w swoim pokoju. 
Wstaję z łóżka i idę w kierunku drzwi. 
- Gdzie ty idziesz? - Wrzeszczy Johanna.
- Tam gdzie mieliśmy iść, do Haymitcha. 
- To może na mnie łaskawie poczekasz? - Wrzeszczy.
Staje i czekam aż Johanna tu przyjdzie. Idzie bardzo wolno, widać nie spieszy się jej. 
-  Może łaskawie byś przyspieszyła tępo? - Warczę.
Johanna nie zmienia tępa więc ja nie zwracam na nią uwagi i idę do pokoju Haymitcha. Gdy dochodzę do pokoju byłego mentora słyszę głośne krzyki a zaraz po nim głos Johanny.
- Oj, biedny Haymitch'ek nie ma bimbru. - Johanna chichra się pod nosem.
Otwieram drzwi i wchodzę do środka. 
- Oo, nasz kochany blondynek zaszczycił nas swoją obecnością. - Warczy Haymitch. - Czemu jej nie powstrzymałeś?! Teraz jest z Gale'm w czwórce i nagrywają propagite! Peeta ty naprawdę jesteś głupi. - Ostatnie zdanie szepcze. 
- Dowiedziałem się niecałe dziesięć minut o tym z kim tam jest. A co to tego ostatniego zdania, ja to wiem, nie musicie mi o tym cały czas przypominać. 
- Nie interesuje Cię z kim i gdzie jest twoja narzeczona? - Pyta zdenerwowany Haymitch.
- Jaka narzeczona? Przecież Katniss mi nic nie mó... Ej no... No super, jak zawsze dowiaduje się ostatnia. Ale przynajmniej się dowiedziałam bo znając Ciebie ,Peeta to byś mi nic nie powiedział a Katniss... ona też mi nic nie mówi. - Johanna chodzi w kółko po pokoju zdenerwowana.
- Nie było kiedy, zaraz po oświadczynach Katniss zamieszkała u mnie a potem miały być Głodowe Igrzyska. - Wyjaśniam.
- Ooo Katniss u Ciebie zamieszkała. Tego też nie wiedziałam. - Wrzeszczy. 
- Jeżeli Cię to pocieszy to Effie i Annie też nie wiedzą. 
- Dobra, nie kłóćcie się, mamy lepsze rzeczy do omówienia. - Zaczyna Haymitch. - Wiem jak obalić rządy Paylor. 
- Jak? - Mówimy jednocześnie.
- Tego jeszcze nie wiem ale mam pomysł. - Mówi Haymitch.
- Ale przed chwilą mówiłeś ,że... eh ty stary pijaku. - Warczy Johanna.
- Można by było polecieć do Kapitolu. - Wyjaśnia.
- Po co? By nas znalazła i zabiła? - Johanna wybucha.
- Nie, wtedy można by było jej zagrozić. Chyba nie jest taką bezduszną duszą ,żeby go nie ratować. - Ponownie wyjaśnia. 
- Kogo? - Pytam.
- Peeta, ty naprawdę jesteś kretynem. Ona ma dziecko, dwuletnie dziecko. - Krzyczy Jo.
- Chcecie je zabić?! Broniliście dwudziestu sześciu dzieci by zabić kolejne?! - Wrzeszczę.
- Peeta bez mózg, widzisz jak to pasuje? Nie chcemy go zabijać, kretynie. Chcemy zagrozić jej ,że go zabijemy, warunkiem by było to ,że wyparłaby się swojej władzy. - Johanna już nawet nie próbuje kryć swojej złości.
- A jak wyprze się swojej władzy to co? Puścimy ją do domu i założy sobie szczęśliwą rodzinkę? - Pytam z irytacją.
- Kretynie!! Będzie gniła w więzieniu a jak tylko ucieknie to już tam nigdy nie wróci i będzie gniła w grobie. - Krzyczy Johanna.
Rozmowa z burmistrzem! Miałem dziś spotkać się z burmistrzem! 
---
Jak piszecie komentarze to prosiłabym o podpisywanie się. Wiem, rozdział kiepsko wyszedł a szczególnie końcówka, następny rozdział postaram się zrobić o wiele lepszy. 


poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 18 "Propagita"

Następny rozdział pojawi się jak będzie pięć komentarzy.
Jestem w dużym szarym pokoju. Nie ma w nim nic ani nikogo oprócz mnie i krzesła. Słyszę pikanie zegara choć go tu nie ma. Po chwili słyszę również krzyki które cały czas się nasilają. Boje się. Krzyki nagle ucichają a drzwi od pomieszczenia w którym się znajduje, otwierają. Dwie osoby ciągną jedną. Clove i Cato ciągną Peete. Nagle czas staje, wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Podbiegam do ukochanego który jest cały w krwi i mierzę puls. Gdy go nie wyczuwam staram się przypomnieć akcję ratunkową wykonaną przed Finnicka. Cholera, nie działa! Zaczynam płakać. Po chwili łzy zmieniają się w krew. Nic nie widzę. Czuje coś metalowego, zimnego przy szyi. Udaje mi się przetrzeć oczy. W mojej szyi znajduje się nóż. Wyciągam go i syknęłam z bólu. Clove zaczęła się złowieszczo śmiać a Cato wbił mi ostrze w brzuch. 
- Już za chwile dołączysz do kochasia. - Clove się zaśmiała i wbiła mi nóż w plecy. Upadam na podłogę a cały świat zaczyna się kręcić. Całe życie miga mi przed oczami. Narodziny Prim, pierwsze polowanie wraz z tatą, jego śmierć, polowania z Gale'em, Dożynki na których wylosowano moją młodszą siostrzyczkę, pierwsze igrzyska, drugie igrzyska, trzynastka. 
Już nic nie czuje. 
~*~ 
Budzę się cała mokra. Jeszcze przez parę minut moje serce bije bardzo szybko. Rozglądam się nerwowo po pomieszczeniu, nikogo nie ma. Czuję coś ciepłego na plecach. Odwracam się i zauważam śpiącego Peete. Włosy opadają mu na czoło dzięki czemu wygląda jak mały chłopiec. Odruchowo odgarniam mu włosy z czoła. Już po chwili błękitno-niebieskie oczy się we mnie wpatrują. Automatycznie kąciki moich ust się układają w uśmiech który blondyn odwzajemnia. Przytuleni do siebie cieszymy się swoją obecnością. Wiemy ,że swoją obecnością nie będziemy mogli cieszyć się długo ,ponieważ dziś będę musiała lecieć do czwórki nagrywać propagite. Ciężkie buty maszerują po pomieszczeniu. Chcąc skryć się przed całym światem, mocniej się wtuliłam do mego ukochanego. Nic nie mówiliśmy by nie zostać zauważonymi. Gdy ciężkie buty stanęły, wiedziałam ,że nas znalazły. Z trudem odwróciłam głowę ku mężczyźnie. Wyraz twarzy nie wskazywał nic dobrego. 
- Panno Everdeen, za godzinę leci pani do dystryktu czwartego nagrywać propagite. Burmistrz ma pani strój kosogłosa a pani Trinket zajmie się fryzurą oraz makijażem. Za pół godzimy ma się Pani stawić w pokoju Pani Trinket oraz Pana Abernathy . - wyjaśnia
- Podczas kręcenia propagity będzie mi mógł towarzyszyć Peeta? - Pytam z nadzieją.
- Nie, Pan Mellark za pół godziny ma się stawić w gabinecie burmistrza.
- Po co? - Wydukał Peeta. 
- Ma dla Pana propozycje. - Wyjaśnia.
- Taką świetną jak propozycja dla Katniss? - Syknął Peeta
Mężczyzna nie wykrył sarkazmu.
- Lepsza. - Mężczyzna się uśmiechnął.
- Może nas Pan zostawić samych? - Pytam. 
- Naturalnie. - Odpowiedział po czym odszedł.
Mocno wtuliłam się w silne ramiona Peety. Po chwili blondyn się ode mnie odsunął i wstał. Zdziwiona również wstałam a on złapał mnie za dłoń. Razem wychodzimy z tego okropnego pomieszczenia. 
~*~
Wybija godzina tortur, godzina makijażu, fryzur i stroju. Z Peetą leżymy wtuleni w siebie w naszym pokoju. O wiele bardziej wolałabym zostać w z nim niż z Effie. 
- Kochanie, jak to wszystko się skończy, wyjedźmy gdzieś np. do czwórki. - Mówi błagalnym głosem. 
- Chętnie. - Uśmiecham się.
Naszą rozmowę przerywa pukanie do drzwi. Z niechęcią wstaję i otwieram drzwi. 
- Katniss!! Wiesz która godzina?! Zaraz lecisz nagrywać propagite a ty nawet umalowana nie jesteś!! - Piszczy Effie.
- Z tego co mi wiadomo ty masz się zająć moim makijażem i fryzurą, a strój jest u burmistrza. - Przewracam oczami. - A godzina... dziesiąta dwadzieścia pięć czyli mam jeszcze pięć minut. 
- Pięć minut w te czy wewte. - Piszczy Effie po czym ciągnie mnie do wyjścia. Nie zdążam nawet pożegnać się z Peetą. Gdy Trinket w końcu mnie puszcza jesteśmy w jej pokoju. Z końca pokoju na środek przyciągnęła fotel. Od razu wiem o co jej chodzi, mam tam usiąść. Effie podchodzi do dużej torby i zaczyna w niej grzebać. 
- Effie, co ty trzymasz w tej torbie? - Pytam.
- Kosmetyki - Odpowiada.
- Ale to torba podróżna. 
- Kochana, to nawet nie jest połowa moich kosmetyków. - Odwraca się w moją stronę i uśmiecha. - W domu mam dwie komody oraz dużą półkę. 
- Po co ci tego tyle? 
- Musze się czymś malować. - Odpowiada z szerokim uśmiechem.
Zanim zdążę zadać kolejne czuję coś zimnego, mokrego, lepkiego. 
- Co to? - Pytam z obrzydzeniem. 
- Podkład. - Odpowiada z uśmiechem.
- Dużo mi to wyjaśnia. - Odpowiadam z ironią.
Po dwudziestu minutach mój makijaż był gotowy. Effie podaje mi lustro. Myślałam ,że będę wyglądała jak plastik ale o dziwo tak nie było. Miałam lekko zmatowioną skórę, cienie w kolorze cielistym, delikatną brązową kreskę na oczach oraz błyszczyk oraz róż który miał ocieplić moją twarz. Makijaż był bardzo delikatny. Nie wydaje mi się by pasował do "stroju kosogłosa". Trinket z szafy wyciąga małe pudełeczko i mi je podaje z uśmiechem od ucha do ucha. Ze zdziwieniem je otwieram. Moim oczom ukazuje się broszka kosogłosa. Najdelikatniej jak tylko potrafię wyciągam ją z pudełka.
- Effie, to jest... - Z zachwytu zabrakło mi słów.
Trinket podchodzi do mnie i delikatnie przytula. 
- Dziękuje. - Moje oczy zaczęły się szklić.
Effie szybko podbiega do szafki i wyciąga z niej chusteczkę. 
- Nie próbuj nawet płakać, zniszczysz moje dzieło. - Szeroko się uśmiecha po czym podaje mi chusteczkę. - Teraz czas na strój. Podchodzi do szafy i wyciąga z niej duże pudełko. Niemalże do mnie podbiega. 
- To prezent od Cinny który już bardzo dobrze znasz. - Oczy drobnej kobiety zaczynają się szklić. 
Delikatnie otwieram pudełko w którym spoczywa czarny strój. 
- Idź teraz się przebrać, za dziesięć minut lecimy. 
- Jak to lecimy, lecisz z nami? - Pytam z nadzieją w głosie. Effie to byłaby jedyna osoba którą tam znam.
- Tak. - Odpowiada z uśmiechem. 
Bez zastanowienia rzucam się jej na szyję. 
- Ja ci zaraz normalnie coś zrobię, nie dość ,że ci się rozmaże makijaż to jeszcze się spóźnimy. - Mówi z udawaną wściekłością.
Bez słowa poszłam założyć strój. 
---
Chcecie następny rozdział z perspektywy Peety czy Katniss? 
Katniss będzie nagrywać propagitę a Peeta dostanie propozycje od burmistrza. To nie spoiler, te informacje są w tym rozdziale xd



niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 17 "Kosogłos"

Następny rozdział pojawi się jak będą pięć komentarzy.
Burmistrz szeroko się uśmiecha. 
- Panno Everdeen, kosogłosie.
- Nie jestem kosogłosem. - Przerywam mu.
- To jest moja propozycja, jak wiesz teraz są fale buntów, Paylor zrzuca na dystrykt trzynasty bomby. - Wyjaśnia.
- Nadal nie rozumiem.
- Ludzie potrzebują motywacji. 
- Co ja mam z tym wspólnego? 
- Ty dajesz im nadzieje. 
- Ja tego nie chce.
- Dajesz im nadzieje na lepsze jutro, wszyscy pójdą za tobą.
- Jaka jest propozycja? - Pytam się ze złością.
- Zostań ponownie kosogłosem. - Błaga burmistrz. 
- Nie. 
- Panno Everdeen, tylko ty możesz obalić rządy Paylor. 
- Ja tego nie chce.
- Kosogłosie, potrzebujemy Cię. 
- Nie jestem kosogłosem i nie będę! Ludzie nie potrzebują mnie, sami dobrze wiedzą co robić! - Podnoszę się z krzesła i rękami opieram się o stół. 
- Tylko ty możesz obalić rządy Paylor. 
- Nie! Może zrobić to każdy! - Wrzeszczę.
- Katniss, jak nie zrobisz tego dla Panem to zrób to dla Pana Mellarka. 
- Co on ma z tym wspólnego. - Odpowiadam już spokojnym głosem.
- Jest mieszkańcem Panem, myślę ,że chciałby wrócić do swojego domu. - Wyjaśnia.
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy.
- Zgadzam się. - Szepczę.
- Cudownie, jutro około trzynastej polecimy do czwórki nagrywać propagite.
- Mogę już iść? - Pytam
- Tak, do widzenia. 
Wychodzę z tego piekielnego biura i kieruję się do windy. Nagle czuje coś mokrego na twarzy. Wycieram się ale tego jest cały czas więcej, to moje łzy. Nie orientuje się kiedy zaczynam płakać. Nie chce być kosogłosem. Moją płacz przerywa informacja która jest puszczana co dziesięć minut.  "Wszystkich mieszkańców dystryktu trzynastego prosimy zejść na piętro awaryjne minus jeden. Drzwi zamkną się za dziesięć minut". Z moich ust wydobywa się jedno słowo.. Peeta. Klikam szybko przycisk -1. Podróż windą trwa około pięciu minut. On na pewno tam jest, musi tam być. "Wszystkich mieszkańców dystryktu trzynastego prosimy zejść na piętro awaryjne minus jeden. Drzwi zamkną się za trzy minuty". Przyspieszam, teraz czekają mnie schody. Potykam się, ból jest tak mocny ,że ledwo wstaje. "Wszystkich mieszkańców dystryktu trzynastego prosimy zejść na piętro awaryjne minus jeden. Drzwi zamkną się za minute". Biegnę tak szybko na ile pozwala mi ból. W środku dostrzegam Peete. Biegnę jeszcze szybciej. "Wszystkich mieszkańców dystryktu trzynastego prosimy zejść na piętro awaryjne minus jeden. Drzwi zamkną się za trzydzieści sekund". Dochodzą mnie krzyki. 
- Katniss! Katniss! - Krzyczy Peeta. 
Słysząc jego głos przyspieszam jeszcze bardziej. Przed oczami mam ciepłe ręce, delikatne usta, cynamonowo - waniliowy zapach. "Wszystkich mieszkańców dystryktu trzynastego prosimy zejść na piętro awaryjne minus jeden. Drzwi zamkną się za dziesięć sekund". Na myśl tego ,że mogę nie zobaczyć mojego Chłopca z chlebem całą noc staram się biec jeszcze szybciej. Jestem już tak blisko drzwi, parę kroków i tam będę. "Wszystkich mieszkańców dystryktu trzynastego prosimy zejść na piętro awaryjne minus jeden. Drzwi zamkną się za pięć sekund". Gdy docierają do mnie te słowa odbijam się. "Drzwi zostały zamknięte". Ląduje na ziemi. Gdy orientuje się ,że drzwi się zamknęły, zaczynam płakać.
- Katniss, już dobrze, jestem tu. - Czuje ciepłe ręce przytulające mnie. Nie chce otwierać oczu, boje się ,że okaże się ,że to moja moja chora wyobraźnia, że ciepłych rąk tak na prawdę nie ma, są po drugiej stronie. 
- Peeta? - Udaje mi się wyszeptać. 
- Jestem tu, otwórz oczy. - Błaga.
Robię to o co mnie prosił, otwieram oczy. Zatapiam dłoń w jego blond włosach i mocno go przytulam. 
- Udało mi się. - Mówię przez płacz. 
Peeta podniósł mnie z mokrej ziemi i posadził na łóżku. 
- Peeta, musimy porozmawiać. - Zaczynam.
Blondyn siada koło mnie i obejmuje mnie jedną ręką.
- Tęsknisz za domem? 
- Tak, chyba jak każdy. Czemu pytasz? 
Nie odpowiadam tylko mocniej się w niego wtulam. 
- Czego chciał burmistrz. - Pyta troskliwym głosem. 
- Chciał żebym była kosogłosem. - Mój głos się łamie. 
- P-po co? - Blondyn mnie mocniej przytula.
- Uważa ,że ludzie potrzebują motywacji ,że tylko ja mogę dać im nadzieje i obalić rządy Paylor. - Po moich policzkach spływają łzy.
- Nie zgodziłaś się, prawda?
- Poniekąd nie miałam wyboru. 
- Katniss... - Blondyn patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
- Jutro nagrywamy propagite. - Dodaję. 
Blondyn czule mnie całuje. Po chwili się od niego oddalam. Patrzy na mnie smutnym wzrokiem.
- Zmęczona jestem. - Wyjaśniam i wstaje z łóżka. 
- Katniss, gdzie idziesz? - Pyta blondyn.
- Położyć się. - Odpowiadam.
- Połóż się tu, ja położę się na górze. - Mówi blondyn.
- Masz protezę, jestem pewna ,że zmieścimy się razem na tym łóżku. - Ręką wskazuję na łóżko.
Blondyn kładzie się a ja zaraz po nim. Zasypiamy wtuleni w siebie.
----
Wiem, rozdział krótki, kiepski i za dużo dialogów ale nie wiedziałam jak Katniss ma poinformować Peete o prośbie od burmistrza xd


sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 16 "Propozycja"

Następny rozdział pojawi się jak będzie pięć komentarzy.
Razem z Peetą i Posy idziemy do pokoju mojej mamy. Nawet jeżeli "choroba" Peety nie jest poważna to i tak powinien być zbadany, parę poważnych chorób właśnie tak się zaczyna. Mam nadzieję ,że to zwykłe przeziębienie. Blondyn co jakiś czas rzuca mi zabójcze spojrzenie myśląc ,że zmienię zdanie. W pewnym momencie mina chłopaka z zabójczej zmieniła się w smutną. 
- Katniss, proszę - Błaga blondyn.
- Nie ominie Cię to. - Łapię go za dłoń. Nie wiem czego się tak boi, ukrywa coś przede mną? 
- Peeta, a może ty się czegoś boisz? - Blondyn odwraca głowę w moją stronę. - Peeta? - Dodaję po chwili.
- Boje się lekarzy. - Szepcze. 
- A tak naprawdę? - Przewracam oczami. Blondyn odwraca twarz. W tym momencie zrozumiałam ,że on naprawdę się ich boi. Brał udział w głodowych igrzyskach, był torturowany, wpuścili mu jad os gończych a on się boi lekarzy? Dziewczynka podchodzi do Peety i łapie go za rękę. 
- Ja się boje dentystów. - Mówi z uśmiechem. 
Nie wiedząc co zrobić całuje go w policzek i przytulam się do jego pleców. 
- Przecież znasz moją mamę, ona Ci nic nie zrobi.
Winda się zatrzymuje. Wysiadamy z niej i idziemy w kierunku pokoju mojej mamy. Blondyn cały czas mocno ściska moją rękę jakby miał mnie już nigdy nie zobaczyć. Posy radośnie idzie nucąc piosenkę która jest mi znajoma ale nie mogę sobie przypomnieć nazwy. Długi, szary korytarz wydaje się jeszcze dłuższy niż zawsze. Gdy stajemy przed drzwiami od pokoju mojej mamy, coś mnie ciągnie za rękę. 
- Katniss. - Blondyn szepcze.
Staję na przeciwko blondyna i przykrywam jego policzki swoimi dłońmi. 
- Brałeś udział w głodowych igrzyskach, dwa razy otarłeś się o śmierć, byłeś torturowany, modyfikowano ci pamięć a ty zwycięzca siedemdziesiątych czwartych głodowych igrzysk boisz się mojej mamy? - Uśmiecham się do niego.
- Nie twojej mamy ale zawodu który ona wykonuje. - Patrzy na mnie smutno. 
Składam na jego ustach przelotny pocałunek po czym pukam do pokoju mojej mamy. 
Nim zdążę oddalić się od drzwi pojawia się w nim moja mama. Tak jakby czekała na nasze przybycie. Podchodzi do mnie i mocno mnie przytula. 
- Co was do mnie sprowadza? - Pyta się z uśmiechem.
- Peeta jest chory, mogłabyś go zbadać? - Pytam z troską.
Blondyn łapie mnie za dłoń i lekko ściska. 
- W takim razie zapraszam. - Mama ruchem ręki wskazuje pokój. 
Ruszam w kierunku pokazanym przez mamę jednak coś mi skutecznie to utrudnia. To Peeta który ani drgnie. Podchodzę do blondyna i delikatnie go całuję.
- Potem wynagrodzę ci to. - Szepczę.
To podziałało, razem z blondynem wchodzimy do pokoju. Posy siedzi na kolanach mojej mamy i głośno się śmieje. Kiedy dziewczynka mnie zauważa, zeskakuje z kolan mojej mamy i przytula się do mojego uda. Blondyn idzie w kierunku mojej mamy i koło niej siada. Gdy dziewczynka mnie puszcza, idę w kierunku łóżka i siadam koło Peety. Chwytam blondyna za rękę i splatam nasze palce. 
- Peeta, a więc co Cię boli? - Pyta moja mama.
- Nic... czuję się dobrze. - Kłamie.
- Jest rozpalony. - Wyjaśniam.
Mama podnosi rękę i przykłada mu rękę do czoła.
- Faktycznie. 
Kobieta podnosi się z łóżka i podchodzi do torby i wyjmuje z niej reklamówkę z lekami. 
- Żeby gorączka się nie powiększyła musisz to połknąć. - Mama podaje mu jakąś tabletkę i kubek wody. 
Blondyn posłusznie połyka lekarstwo i popija wodą. 
- Jutro będziesz zdrowy jak ryba. - Mama zaczyna się śmiać.
Na usta blondyna wkradł się uśmiech. 
- I co, było aż tak strasznie? - Pytam się blondyna po czym całuję go w policzek. 
Nim blondyn zdąży odpowiedzieć rozlega się alarm. 
" Wszystkich mieszkańców dystryktu trzynastego prosimy zejść na piętro awaryjne minus jeden. Drzwi zamkną się za trzydzieści minut" 
- Musimy znaleść Rory'ego i Vick'a - Mówię.
- Dobrze. - Blondyn wstał i wziął Posy na ręce. 
Podeszłam do mamy i mocno ją przytuliłam.
- Widzimy się za pół godziny. - Wyszeptałam i podeszłam do blondyna.
Peeta złapał mnie za dłoń i splótł nasze. Nienawidzę trzynastki, korytarze, pokoje, stroje są okropne i jeszcze klimat więzienia. Pod naszymi drzwiami znowu stoi strażnik. 
- Panno Everdeen, Pan burmistrz chce się z panią spotkać. - Mówi niskim tonem.
- Dobrze. - Odpowiadam. 
Razem z Peetą i strażnikiem idziemy do windy.
- Burmistrz chciał porozmawiać tylko z Panną Everdeen, Panie Mellark. 
- Nie mamy przed sobą tajemnic. - Mówię z dezaprobatą. 
- W takim razie Pani może później mu opowiedzieć o tej rozmowie. - Warczy strażnik. 
Blondyn podchodzi do mnie i delikatnie mnie całuje. 
- Pójdę poszukać Rory'ego, Vick'a i Posy. - Blondyn całuje mnie w czubek nosa i odchodzi.
Rozszarpię tego burmistrza na strzępy. Niby czemu mój narzeczony ma nie wiedzieć o czym chce ze mną porozmawiać ten cały burmistrz. 
~*~
Cała "podróż" do pomieszczenia burmistrza przebiegła bezszelestnie, nikt nic nie mówił. Boje się tego co mogę usłyszeć od burmistrza. Strażnik nagle łapie mnie za plecy. Od razu strącam tą rękę.
- Co Pan sobie wyobraża, mam narzeczonego. - Rzucam mu wrogie spojrzenie.
- Chciałem zaprowadzić Panią do burmistrza. - Odpowiada.
- Byłam tu już dwa razy, trafie. 
Strażnik został w tyle a ja poszłam do pokoju burmistrza. Już po chwili otwieram drzwi. 
- Witam, Panno Everdeen. Mam dla Pani propozycję. - Burmistrz poważnieje.
- Dlaczego Peeta nie mógł mi towarzyszyć. - Pytam ze złością.
- Pani sama musi podjąć decyzje. - Wyjaśnia.
- Nie mamy przed sobą tajemnic. 
- Dlatego Pani będzie musiała teraz podjąć decyzje. 
- Jaka jest ta propozycja? 






piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 15 "Mama"

Następny post pojawi się jak będzie pięć komentarzy.
  Kierujemy się do pokoju Rory'ego, Vick'a oraz Posy. Dziewczynka od około pięciu minut delektuje się smakiem świeżej kajzerki. Szarooka czasami zerka na mnie na co reaguję uśmiechem w jej stronę. Gdy dochodzimy do pokoju dziewczynki i jej braci, drzwi są uchylone. Popycham drzwi i zauważam mojego narzeczonego rozmawiającego z chłopcami. Gdy zauważają mnie i Posy, ich rozmowa cichnie. Vick wstaje z łóżka i biegnie w moim kierunku i mocno mnie przytula. 
- Jesteście głodni? - Pytam chłopców. 
- Tak. - Odpowiadają w tym samym czasie. 
Kucam przed Vick'iem i rozchylam reklamówkę. Chłopiec wsadza rękę i wyjmuje kajzerkę. Bez zastanowienia zaczyna ją jeść. Podchodzę do Rory'ego który siedzi obok Peety. Chłopiec również wyjmuje bułkę z serem z siatki. Została ostatnia bułka.
- Kochanie, chcesz bułkę? - Pytanie skierowane jest do Peety. 
Blondowi burczy w brzuchu. 
- Nie, nie jestem głodny. - Kłamie. 
Wyjmuje ostatnią kajzerkę z siatki i podaje ją Peecie. Blondyn jej nie bierze. 
- Wiem ,że jesteś głodny, nie zachowuj się jak dziecko. - Uśmiecham się do blondyna. Chwytam jego rękę po czym podnoszę ją do góry i kładę na jego dłoni bułkę. Blondyn bierze kajzerkę w obie błonie i przerywa na pół. Jedną połówkę zjada a drugą podaje mi. 
Czuję się jakbym opiekowała się czworgiem dzieci...
- Która godzina? - Pytam się.
- Wpół do osiemnastej. - Odpowiada Rory. 
Nagle przypominam sobie o mamie, miałam dziś jej szukać. Wstaję z łóżka i wychodzę. Zanim jednak uda mi się wyjść ktoś łapie mnie za rękę, Peeta. 
- Wszystko dobrze? - Pyta troskliwie. 
- Idę szukać mamy. - Odpowiadam.
Blondyn splata nasze palce.
- Zaprowadzę Cię. - Mówi.
Idziemy w stronę naszego pokoju. Co ona robiłaby w naszym pokoju... Przechodzimy koło niego ale nie wchodzimy tam. Gdy docieramy na sam koniec korytarza, zatrzymujemy się przed drzwiami. Peeta puka do drzwi. Po chwili się one otwierają, staje w nich kobieta ze spiętymi blond włosami. 
- Katniss, kochanie! - Krzyczy radośnie mama. Po czym wybiega z pokoju i mocno mnie przytula. Po chwili zauważa Peete.
- Peeta, witaj! - Mama podchodzi do blondyna i również mocno go przytula. - Wejdziecie? - Proponuje po chwili. Peeta potakująco kiwa głową i splata nasze palce. Razem przekraczamy próg pokoju. Mama pokazuje na swoje łóżko, siadamy na nim. 
- Jesteście razem? Co ja się głupio pytam, przecież widzę ,że tak - Mama zaczyna się chichrać. 
Blondyn patrzy na nasze dłonie i obraca moim pierścionkiem zaręczynowym. Wzrok mojej mamy pada na nasze dłonie. 
- Katniss? Co to? - Pyta.
- Mamo, ja... to znaczy Peeta. - Nie potrafię dobrać odpowiednich słów. Boję się ,że mama uzna ,że to za szybko.
- Ja i Katniss jesteśmy zaręczeni. - Odpowiada za mnie Peeta.
- Kochanie! Peeta! Gratuluje! Jak długo? Z resztą to nie ważne! Gratuluje, Peeta jak jej coś zrobić to ja zrobię coś tobie! Oj żartuje, przecież wiem ,że będziesz dla niej idealnym mężem. Gratuluje! - Mama skacze po całym pokoju z radością. Po chwili podchodzi do mnie i łapie moje policzki. - A ty, nawet nie próbuj się wycofać, Peeta to prawdziwy skarb. - Dodaje z uśmiechem. 
- Przez myśl mi to nawet nie przeszło żeby go zostawić. - Patrzę na Peete i szeroko się uśmiecham. 
- W końcu dziecko zmądrzałaś. - Mama ponownie zaczyna się śmiać. - Ktoś jeszcze o tym wie? - Pyta się po chwili.
Wiedziałam ,że o czymś zapomniałam, miałam powiedzieć o zaręczynach Johannie, Annie i Effie. 
- Tak, Haymitch. - Odpowiadam po chwili namysłu. 
- Dowiaduje się jako druga?! Katniss, mamie się mówi pierwszej. - Kobieta posmutniała. 
- Haymitch dowiedział się przypadkiem a z tobą od dłuższego czasu nie miałam kontaktu. - Mówię również ze smutkiem. Peeta od razu to zauważa i obejmuje mnie jedną ręką. 
- Wyglądacie razem... tak do siebie pasujecie. - Kobieta podchodzi do mnie i całuje mnie w policzek. 
- Musimy już iść. - Po chwili mówi blondyn. Podchodzę do mamy po czym mocną ją przytulam.
Gdy mnie puszcza przypominają mi się wszystkie najgorsze chwile, śmierć taty, Prim, wojnę. 
Do dziś mieliśmy oddać trybutów Kapitoliwi. Dziś prawdopodobnie wybuchnie wojna. Wychodzimy z pokoju mojej matki i idziemy do pokoju dzieci. Idziemy długim, szarym korytarzem. Przed naszą "sypialnią" stoi jakiś strażnik. Gdy nas zauważa, idzie w naszym kierunku. 
- Panie Mellark, Panno Everdeen, burmistrz chce się z państwem spotkać. - Mówi strażnik. - proszę za mną - Dodaje po chwili. 
Splatam moje palce z palcami Peety. Spodziewam się tego co chce nam powiedzieć burmistrz. 
A może chce nas wygnać z powodu wojny? Boję się tego co mogę usłyszeć. A może po raz kolejny będę musiała wcielić się w kosogłosa? Mocniej ściskam rękę Peety, nie wiem po co, może chcę poczuć ,że przy mnie jest. Blondyn jedną ręką chwyta mnie w talii. Gdy wsiadamy do windy, Posy biegnie w naszym kierunku. W ostatniej chwili udaje się jej wskoczyć. Dziewczynka przytula się do mojego uda. Klękam przed nią i mocno przytulam.
- Gdzie idziecie? - Pyta dziewczynka słodkim głosikiem.
- Idziemy porozmawiać z burmistrzem. - Odpowiadam.
- Moge pójść z wami? - Wstaję z podłogi a dziewczynka łapie mnie za dłonie.
- Nie potrwa to raczej długo, możesz poczekać w stołówce. - Nie chcę by dziewczynka słuchała o krwi, śmierci. Nie wiem o czym będzie ta rozmowa ale wiem ,że nie będzie to nic dobrego.
- Okej. Ale przyjdziecie po mnie, prawda? - Pyta ze smutkiem w oczach. 
Peeta bierze dziewczynkę na ręce. 
- Oczywiście. - Z kieszeni wyciąga trzy monety. - Kup sobie coś do jedzenia. - Pojadę jej monety i szeroko się uśmiecha. 
Na widok mojego narzeczonego z Posy ja również się uśmiecham. Wygląda jak brat z siostrą lub tata z córką, byłby idealnym ojcem - a ja beznadziejną matką. Winda się zatrzymuje, musimy już iść. Peeta stawia Posy na ziemię i głaszcze ją po głowie. Z blondynem i strażnikiem wychodzimy i idziemy do pokoju burmistrza. Gdy przekraczamy próg pomieszczenia w którym jest elegancki mężczyzna, z początku nas nie zauważa. Kiedy drzwi się zamykają, ten momentalnie odwraca się w naszą stronę. 
- Witam Panie Mellark i Panno Everdeen, zapewne jesteście ciekawi po co was tu wezwałem. - Zaczyna. - Paylor parę minut temu ogłosiła ważną informację. - Elegancki mężczyzna włącza telewizje. Na ekranie pojawia się Paylor.
"Witajcie mieszkańcy Panem. Trybuci nadal nie pojawili się w Kapitolu, jednak wiem gdzie się ukrywają wraz z mentorami. Dystrykt trzynasty poniesie konsekwencje swoich czynów. Dziękuje za uwagę".
- Parę godzin temu na nasz dystrykt spadła bomba. - Mówi Burmistrz.
- Nic nie czuliśmy. - Mówię.
- Wybuch bomby nie był duży, ucierpiało piętro dwudzieste i dziewiętnaste. - Wyjaśnia. - Dzisiejszą noc każdy mieszkaniec trzynastego dystryktu spędzi na piętrze awaryjnym - minus jeden. - Dodaje.
- Łóżka są tam jednoosobowe? - Pyta się Peeta.
- Tak. Za około godzinę będzie ogłoszenie o tym gdzie mieszkańcy trzynastki spędzą noc, możecie już opuścić to pomieszczenie. - Blondyn łapie mnie za rękę i wstaje co powoduje ,że ja również wykonuję tę czynność. Razem opuszczamy pokój burmistrza. Wsiadamy do windy.
Blondyn jest wyraźnie smutny. Staję na przeciwko Peety i kładę mu dłonie na policzki. 
- Co się stało?
- Źle się czuje. - Odpowiada.
Przykładam rękę do czoła blondyna, jest gorące.
- Boli Cię głowa? - Ponownie się pytam.
Blondyn kręci przecząco głową. Staję na czubkach palców i całuję w czoło blondyna, tak jak on to robił gdy śniły mi się koszmary. 
- Idziemy do mojej mamy. - Rozkazuje.
- Katniss, nic mi nie jest. - Odpowiada smutnym głosem.
- Idź do mojej mamy a ja pójdę po Posy. 
- Kochanie, dobrze się czuje. - Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
- Przed chwilą mówiłeś ,że się źle czujesz. - Przewracam oczami. 
Drzwi od windy się otwierają. Łapię blondyna za dłoń i idziemy za Posy. Gdy dziewczynka nas zauważa szybciutko biegnie w naszym kierunku. Przytula się najpierw do mnie a potem do Peety. 
- A teraz idziemy do mojej mamy. - Mówię z uśmiechem.
- Katniss... - Mówi blondyn z wyrzutem. 
- Super! - Krzyczy dziewczynka. - A po co? - Dodaje po chwili.
- Peeta jest chory. 
- Nie jest. - Blondyn szybko dodaje.
- To w takim razie pójdziemy ją odwiedzić. - Podchodzę do Peety i całuje go w policzek.
We trójkę kierujemy się w kierunku windy. 







czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 14 "Rodzeństwo Gale"

Następny rozdział pojawi się jak będą cztery komentarze.
Wszyscy już śpią oprócz mnie. Z przyzwyczajenia wstaję z łóżka i zakładam szlafrok by wyjść do Yuuny sprawdzić czy nie ma koszmarów. W ostatniej chwili sobie przypominam ,że ona już nie potrzebuje mojej pomocy, ma swoich rodziców którzy odganiają złe sny. Dałabym wiele by moja mama tu była. Zaraz, zaraz być może wybuchnie wojna a moja mama siedzi nadal w czwórce? Co jeżeli zamkną pociąg między dystryktami i już nie będzie miała jak tu przyjechać? Muszę do niej zadzwonić. W ostatniej chwili orientuje się która jest godzina - trzecia czterdzieści dwa, na pewno śpi. Ponownie kładę się do łóżka. Najchętniej to bym wyszła ale nie mogę. Jeżeli zobaczą ,że o tej godzinie chodzę po dystrykcie będę miała kolejną rozmowę z "cudownym" burmistrzem. Nie przepadam za nim. Przytulam się do Peety. Blondyn nie śpi, ma otwarte oczy. Jak ja mogłam tego nie zauważyć? Blondyn odwraca się w moją stronę i łapie mnie za dłoń. 
- Wszystko dobrze? - Blondyn uśmiecha się. 
Mimo tego ,że jest ciemno ja i tak wszystko dobrze widzę. 
Kręcę głową przecząco i mocno się w niego wtulam. 
- Hej, co jest? - Blondyn całuje mnie w policzek. 
- Moja mama jest nadal w czwórce, prawda? - Odpowiadam pytaniem na pytanie łamiącym głosem. Blondyn zaczyna się cicho śmiać. Czy to dla niego takie śmieszne ,że martwię się o swoją mamę? 
- Z czego się śmiejesz? - Odpowiadam ze łzami w oczach.
- Kochanie, popsułaś niespodziankę. - Blondyn delikatnie mnie całuję. 
- Niespodzianką jest to ,że moja mama jest w czwórce i nie wiadomo czy tu będzie mogła przyjechać? - Szlocham. Blondyn wyciera łzy z moich policzków. 
- Twoja mama jest tu, to miała być niespodzianka. - Blondyn szeroko się uśmiecha.
Słowa blondyna chwile grają w mojej głowie. Po chwili one do mnie docierają, moja mama jest w trzynastym dystrykcie, możliwe ,że jest za ścianą. 
- Pójdziemy do niej? - Pytam z nadzieją.
- Oczywiście ale rano, nie w środku nocy - Blondyn się uśmiecha.
Przysuwam się jeszcze bardziej do blondyna choć to chyba nie możliwe i próbuję zasnąć. Zasypiam.
***
Gdy się budzę blondyna już nie ma. Patrzę na zegar, jest jedenasta pięćdziesiąt osiem. Słyszę wodę która głośno uderza o podłogę. Pewnie Peeta bierze prysznic. Podchodzę do szafy i wyciągam z niej szary, długi kombinezon. Czuję się jak w więzieniu, nawet swoich ubrań nie mogę tu mieć. Jedyną osobą która może ubierać się 'po swojemu" jest Effie, nie wiem jak ona to zrobiła. 
- Wychodzę! - Krzyczę do blondyna
- Dobrze! - Odkrzykuje Peeta.
Wychodzę i idę do stołówki. Idę szarym korytarzem. Na pokojach są tabliczki gdzie, kto mieszka, staram się odszukać pokoju mojej mamy. Dochodzę do końca korytarza z pokojami. Nigdzie nie ma jej imienia. Idę jeszcze raz, tylko w drugą stronę. Nagle w oczy rzuca mi się tabliczka "Hazelle, Rory, Vick, Posy Hawthorne.". Jeżeli jest tu cała jego rodzina to może i on tu jest. Nagle orientuje się ,że ktoś krzyczy moje imię z wesołością. 
- Katniss!! - Krzyczy mała osóbka wysiadająca z windy, to Posy. Odwracam się by spojrzeć na nią i szeroko się uśmiecham. Dziewczynka szybciutko biegnie. Jak ja dawno jej nie widziałam, jest taka... duża. Ostatnio jak ją widziałam siedziała na kolanach Hazelle w pieluszce z smoczkiem i misiem w ręce. Gdy już jest koło mnie chwyta mnie za udo i mocno się przytula. Kucam i mocno ją przytulam. 
- Hej Posy, gdzie jest twoja mama, co? - Odsuwam się od niej i szeroko uśmiecham.
Dziewczynka smutnieje.
- Rory mówi ,że mama musiała wyjechać, nie ma jej już trzy miesiące - Oczy dziewczynki się szklą. Nie chcę by płakała dlatego mocno ją przytulam. 
- Wszystko będzie dobrze, mama wróci. A gdzie jest Rory? - Staram się uśmiechnąć ale wychodzi mi coś między uśmiechem a grymasem. 
- Ostatnio był w pokoju. - Odpowiada. 
Wstaję z podłogi i podchodzę do drzwi pokoju dzieci. Pukam, po chwili w drzwiach staje Rory. 
- Katniss! - Krzyczy Rory z radością i mocno mnie przytula. 
- Możemy porozmawiać na osobności? - Pytam się chłopca po czym się od niego odsuwam. Rory kiwa głową i zaprasza mnie do środka. Nikogo oprócz mnie i Rory'ego w pokoju nie ma. 
Zanim zaczynamy rozmowę do pokoju wpada Posy. 
- Katniss? - Pyta dziewczynka z radością. 
Podchodzę do niej po czym przed nią kucam. 
- Znasz Peete, prawda? - Pytam dziewczynkę z uśmiechem.
Dziewczynka kiwa potakująco głową.
- Chcesz się z nim spotkać? - Ponownie pytam. 
Dziewczynka również kiwa potakująco głową. - Jest w naszym pokoju, wiesz gdzie to jest? - Dziewczynka od razu kiwa głową i wybiega z pokoju. Zamykam za nią drzwi i siadam koło Rory'ego. 
- Gdzie jest wasza mama? - Pytam.
Oczy chłopca się szklą. Rory chowa twarz w dłoniach i odpowiada.
- Nie... nie żyje - Odpowiada chłopiec. - Umarła trzy miesiące temu... miała raka kości. - Chłopiec zaczyna płakać. Przytulam go by wiedział ,że ktoś przy nim jest.
- Przepraszam, nie wiedziałam... - Odpowiadam ze smutkiem.
- Skąd miałaś wiedzieć. - Szepcze. 
- Gdzie jest.. Gale? - Wypowiadam te imię z trudnością.
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to - Nagle cały jego smutek przerodził się w złość. 
- Ktoś wie o śmierci waszej mamy? To znaczy... gdyby ktoś wiedział to pewnie zabrałby was do ośrodka opiekuńczego. 
- Nie, nie mów nikomu o tym. Wszyscy myślą ,że nasza mama żyje i niech tak zostanie. Ja nie chce mieszkać u Gale albo w domu dziecka. - Oczy chłopca ponownie się szklą.
- Ale... - Nie potrawie dobrać odpowiednich słów.
- Mamy pieniądze, pomagam w kuchni, jakoś dajemy rade. - Wyjaśnia chłopiec.
- Dzisiaj śpię u was. - Mówię rozkazującym tonem - Razem z Peetą będziemy dawać wam pieniądze aż do końca naszego pobytu w trzynastce, a potem coś wymyślimy. Nie zostaniecie tu ale też nie pójdziecie do domu opiekuńczego - Dodaję po czym przytulam Rory'ego. - A teraz pójdę do swojego pokoju porozmawiać z Peetą - Wstaje z łóżka i zmierzam w kierunku drzwi.
- Nie mów mu o tym - Błaga Rory. - O tej rozmowie. - Dodaje po czym chowa twarz w dłoniach.
Wychodzę z pokoju po czym kieruje się w stronę mojego pokoju. Gdy przekraczam próg naszej sypialni w oczy rzuca mi się piękny widok. Posy siedzi na kolanach Peety i śpi. Zamykam drzwi i idę w kierunku łóżka na którym siedzą. 
- Tak ją zanudziłeś swoim gadaniem ,że aż zasnęła? - Całuję blondyna w policzek i się szeroko uśmiecham. - Musimy porozmawiać - Po chwili dodaję. 
- Hazelle... udała się w bardzo przyjemną podróż. - Palcem wskazującym pokazuję sufit co ma oznaczać niebo. - Musimy zająć się dzieciakami. Dlatego też śpię dziś u nich w pokoju.
-A co z Gale'm? To przecież jego rodzina. - Pyta blondyn 
- Nie wiem, wolę go nie powiadamiać o tym, jest nieobliczalny - Wyjaśniam.
- A duże jest tam łóżko? - Pyta Peeta z uśmiechem.
- Jestem pewna ,że dwie osoby spokojnie się zmieszczą i jeszcze zostanie miejsce. - Odwzajemniam uśmiech.
- W takim razie ja dziś też tam śpię. - Blondyn szeroko się uśmiecha. Nagle duże, szare oczy dziewczynki się otwierają. 
- Śpicie dzisiaj u nas? - Pyta z radością.
- Tak. Obudziliśmy Cię? - Pytam się dziewczynki.
- Nie, nie spałam. Udawałam bo wujek Peeta opowiadał straasznie nudne bajki - Odpowiada dziewczynka spoglądając na Peete sprawdzając czy nie jest zły.
- W takim razie już więcej bajek Ci nie opowiem. - Blondyn próbuje udawać zdenerwowanego ale mu to nie wychodzi. Razem z dziewczynką zaczynamy się śmiać. Posy zeskakuje z kolan Peety i siada na moich. Zaczynam ją łaskotać a dziewczynka jeszcze bardziej śmiać. Gdy przestaje ją łaskotać, dziewczynka się do mnie przytula. 
- Musze iść - Mówię po chwili uśmiechając się.
Dziewczynka zeskakuje z moich kolan i łapie mnie za dłoń. 
- Mogę iść z tobą? - Dziewczynka szeroko się uśmiecha. Kiwam potakująco głową. Razem wychodzimy z pokoju i kierujemy do windy. Nagle przypominam sobie ,że nic dzisiaj nie jadłam. 
- Jesteś głodna? - Pytam się dziewczynki.
- Tak. - Odpowiada dziewczynka - Dawno niczego nie jadłam. - Dodaje po chwili. 
Klękam przed dziewczynką i patrze na jej chude ciało. Jest wygłodzona. No tak, przecież tutaj trzeba płacić za jedzenie a dziewczynka nie ma dużo pieniędzy. 
- Rory mówił ,że pracuje, pomaga w kuchni - Mówię ze smutkiem w głosie. Pewnie mnie okłamał. 
- On nigdzie nie pracuje. Całe dnie spędza w pokoju. - Odpowiada dziewczynka. 
Winda się zatrzymuje. Wysiadamy z niej i idziemy kupić jedzenie. Kupuję pięć bułek serowych.
Gdy kobieta podaje mi siatkę z kajzerkami od razu daję jedną dziewczynce. Dziewczynka bardzo szybko ją zjada.
- Chcesz jeszcze? 
Dziewczynka potakująco kiwa głową. Z siatki wyjmuje jeszcze jedną bułkę. 
- Chodźmy już do pokoju, muszę dać bułki twoim bracią - Uśmiecham się do dziewczynki. Posy wstaje z ławki i łapie mnie za dłoń. Razem kierujemy się do windy.




środa, 22 lipca 2015

Rozdział 13 "Will"

  Następny rozdział pojawi się jak będą cztery komentarze.
(Dziękuje za pięćdziesiąt komentarzy!)
Razem z trybutami idziemy długim, szarym korytarzem. Wsiadamy do dużej windy która kojarzy mi się z tatą... i wypadkiem. Boję się tego miejsca, choć wiem ,że jest to jedyne bezpieczne miejsce podczas wojny. Peeta trzyma mnie za rękę ale to mi nie pomaga. Ile będę musiała tu siedzieć, tydzień, miesiąc, rok? Z zamyślenia wybija mnie Peeta.
- Kochanie, wszystko dobrze? - Pyta czułym głosem.
- Ile będziemy musieli tu siedzieć? Ten dystrykt kojarzy mi się z wszystkim... co złe. - Odpowiadam ze smutkiem w głosie. 
Blondyn nie odpowiada. Całuje mnie w czoło i mocno przytula. Nagle winda się zatrzymuje. Przerażona spoglądam w stronę blondyna. Nagle orientuje się ,że winda się otwiera. Oddycham z ulgą. Wychodzimy z niej i idziemy w stronę pokoju burmistrza. Boję się bardziej niż podczas siedemdziesiątych czwartych igrzysk, chociaż wiem ,że nie mam się czego bać. Moja maska którą nosiłam od śmierci taty do śmierci Prim spadła. Kiedyś bez problemu ją nosiłam a teraz nie mogę jej nawet utrzymać. Maska ta wypadła i z powrotem nie potrafię jej podnieść. Jestem za słaba. 
Przed drzwiami stoją ochroniarze burmistrza. Nie wiem po co, przecież i tak nikt nieproszony nie wejdzie do tego dystryktu. 
- Pan Peeta Mellark, tak? - Pyta się ochroniarz.
- Tak - Odpowiada.
- Proszę tędy, państwo również proszę wejść. - Odzywa się ponownie.
Wykonujemy polecenie i wchodzimy do strzeżonego pokoju. 
- Witam Panie Mellark - Mówi burmistrz.
- Witam, tak jak ustalaliśmy to są trybuci oraz ich mentorzy - Odpowiada blondyn. 
- Dobrze, proszę usiąść. Musimy omówić parę spraw - Odzywa się elegancki mężczyzna.
Siadam koło blondyna i splatam nasze ręce. 
- Czyżby Panna Everdeen? - Pyta się mężczyzna.
- Tak - Odpowiadam. 
Burmistrz chodzi w jedną stronę oraz w drugą. Z tego wynika ,że jest zły. 
- Przedstawię wam zasady naszego dystryktu - Po chwili mówi. - Musicie nosić stroje obowiązujące w tym dystrykcie, znajdziecie je w pudłach które leżą w tym pokoju. Są one podzielona na mężczyzn, kobiety oraz dzieci. O dwudziestej drugiej jest cisza nocna, wszyscy muszą być w swoich pokojach. Oraz ostatnia, najważniejsza, musicie zachować spokój, nie biegać po korytarzach oraz słuchać moich rozkazów, szczególnie teraz kiedy może wybuchnąć kolejna wojna. - Wyjaśnia burmistrz. 
Nagle włącza się telewizor. Kobieta która widnieje na ekranie to Paylor. 
"Witajcie mieszkańcy Panem. Parę godzin przed igrzyskami zostali uprowadzeni przez mentorów, trybuci." 
- Skąd ona wie ,że to my? - Pytam się jednak nie poznaję odpowiedzi. 
" Jeżeli wiecie gdzie są tegoroczni mentorzy oraz trybuci, proszę o poinformowaniu mnie o tym. A wy mentorzy macie czas do jutra by oddać trybutów. Dziękuje za uwagę" 
- Nie oddacie nas, prawda? - Pyta Yuuna.
- Oczywiście ,że nie - Automatycznie odpowiada Peeta. 
- Weźcie nowe ubrania i udajcie się na dziesiąte piętro w celu odnalezienia swojego pokoju - Mówi burmistrz - Pan Mellark i Pani Everdeen mają pokój razem oraz Pan Abernathy i Pani Trinket.
Razem z Johanną i Effie idziemy do kartonu z kombinezonami. Nie przebieram się tu, nie zamierzam się przebierać przed trybutami, mentorami oraz burmistrzem. Razem z Peetą, Johanna, Haymitchem, Effie oraz Annie i jej synkiem Willem idziemy w stronę windy. Pierwszy raz widzę synka Annie. Wygląda jak mały Finnick, ma błękitne oczy oraz blond włosy a w rączce trzyma zabawkę która wygląda jak trójząb. Annie zauważa ,że się patrze na jej synka.
- Chcesz potrzymać Willa? - Pyta Annie z szerokim uśmiechem. 
Kiwam głową. Ruda kobieta podaje mi swojego małego synka na ręce. Will patrzy na mnie swoimi pięknymi, błękitnymi oczkami. Po chwili ciągnie mnie za warkocz i się śmieje. Zaczynam go łaskotać dzięki czemu jeszcze bardziej się śmieje. Gdy podnoszę wzrok zauważam ,że wszyscy się na mnie patrzą. Effie wyciera łzy a Peeta szeroko się uśmiecha. Jeżeli myśli ,że zmieniłam zdanie co do dzieci to się myli. Polubiłam Willa ale na tym kończy się moja przygoda z dziećmi. Trzymam chłopczyka do puki nie dochodzimy do pokoju mojego i Peety. Na pożegnanie łaskoczę Willa i całuje go w malutkie czoło. Chłopczyk zaczyna się śmiać a ja oddaję go Annie. Łaskoczę go jeszcze przez chwilę z wszyscy dookoła się uśmiechają.
- Do widzenia - Szeroko się uśmiecham do chłopczyka po czym odchodzę. 
- Katniss... - Peeta całuję mnie w policzek. Wiem co chce mi powiedzieć więc przytulam się do niego. Po chwili się od niego odsuwam. Effie cała zapłakana podchodzi do mnie i mocno mnie przytula. Nie wiem o co im chodzi, nie mogę już się bawić z dzieckiem bez zmienienia zdania? 
- Effie, wszystko dobrze? - Mówię.
- Ależ naturalnie, tylko ty tak pięknie wyglądasz z Willem - Mówi kobieta po czym wybucha jeszcze większym płaczem. 
- Wiem do czego zmierzasz, nie chce mieć dzieci i zdania nie zmienia - Mówię do Effie po czym się odsuwam. Uśmiech z twarzy Peety zniknął. Podchodzę do blondyna i całuję do w policzek. Blondyn ani drgnie. Stoi i patrzy na mnie smutnym głosem. 
- Wszystko dobrze? - Pytam się blondyna i staram się uśmiechnąć. 
- Tak. - Odpowiada głosem bez żadnych uczuć. 
Effie zaczyna jeszcze bardziej płakać po czym pobiegła do Haymitcha i mocno go przytuliła. 
Wchodzę do pokoju i zaczynam się przebierać, zaraz po mnie wchodzi Peeta. 
- Katniss... Dlaczego nie chce... 
- Boję się ,że sobie nie poradzę. A poza tym nie nadaje się na matkę - Nie daje blondynowi dokończyć. 
- A to na korytarzu to co? Nie widziałaś jak Will śmiał się do ciebie, wyglądałaś na szczęśliwą - Mówi Peeta smutnym głosem. 
- Przez chwilę go trzymałam, gdybym musiała się zajmować dzieckiem cały czas... nie dałabym rady - Odpowiadam również smutnym głosem.
- Annie jest sama i daje sobie doskonale a my bylibyśmy we dwoje - Peeta siada koło mnie na łóżku.
- Nie chce mieć dzieci, możemy już o tym nie rozmawiać? - Po moich policzkach spływają łzy które natychmiast wyciera blondyn. 
- Przepraszam - Peeta mocno mnie przytula i całuje w czoło. 

poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 12 " trzynastka"

Następny rozdział pojawi się jak będzie pięć komentarzy.
Gdy otwieram drzwi od pokoju widzę Johanne i trybutów. Jo nie czeka aż otworze bardziej drzwi i wparowuje mi do pokoju. Trytuci również wchodzą. Yuuna wchodzi na samym końcu i oplata mnie rękami w talii. Nie odtrącam jej i również ją przytulam. Od niedawna polubiłam przytulanie. Polubiłam je dzięki mojemu chłopcu z chlebem. 
- Usiądźcie! - Wrzeszczy Johanna. Na miejscu dzieci bałabym się tej kobiety.
Dzieci siadają na kanapie i podłodze. 
- Z Katniss mamy coś do ogłoszenia, tylko musimy być cicho żeby nikt niewtajemniczony o tym nie usłyszał! - Krzyczy Jo. Jak dla niej to "cicho" to ja jestem prezydentem Panem. 
- Głodowych Igrzysk nie będzie. Za półgodziny jedziemy do trzynastki, nie możecie rozmawiać o tym bo dowiedzą się strażnicy. Za chwile w cichy pójdziecie do swoich pokoi by spakować swoje rzeczy - Mówię 
- Ciemna masa dobrze gada. Wszyscy trybuci za półgodziny mają być przed drzwiami pokoju Katniss i Peety i czekacie aż po was nie wyjdziemy. Wszyscy mentorzy lecą z nami. - Dodaje Johanna.
- Musicie zachowywać się cicho, gdy strażnicy się o tym dowiedzą, nie pozwolą wam opuścić kapitolu a igrzyska się odbędą. Wasze rodziny już są w trzynastce. - Mówię 
- I jeszcze jedno, najważniejsze. Prawdopodobnie będzie kolejna wojna. Paylor nie odpuści. - Dopowiada Johanna. W pokoju słychać szlochy. Szkoda mi tych dzieci, one niczym nie zawiniły. 
- Idźcie do pokoi się spakować. - Mówię smutnym głosem.
Dzieci wychodzą. 
- Ja też idę - Dodaje Jo po czym wychodzi.
Postanawiam poszukać Peety. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to pokój Haymitcha. 
Wychodzę z pokoju i idę w stronę windy. Będzie mi brakowało tego pomarańczowego korytarza. Gdy wchodzę do pokoju Effie i Haymitcha - ich tam już nie ma. Ale... gdzie jest Peeta? Może w kuchni. Tak, to dobry pomysł. Pójdę sprawdzić czy go tam nie ma. 
Z jedenastego piętra muszę jechać na drugie. Wychodzę z ich pokoju i kieruję się do windy. Nie mamy czasu więc biegnę. Jestem już prawie przy windzie gdy na kogoś wpadam. Nie wiem jak ja to zrobiłam, przecież mam oczy. Wpadam na wysokiego blondyna z niebieskimi oczami - to mój narzeczony. W ostatniej chwili blondyn mnie łapie dzięki czemu nie upadam. 
- Katniss, co ty robisz? - Pyta blondyn śmiejąc się.
- Szukałam Cię, mamy mało czasu - Odpowiadam.
- Trybuci już są pod drzwiami. Chodź - Blondyn łapie mnie za dłoń i ciągnie do windy. Jestem głupia, jak mogłam przegapić coś co sama ogłaszałam. Po paru minutach wychodzimy z windy i biegniemy do naszego pokoju. Gdy docieramy, nikogo nie ma. Polecieli bez nas? W sumie to nie zdziwiłabym się, spóźniliśmy się. Moje oczy już się szklą. Blondyn otwiera drzwi od naszego pokoju - są tam wszyscy. 
- Katniss gdzie ty byłaś?! - Wrzeszczy Johanna.
- Nie ważne - Odpowiadam - Policzyliście trybutów? 
- Tak, są wszyscy - Odpowiada Effie.
- A poduszkowiec? Gdzie na nas czeka? - Pyta Peeta
- Na dachu, weźcie swoje rzeczy i wychodzimy - Krzyczy Johanna.
Podchodzę do łóżka i spod niego wyciągam mały woreczek, są w nim wszystkie nasze pamiątki które tu zabrałam.
- Gotowi - Odpowiadam.
- Trybuci, ustawcie się w dwuszeregu. - Rozkazuje Haymitch.
Dzieci wykonują polecenie. 
- dwadzieścia sześć - Po chwili mówi. - Możemy już iść.
Wszyscy wychodzą z naszego pokoju i kierują się na dach. Jedziemy windą więc podzieliliśmy się by każdy mentor zabrał jedną grupkę do windy.  Gdy wszyscy są już na dachu Haymitch znowu każe ustawić się trybutom w dwuszeregu i ich liczy. Teraz również są wszyscy. 
- Wchodzimy do poduszkowca. - Krzyczy Haymitch.
Po chwili jesteśmy już w poduszkowcu. Siedzę poło Yuuny i Peety, oboje trzymają mnie za ręce. Podróż trwa około dwóch godzin. Każda minuta niesamowicie mi się dłuży. Z jednej strony chce już być bezpieczna a z drugiej nie chce wracać do tego piekielnego dystryktu który kojarzy mi się z tatą... Gale'em... Prim. Gdy wysiadamy, te dwie osoby nadal trzymają mnie za dłonie. 
- Witamy w trzynastym dystrykcie... - Szepczę ze smutkiem. 

Rozdział 11 "Zebranie"

Następny rozdział pojawi się jak będą pięć komentarze.
To już dzisiaj. Dzisiaj razem z Johanną powiemy trybutom o naszym planie. Poduszkowiec już jest załatwiony, jeszcze tylko Peeta musi zadzwonić do burmistrza trzynastki. Musi zrobić to teraz, potem będzie już za późno. Jest godzina trzecia trzydzieści, tym razem nie tylko ja nie śpię. Wszyscy mentorzy znajdują się w jednym pokoju i załatwiają resztę spraw. Cały czas pojawia się to pytanie " Czy warto uratować te dzieci, wznowić wojnę?" ale jesteśmy ich mentorami, naszym zadaniem jest je uratować albo przynajmniej wspierać do końca. Musimy obalić rządy Paylor, to jedyne dobre rozwiązanie. Ta wojna mogłaby nam to umożliwić. Byłaby to kolejna wojna spowodowana przeze mnie. Czy jest mi to potrzebne? Mnóstwo ludzi i tak już mnie nienawidzi za to ,że byłam kosogłosem, przyczyniłam się do początku wojny. Katniss Everdeen... ta która spowodowała dwie wojny i była kosogłosem. Nie brzmi to dobrze. Nie chce by moje dzieci uczyły się o dwóch wojnach spowodowanych przez ich mamę oraz o kosogłosie. By wypytywały mnie o szczegóły. Nie chce mieć dzieci... to nie dla mnie. Peeta byłby idealnym ojcem a ja? Mamusia która nigdy nie miała dzieciństwa, która brała udział w Głodowych Igrzyskach, wojnie, która nie potrafi okazywać uczuć. Chce gdzieś wyjechać, zapomnieć o tym wszystkim. Tylko gdzie? W każdym dystrykcie każdy wie kim jestem, co zrobiłam. Jeżeli oni o tym nie zapomną to ja tym bardziej. 
- Może łaskawie nam odpowiesz, ciemna maso!? - Z zamyślenia wybija mnie krzyk Johanny.
- O co mnie pytałaś? - Odpowiadam wiecznie wściekłej na świat Johannie.
- No po prostu pół mózg, a nikt mi nie wierzy. Masz zebrać swoich trybutów i Peety to waszego pokoju. Ja, Haymitch i reszta mentorów też zbierzemy swoich trybutów do waszego pokoju. - Wrzeszczy Johanna.
- Czemu do naszego pokoju? - Odpowiadam z irytacją w głosie. - Z tego co wiem mój pokój nie jest otwarty dla całego świata.
- A znasz inny taki duży pokój? - Pyta Haymitch 
Nie odpowiadam bo wiem jakby to się skończyło.
- Dzisiaj o dwudziestej czwartej macie obudzić swoich trybutów i zaprowadzić ich do pokoju "Nieszczęśliwych Kochanków" - Mówi Haymitch.
Nienawidzę tego określenia. Nie jesteśmy kochankami i jesteśmy szczęśliwi. To najgorszy tekst jaki mógł powiedzieć. 
- Jesteśmy szczęśliwi i nie jesteśmy kochankami. - Odpowiada Peeta ze wściekłością. 
On chyba też nie lubi tego określenia. 
- Pójdę zobaczyć co u Yuuny. - Mówię.
Gdy przekręcałam już klamkę od drzwi, ktoś złapał mnie za dłoń. To ciepło rozpoznam wszędzie. Razem wychodzimy z pokoju. W ciszy jedziemy windą na nasze piętro. Przechodzimy naszym ulubionym korytarzem. Dochodzimy do końca korytarza.
- Musze zadzwonić do burmistrza trzynastki - Mówi blondyn po czym przyciąga mnie na krótki pocałunek. Nie protestuje i go odwzajemniam. Po chwili blondyn oddala się, uśmiecha i idzie w stronę naszego pokoju. Patrzę na niego jeszcze przez chwile do puki nie znika w naszym pokoju. Otwieram drzwi do pokoju Yuuny. Jej pierwszej powiem o spotkaniu. Dziewczynka czuje się już lepiej. Siedzi na łóżku i ogląda telewizje. Nie siedzi już zapłakana.
- Katniss! - Dziewczynka szybko wstaje z łóżka i biegnie w moim kierunku. Gdy jest już przy mnie mocno mnie przytula. Nie wiem czy to strach czy radość. Jeżeli byłaby to radość to nie widzę powodu. 
- Musimy porozmawiać - Mówię do dziewczynki. 
- To usiądźmy - Ręką pokazuje na łóżko.
Idę w miejsce które pokazała dziewczynka. Siadam na łóżku a Yuuna koło mnie.
Nie wiem od czego zacząć ale w końcu decyduje się jaki powinien być początek.
- Igrzysk nie będzie.
- J-jak to? - Odpowiada dziewczynka.
- Wyjaśnię Ci wszystko dzisiaj o dwudziestej czwartej u nas w pokoju. Musisz tam koniecznie przyjść. Nikomu nie mów. - Kontynuuje. Dziewczynka mocno mnie przytuliła po czym z jej oczu poleciało parę łez. Ocieram je po czym również się uśmiecham. 
- Musze powiedzieć o tym innym - Wstaję i idę w kierunku drzwi. Po chwili jestem już po drugiej stronie. Powtarzam te czynność z każdym trybutem, no może bez przytulania i ocierania łez. 
 Gdy kończę powiadamiać o tym wszystkich moich trybutów i Peety jest już dwudziesta. Zmęczona wchodzę do naszego pokoju. Blondyn siedzi na fotelu i rozmawia z burmistrzem. Siadam na naszym łóżku i patrze się na blondyna. W trzynastce pewnie nie będziemy mieć dla siebie dużo czasu. 
Peeta rozmawia z burmistrzem jakąś godzinę. Podchodzę do półki w której niegdyś leżały pamiątki moje i Peety. Dokładnie sprawdzam czy nic tam nie ma. Gdy słyszę słowa Peety "Dziękujemy, będziemy dziś w nocy" już wiem ,że wszystko się uda. Blondyn podchodzi do mnie i mocno mnie przytula.
- Wszystko załatwione, dzisiaj w nocy lecimy do trzynastki - Mówi blondyn z radością. 
Nie odpowiadam. Szeroko się uśmiecham i mocno go przytulam. 
- A co z naszymi trybutami? - Pyta Peeta.
- Też wszystko załatwione, będą u nas w pokoju u dwudziestej czwartej. - Uśmiecham się do blondyna który również się uśmiecha. 
- Pójdę do Haymitcha poinformować go o tym co powiedział burmistrz - Mówi blondyn.
- Co powiedział? - Pytam się go.
- Możemy przylecieć do trzynastki ale nie możemy robić chaosu. Musimy przestrzegać zasad panujących w tym dystrykcie. - Odpowiada.
- Jakie są zasady? - Pytam się z irytacją.
- Dowiemy się na miejscu - Odpowiada po czym wychodzi. 
Postanawiam obejrzeć telewizje. Może to mi umili ostatnie chwile "na wolności". Odkąd umarł Snow w telewizji jest mnóstwo "ciekawych" programów. Wszystko mam już gotowe. Woreczek z pamiątkami leży pod łóżkiem. Z oglądania wybija mnie pukanie. Patrzę na zegar - dwudziesta czwarta. Wstaję z łóżka i podchodzę do drzwi. To trybuci przyszli na zebranie...



niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 10 "Życie dzieci"

Następny rozdział pojawi się jak będą trzy komentarze.
Zostały jeszcze dwa dni przez Głodowymi Igrzyskami. Wszyscy mentorzy denerwują się naszym planem. Nikt nie chce kolejnej wojny ale też igrzysk. Haymitch zobowiązał się do zorganizowania poduszkowca. Mamy jeszcze jeden dzień na spakowanie się. Nie mam tego dużo ale obawiam się ,że w kieszeń mi się to nie zmieści. Yuunie się nie poprawiło, w nocy ma koszmary a w dzień płacze. Nawet jakby trafiła na arenę nie przetrwałaby, jest za słaba. Dlatego zrobię wszystko by wyciągnąć ją i reszte trybutów z areny. Nikt z nich nie zasłużył na taką śmierć. Johanna chodzi cały czas zestresowana bo wie ,że przez ten plan może wybuchnąć wojna. Dlatego pojedziemy do trzynastki, bomby się tam nie przedostaną. Po mimo tego ,że jest tam bezpiecznie, nienawidzę tego dystryktu. Przypomina mi on o moim tacie, o jego wypadku. Poza tym te kolory w trzynastce są bardzo dobijające. Może nie powinniśmy ich ratować. Gdybyśmy ich uratowali zginęłoby kilkaset osób. Nie mogę tak myśleć. Oni nie zasługują na taką śmierć. Uratuje ich, nawet jeżeli ma to grozić kolejną wojną. 
Trybuci nadal się męczą, myślą ,że wezmą udział w tych cholernych igrzyskach. Mam ochotę im wykrzyczeć "Dajcie sobie już spokój, igrzysk nie będzie" ale tego nie zrobię. Nawet jeżeli bym chciała to zrobić to nie ma gdzie. Wszędzie są kamery. Jakby się dowiedzieli ,że uratujemy ich, nie staraliby się a Paylor zorientowałaby się ,że coś jest nie tak. Powiemy im za dwa dni, w noc przed igrzyskami. Obudziłam się około trzeciej nad ranem i myślałam o tym chyba z godzinę.
Peeta śpi. Włosy opadają mu na czoło dzięki czemu wygląda jak mały chłopiec. Mój chłopiec z chlebem. Nie będę go budzić, zasługuje na odpoczynek. Po cichu wstaję z łóżka. Narzucam na siebie cienki szlafrok i wychodzę z pokoju. Idę pomarańczowym korytarzem. Staram się być cicho żeby nie obudzić trybutów. Otwieram drzwi od pokoju Yuuny i sprawdzam czy śpi. Zapłakane oczy dziewczynki wpatrują się we mnie. Podchodzę do niej i mocno ją przytulam.
- Jeszcze tylko pare dni - Szepcze do ucha dziewczynki.
- Jeszcze pare dni i będę martwa - Mówi przez łzy.
- Nie będziesz martwa, nikt nie będzie martwy - Szepcze do dziewczynki
Miałam tego nie mówić... Haymitch mnie zabije. 
- J jak to? - Dziewczynka spojrzała się na mnie swoimi oczami przepełnionymi łzami.
- To znaczy... Wygrasz Igrzyska. Wierze w Ciebie. - Wyjaśniam próbując się uśmiechnąć.
- Nie mam szans - Dziewczynka mocno mnie przytula i wybucha płaczem.
- Idź spać. Zasługujesz na odpoczynek - Uśmiecham się do dziewczynki po czym wstaje z łóżka.
Yuuna położyła się i zamknęła oczy. Stałam jeszcze chwilę w jej pokoju. Gdy dziewczynka zamknęła oczy a jej oddech się wyrównał, wyszłam z jej pokoju. 
Przekraczając próg naszego pokoju zauważam ,że Peeta jeszcze śpi. Nie chce go budzić, niech jeszcze odpoczywa. 
Podchodzę do szafy w celu wyciągnięcia jakiś wygodnych ciuchów. Wybrałam sukienkę w ulubionym kolorze mojego narzeczonego - pomarańczowym. Wchodzę do łazienki by wziąć prysznic. Zdejmuje szlafrok, potem koszulę nocną. Otwieram kabinę i wchodzę pod prysznic. Ciepła woda okrywa moje ciało. Używam mojego nowego, ulubionego żelu pod prysznic - o zapachu pomarańczy. Gdy wychodzę z kabiny owijam się ręcznikiem i robię sobie warkocza. Ubieram się i wychodzę z łazienki. Peeta już nie śpi. Tak jak i Johanna, Haymitch i Effie którzy są w naszym pokoju. 
- O jak dobrze, Katniss. Czekaliśmy na Ciebie - Piszczy Effie
- Coś mnie ominęło? 
- Musimy zebrać wszystkich trybutów razem. - Wyjaśnia Haymitch
- Kiedy? - Odpowiadam 
- Jutro w nocy, dwanaście godzin przed igrzyskami - Odpowiada Johanna z irytacją w głosie.
Jo mnie już denerwuje, cały czas chodzi obrażona na świat. 
- Możecie zostawić nas samych? - Pyta Peeta
- Są ważniejsze sprawy od naszego planu? - Piszcze Effie
- Zostawmy ich samych - Haymitch się zaśmiał, chwycił Effie za dłoń i wyszedł. 
- Zostałam sama z pół mózgami, super - Mówi Johanna po czym wychodzi.
Siadam na łóżku a Peeta koło mnie. Obejmuje mnie jedną ręką i całuje w czoło.
- Wszystko dobrze? - Pyta się mnie blondyn
- Tak - Mój głos nie jest wiarygodny
- Idę się umyć - Peeta uśmiecha się po czym wstaje.
Nie chce marnować tego dnia więc postanowiłam ,że spakuje pamiątki które tu ze sobą wzięłam. Wzięłam niewielki worek i zaczęłam pakować do niego rzeczy. Spakowałam nasze zdjęcia, moją biżuterię. Perełkę zostawię na sam koniec, schowam ją do kieszeni. Mamy jeszcze dużo roboty. Haymitch się zajmie poduszkowcem a Peeta ma zadzwonić do burmistrza trzynastki. Mamy jeszcze jeden dzień na zorganizowanie całej "wycieczki". Ja razem z Johanna mamy powiedzieć trybutom o naszym planie - Jutro w nocy. Potem razem z Effie zaprowadzimy ich do poduszkowca i polecimy do trzynastki. Peeta zadzwoni w do burmistrza dystryktu w celu zapytania się czy możemy polecieć tam razem z trybutami. Jeżeli się nie zgodzi Głodowe Igrzyska się odbędą. Mam nadzieje ,że wszystko pójdzie po naszej myśli - zresztą jak reszta mentorów. Życie tych dzieci leży w rękach burmistrza. Jeżeli się nie zgodzi, dzieci umrą....