sobota, 10 października 2015

Rozdział 76 "Pogrzeb"

10 komentarzy - Nowy rozdział
*Oczami Katniss*
Od czasu wybuchu minął tydzień. Dzisiaj jest 2 listopada - Dzień pogrzebu rodziców i brata Peety. Effie zamówiła chłopakom czarne garnitury a dziewczynom czarne sukienki i czarne buty na koturnach.
Ta noc była chyba najgorszą z wszystkich. Peeta cały czas leżał na łóżku i płakał, co za tym idzie - Ja spać też nie mogłam. Mocno go przytulałam i głaskałam po głowie. Poranek nie był lepszy od nocy. Blondyn nie przestawał płakać. Nie chciał nic zjeść ani wypić. Przez prawie cały wczorajszy dzień tuliłam do siebie Peete. Teraz siedzę w kuchni i czekam na ukochanego. Blondyn przebiera się na górze. Za około dziesięć minut ma przyjść Haymitch, Effie i moja Mama. Mia idzie dzisiaj na korepetycje a Lily będzie jej towarzyszyć. Trinket i mama nie chciały zabierać dziewczynek na pogrzeb. Uznały ,że są za małe a poza tym i tak ich nie znały - Co nie jest prawdą bo Lily znała rodziców mojego ukochanego. Mimo wszystko pogrzeb nie jest miejscem dla dzieci.
Peeta schodzi na dół. Jest ubrany w czarny garnitur przez który wygląda na jeszcze bladszego. Jego bladość podkreśla czerwone oczy od płaczu. Chłopak podchodzi do mnie i mocno przytula. Pukanie do drzwi odrywa nas od siebie. Peeta siada na krześle a ja idę otworzyć. Tak jak się spodziewałam - to Abernathy, Trinket i mama.
- Och, Katniss. - Po policzkach Effie spływają łzy. Kobieta mocno mnie ściska. Gdy odsuwa się ode mnie, czuję ręce blondyna na moim brzuchu. Chłopak mocno mnie odejmuje i opiera głowę o moje ramie. - Peeta... tak bardzo mi przykro. - Filigranowa kobieta cicho szlocha. Haymitch obejmuje swoją narzeczoną.
Na miejsce docieramy po godzinie. Jesteśmy w małym kościółku w którym odbędzie się msza. Siedzę obok Peety który z całej siły ściska moją dłoń. Mam wrażenie ,że zaraz mi ją zmiażdży. Widzę Delly, siedzi na sąsiedniej ławce i głośno szlocha. Jej czarna sukienka bardzo podkreśla wielki już brzuch ciążowy.
Całą mszę słychać głośny płacz Delly, Peety i Petera. Uścisk mojego ukochanego zluźnił się dopiero po zakończeniu mszy. Wysocy mężczyźni przenoszą trumny do karawanów. Gdy wozy odjeżdżają, Delly zanosi się głośnym płaczem i zaczyna biec za pojazdami. Wygląda to tak... smutno ,że sama wybucham płaczem. Gdy karawany znikają nam z pola widzenia, ciężarna upada na ziemię i głośno płacze. Puszczam rękę Peety i podchodzę do kobiety. Pomagam jej wstać a ona mocno się we mnie wtula i wybucha jeszcze większym płaczem. Zauważam jakąś kobietę zmierzającą w stronę Peety. Ignoruję to, pewnie chce złożyć mu kondolencje. Gdy jest już prawie koło mojego ukochanego - zastygam. Kobieta jest bardzo jasną blondynką. Jest ubrana w obcisłą, czarną sukienkę i buty na koturnach które mają z jakieś dwadzieścia cm. Moją uwagę przykuwa jej ciężarny brzuch...
Jak poparzona odsuwam się od Delly i niemal biegnę w stronę Peety. Blondyn odwraca się w stronę kobiety i zaczyna się cofać. Dochodzę do ukochanego i chwytam go za dłoń. Na ustach kobiety gości szeroki uśmiech.
- Miło Cię widzieć, kochanie. - Jane chce objąć Peete. Szybko reaguję i staję przed blondynem.
- Nie waż się go tknąć. - Warczę. Widząc to, kobieta wybucha śmiechem.
- Oj, już rozumiem. Biedaczek płacze bo coś się stało jego rodzince. - Ostatnie zdanie stara się wymówić słodko.
- Możesz się zamknąć? Doskonale wiemy ,że to ty jesteś odpowiedzialna za ten wybuch. I spodziewaj się ,że niedługo będziesz gniła w Kapitolińskim więzieniu, a teraz... Do widzenia. - Odwracam się na pięcie i odchodzę ciągnąc blondyna za sobą. Peeta puszcza moją rękę i mocno mnie przytula. Gdy wyszeptuje "Dziękuję", do moich oczu napływają łzy. Mocniej go przytulam i całuję w skroń.
Przez całą ceremonię pogrzebową trzymałam Peete za rękę. Blondyn płakał... nie jedyny zresztą. Delly była daleko nas po mimo tego, słyszałam jej płacz tak jakby stała obok mnie. Petera i mojej mamy też nie było trudno nie usłyszeć.
W domu jesteśmy od dwóch godzin. Siedzę na kanapie a Peeta leży z głową na moich udach. Głaszczę go delikatnie po głowie. Po jego policzkach co jakiś czas spływają łzy. Jest mi go szkoda, ale... teraz musi być już tylko lepiej... prawda?
- Wiesz... teraz czuję się jakiś lżejszy... - Mówi cicho. Nie rozumiem więc patrzę na niego pytającym głosem. - Gdy mam pewność ,że oni są pochowani... czuję się lżejszy. Wiesz o czym mówię? - Kiwam głową.
- Peeta, co z Peterem? - Pytam cicho. Wiem jak on reaguje na ten temat ale... przecież są rodziną.
- Nie znam kogoś takiego jak Peter. - Mówi stanowczo.
- Dobrze ale już się nie denerwuj. - Odgarniam mu włosy z czoła. - Co zrobisz z Jane? - Pytam niepewnie.
- Ja nie jestem prezydentem, nie mogę nic zrobić. Ale gdybym mógł... zabiłbym ją. - Odpowiada pewnie. Jestem w szoku... przecież Peeta nigdy nikogo by nie zabił. Patrzę na niego przerażona. - Katniss, jeżeli chodzi o skrzywdzenie mojej rodziny i przyjaciół nie hamowałbym się przed niczym. - Głaszcze mnie po policzku. - Tak sobie pomyślałem... może być się do mnie wprowadziła? - Pyta nieśmiało. Przez ten tydzień byłam u Peety cały czas ale oficjalnie u niego nie mieszkam.
- Zawsze. - Odpowiadam cicho. Blondyn się podnosi i namiętnie mnie całuje. Pierwszy raz od długiego tygodnia.
- Katniss... mam prośbę. Pójdziemy jutro do piekarni? Znaczy do tego co z niej zostało? - Pyta cicho.
- Jeżeli tylko chcesz. - Odpowiadam tym samym. Blondyn mocno mnie przytula.
*Oczami Johanny*
Abernathy i Trinket musieli lecieć do Kapitolu załatwiać jakieś papiery czy coś. Pani Everdeen musiała wybierać jakieś bzdety do szpitala więc mi na głowę zostały zwalone dzieci. Peter siedzi w moim pokoju i albo ryczy albo śpi. Odkąd odrzucił moje zaloty nie mamy zbyt dobrych relacji. No ludzie on cały czas ryczy a mną się w ogóle nie zajmuje. Jak tak dalej pójdzie to do końca życia nie będę się z nim kochać.
Lily i Mia oglądają jakieś bzdety w telewizorze a ja próbuje coś upichcić. Peetą nie jestem i gotować nie umiem ale może uda mi się stworzyć coś w miarę jadalnego. Coś tam kroje coś tam go gara wsypuję i mówiąc szczerze nie wygląda to za apetycznie. Zrezygnowana wyrzucam wszystko i robię rosół. Tego chyba nie da się popsuć... chociaż ja do wszystkiego jestem zdolna.
- Cześć. - Mówi cicho Peter. Oo, jak miło. Raczył wyjść ze swojego bunkru.
- Cześć. - Warczę.
- Możemy porozmawiać? - Pyta nieśmiało.
- A co właśnie robimy? - Syczę.
- Mówię poważnie. - Podchodzi do mnie.
- Mów co ci na sercu leży. - Wzruszam ramionami.
- Przepraszam. - Szepcze.
- Za co? - Pytam zdziwiona.
- Za to ,że wtedy nie chciałem się z tobą kochać. Po prostu... nie mogłem wiedząc ,że oni nie są pochowani. Poza tym mam straszne wyrzuty sumienia... cały czas myślę tylko o tym ,że to moja wina, że moją winą jest śmierć moich rodziców i Paula. - Jego głos drży. Podchodzę do chłopaka i mocno przytulam.
- To nie twoja wina. - Szepczę.
- Moja, Johanno... moja. - Chłopak wybucha płaczem. Czuję przytulające mnie w pasie małe ręce. Spoglądam na dół i widzę Lily i Mie przytulające nas.
- Peter, czemu płaczesz? - Pyta Mia.
- To nie jest teraz ważne. Jak było na korepetycjach, księżniczki? - Mellark klęka dzięki czemu jest prawie na poziomie dziewczynek.
- Super! Muszę poprosić ciocie żeby mnie też zapisała! - Lily z radości aż wypieków dostała.
- Na pewno Cię zapisze jak ładnie poprosisz. - Opieram się o ramiona Petera.
- Dzień dobry! - Do domu wpada Katniss. Wstaję i idę się z nią przywitać. Ku mojemu zdziwieniu jest też Peeta.
- Mam zawołać Petera? - Pytam patrząc na Mellarka.
- Nie. - Odpowiada stanowczo.
- Przeprowadzam się do Peety, przyszłam po swoje rzeczy. - Katniss ciepło się do mnie uśmiecha. Okej... zamurowało mnie. No w sumie to od tygodnia cały czas siedziała u Mellarka ale myślałam ,że jeszcze pomieszkamy razem. Chociaż z drugiej strony... to może nie jest zły pomysł. Ja i Peter będziemy mieć dom tylko dla siebie.

14 komentarzy:

  1. Uwielbiam Twojego blogaa. Naprawde świetnie piszesz. Wstaw jakąś notke +18 :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No 18+ to dobry pomysł tylko na początek przeczytaj taka na innym blogu :*

    OdpowiedzUsuń
  3. super rozdział <3 nie mogę się doczekać następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Super czekam na next. Zgadzam sie +18 bylo by super

    OdpowiedzUsuń
  5. Super !! Czekam !!

    OdpowiedzUsuń
  6. Super !! A moze kolacja ... ??

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajny rozdział, chociaż taki... smutny, bardzo smutny.
    Szkoda mi Peety i Petera... chociaż... zachowują się jak dzieci! Kurde no! Taka tragedia! Zostali tylko oni! Powinni się wspierać, bo tylko oni rozumieją się nawzajem, a nie zachowywać się tak jak się zachowują!
    Bardzo podoba mi się Twój nowy szablon :) Ja też muszę coś wymyślić ze swoim, ale uparłam się, że sama stworzę swój szablon i teraz siedzę i godzinami go wymyślam, a później wychodzi mi coś okropnego... kurde muszę ogarnąć htmla, bo css już w miarę ogarniam. No i przyda mi się jakiś fajny nagłówek... tyle roboty jeszcze przede mną :(
    No nieważne... bo za bardzo zeszłam z tematu. Raz jeszcze napiszę, że rozdział mi się podobał i czekam na następny.
    Mój niemiłosiernie długi komentarz dobiega końca, więc:
    Życzę duuużo weny i zapraszam do siebie:
    http://losyfinnickaiannie.blogspot.com/

    Pozdrawiam
    love dream

    OdpowiedzUsuń