środa, 23 września 2015

Rozdział 66 "➳Wojna z wiewiórkami"

Dziesięć komentarzy = Rozdział w piątek
Na dworze z każdym dniem robi się coraz chłodniej. Złociste liście dekorują drzewa oraz ziemię. Dnie stają się coraz krótsze natomiast noce - dłuższe. Ku mojemu ucieszeniu kogo naszego domu jest wielkie drzewo orzechowe. Między mną a wiewiórkami jest jak to ładnie Johanna nazwała "Wojna". W tym roku orzechów nie jest dużo a te rude zwierzaki musiały uczepić się mojego drzewa. Codziennie rano muszę wychodzić i zbierać z ziemi orzechy by móc je w spokoju zjeść. Nie dość ,że te okropne zwierzaki mają orzechy na drzewie to jeszcze z ziemi muszą mi je zabierać. Ostatnio jedną wiewiórkę ustrzeliłam. Ja sobie grzecznie wchodzę pod drzewo po orzechy a to rude, włochate stworzenie skacze mi na plecy. Myślałam ,że zwału dostanę. Na szczęście miałam nóż a wiewiórka stała się obiadem w domu Pani Mellark. Potem Peeta cały czas się ze mnie śmiał i doszedł do wniosku ,że ta jesień to istna wojna.
Zaczęła się już praca nad budową szpitala. Są już postawione fundamenty. W budowie szpitala pomaga ponad tysiąc osób. Ku mojemu zdziwieniu nie pomagają tylko mieszkańcy dystryktów ale też mieszkańcy Kapitolu. Moja mama dostała od Effie jakieś katalogi ze szpitalnymi bzdetami i już powoli zamawia takie rzeczy jak np. szpitalne łóżka albo krzesła. Sklep Panny Trinket też jest już w budowie. Biedaczka jednak nie jest tym pocieszona ,ponieważ w jego budowie nie pracuje tysiąc osób a niecałe sto. Haymitch uznał ,że sklep nie jest sprawą tak ważną jak szpital dlatego nie trzeba się z tym śpieszyć. Effie oczywiście zrobiła awanturę.
Mia zapisana jest do szkoły w dwunastce - Do tej w której uczyłam się ja i Peeta. Oczywiście nie jest to już ta sama szkoła co parę lat temu, ale jest odbudowana i stoi w tym samym miejscu co kiedyś. Wczoraj córka Abernathego była pierwszy raz w szkole. Do tej samej szkoły i o ile się nie mylę klasy, mama zapisała też Lily.
Siedzę na ganku i rozłupuje orzechy. W moim kierunku zmierza wiewiórka więc rzucam w nią skorupką a ona ucieka. I bardzo dobrze, ja nie lubię ich a one nie lubią mnie. Czuję ciepłe usta na moim karku. Podnoszę wzrok i widzę Peete. Chłopak siada obok mnie i obejmuje mnie jedną ręką.
- Chcesz? - Pytam i podaję mu kawałek orzecha.
- Katniss, cieszę się ,że Cię mam. - Blondyn całuje mnie w szyje.
- Co chcesz? - Chichoczę. Od paru miesięcy to jest nowa taktyka Peety gdy coś chce. Najpierw gadka o tym jak bardzo mnie kocha, potem parę komplementów a na końcu prośba.
- Chciałem Ci powiedzieć ,że jestem z najpiękniejszą kobietą w całym Panem. - Tym razem całuje mnie w policzek.
- Już nie słodź i mów co przeskrobałeś. - Mówię pogodnie.
- Mama zaprosiła nas na obiad. Dzisiejszy obiad. - Mówi cicho i uważnie mi się przygląda.
- Nas? - Wiem ,że Peeta pogodził się ze swoją mamą ale dziwi mnie zmiana nastawienia Pani Mellark do mnie.
- Tak, Katniss. Ciebie i mnie. Pójdziesz ze mną? - Patrzy na mnie swoimi pięknymi oczami. No i jak tu mu odmówić?
- Tak. - Wzdycham.
- Już nie wojujesz z wiewiórkami? - Lekko się uśmiecha.
- Żołnierzu Mellark, wiewiórki nas atakują z żołnierz nic nie robi. - Mówię wojskowym tonem. - Jeżeli żołnierz nie zacznie walczyć zostaniemy bez pożywienia.
- Faktycznie tragedia, moja Katniss zostanie bez orzechów. - Chłopak zaczyna mnie łaskotać.
- To wcale nie jest śmieszne, tylko jesienią mogę jeść orzechy a te wiewióry mi je zjadają. - Robię naburmuszoną minę.
- Przecież możesz je pozbierać i schować. Nawet w lato miałabyś orzechy. - Marszczy czoło.
- Teraz są świeże i słodkie a w lato będą wyschnięte i kwaśne. - Krzywię się.
- Dobrze, pójdę potem nazbierać Ci orzechów w lesie a ty teraz pomożesz mi. - Lekko się uśmiecha.
- W czym? - Wtulam się w chłopaka.
- Pomożesz mi grabić liście. - Chłopak całuje mnie w skroń.
- Nie możesz ich zostawić w spokoju? Tak jesiennie jest gdy kolorowe liście leżą przed domem.
- Nie ma przejścia, Katniss. Rano liście są mokre a potem buty mi przemakają. - Na twarzy chłopaka pojawia się grymas.
- Nie możesz kupić sobie nieprzemakalnych butów? - Patrzę w jego błękitne oczy.
- Chodź, idziemy grabić. - Peeta przelotnie mnie całuje i pomaga wstać.
Jako ,że nie mieszkam z blondynem, do grabienia mamy dwa ogrody. Mój i jego. Chciałam zawołać Johanne żeby pomogła nam ale ona uznała ,że boli ją noga i nigdzie się nie rusza. Przez okno widziałam jak tańczyła ale cóż... potem zagonie ją do sprzątania domu. Zaczynamy grabić w ogrodzie Peety. On za domem - ja przed domem.
Zgrabiłam już pół ogródka. Powstały dwie duże górki liści. Zarządzam pięć minut przerwy. Siadam na schodach do domu Peety a grabie opieram o barierę. Zamykam oczy i odchylam głowę do tyłu. Lekki wiatr delikatnie muska moją twarz.
Wszystko dzieje się bardzo szybko. Ktoś mnie podnosi do góry i gdzieś biegnie. Już po chwili czuję ,że z tą osobą upadam na coś miękkiego. Gwałtownie otwieram oczy chcąc zobaczyć kto jest napastnikiem. Ku mojemu zdziwieniu to Peeta. Chłopak obsypuje mnie liśćmi i śmieje się w niebo głosy.
- Chcesz żebym na zawał zeszła? - Udaję obrażoną choć tak naprawdę próbuję nie wybuchnąć śmiechem.
- Kochanie, żałuj ,że swojej miny nie widziałaś. - Duka przez śmiech.
- To wcale nie jest śmieszne. - Lekko się uśmiecham. Chłopak podaje mi rękę chcąc mnie podnieść. Wykorzystuje chwilę jego nieuwagi i pociągam go. Chłopak upada twarzą na liście a ja wybucham głośnym śmiechem. - Teraz jesteśmy kwita. - Szeroko się uśmiecham. Chłopak podnosi się i patrzy na mnie wzrokiem "Obraza majestatu". Zatapiam się w jego pięknych, błękitnych oczach. Chłopak siada na mnie i zaczyna całować. Uśmiecham się przez pocałunki. Po chwili Peeta się ode mnie odrywa, patrzę na niego pytająco i wtedy liście zasłaniają mi twarz a blondyn zaczyna się śmiać. Ściągam liście z twarzy i szeroko się uśmiecham. Jeszcze nigdy nie byłam taka szczęśliwa. Mam przy sobie wspaniałego chłopaka który kocha mnie równie bardzo jak ja jego. Czym ja sobie na niego zasłużyłam? Taki chłopak to prawdziwy skarb. Jest czuły, delikatny, romantyczny ale gdy dzieje się coś jego bliskim - jest gotów zabić. Nie dziwię się ,że dziewczyny w szkole tak za nim latały. Peeta nie dość ,że jest nieziemsko przystojny to jeszcze ma najlepszy charakter pod słońcem.
- Peeta, nie molestuj jej! - Krzyczy Haymitch przez śmiech.
Spoglądam na mojego ukochanego który wpatrzony jest we mnie jak w obrazek. Pomaga mi wstać i w objęciach podchodzimy do Prezydenta.
- Biedna Katniss, nie dość ,że tarzasz ją po liściach to jeszcze molestujesz. - Abernathy szeroko się uśmiecha.
- Haymitch, nie ma Cię gdzieś przy Effie? - Pytam z uśmiechem.
- Moja narzeczona postanowiła zaprojektować jakieś ciuchy. Wiecie, teraz Effie chce być projektantką i te sprawy. - Na te słowa Peeta wybucha śmiechem.
- Powiedz jej żeby zaprojektowała jakiś fajny ciuszek dla Katniss. Najlepiej gdyby łatwo się go ściągało. - Na twarzy blondyna pojawia się szeroki uśmiech. Ja jak zawsze głupio się rumienie.
- Gdzie Mia i Lily? - Pytam.
- Bawią się na placu zabaw. - No tak, Haymitch zbudował plac zabaw dla dzieci. W sumie to jest bardziej mały park. Są tam aleje, ławki dla rodziców i bardzo dużo rzeczy dla dzieci. Genialna Annie wpadła na pomysł żeby wszystkie metalowe rury od zabawek były okryte miękką gąbką. Dzięki temu żadne dziecko nic sobie nie zrobi. No chyba ,że będzie waliło głową w słup w co wątpię.
- Szkoda ,że za naszych czasów nie było takich bezpiecznych placów zabaw. Inaczej... szkoda ,że za naszych czasów nie było w ogóle placów zabaw. - Wzdycham. Gdy ja i Peeta byliśmy mali nie było czegoś takiego jak "Plac zabaw". Były jedynie "Parki" ale one i tak nie wyglądały jak te które są teraz. Kiedyś park składał się jedynie z drzew postawionych blisko siebie ale nie aż tak dużo jak w lesie.
- Mellark i Everdeen do domu! - Wrzeszczy Johanna z okna. Żegnamy się z Haymitchem i idziemy do mojego domu. Wszyscy są w salonie. Annie i Will, Peeter i Delly, Susan, Johanna i Paul. Zaraz... Paul? Co on tu robi?
- Same dobre wiadomości dla was mamy. - Rudowłosa szeroko się uśmiecha. - Paul przyszedł was przeprosić. Znaczy Johanne, Katniss i Susan...
- Za co on je przeprasza? - Przerywa jej Peeta.
- Był taki mały incydent... ale to już nie ważne. - Mówię i siadam koło Delly.
- I dobrą wiadomość ma też Delly tylko nie chciała nam powiedzieć. Powiedziała ,że poczeka z tą informacją na was.
- No to tak. Przedstawiam wam mojego narzeczonego. - Złotowłosa szeroko się uśmiecha a ja rozglądam się po pokoju. Poza Peetą, Paulem i Peeterem nie ma tu żadnego mężczyzny.
- Delly... ale tu nie ma nikogo poza braćmi Mellark. - Odzywa się Johanna.
- Johanna... Paul jest moim narzeczonym. - No i teraz wszystko jasne. Dlatego trzymają się za rękę.
- Stary, czemu nie mówiłeś? - Peeter uważnie przygląda się bratu.
- Delly nie chciała ale skoro jest już... skoro wiemy już jedną z najważniejszych informacji w naszym życiu, chcieliśmy się z wami tym podzielić. - Paul szeroko się uśmiecha. - Po pierwsze chciałbym przeprosić was dziewczyny. - Mellark uważnie przygląda się mi, Susan i Johannie.
- Spoko, nic się nie stało. Susan o mało pikawka nie stanęła ale jakoś sobie poradziła. - Mason lekko się uśmiecha.
- Już wiemy... znamy już płeć dziecka. - Czemu oni nie mówią wprost tylko się jąkają i wszystko opóźniają?!
- To chłopiec. - Mówią wspólnie. Annie i Susan zaczynają płakać a Johanna i Paul tkwią w mocnym uścisku. Ja lekko ściskam Delly nie chcąc zbytnio naciskać na jej brzuch.
- Jak to możliwe ,że tak szybko wiecie jaka będzie płeć dziecka? Ja dowiedziałam się w dwudziestym tygodniu ciąży. - Annie wyciera łzy.
- Płeć dziecka można poznać od szesnastego do dwudziestego tygodnia ciąży. Zależy to od tego jak szybko rozwija się płód. W moim przypadku można było już rozpoznać płeć dziecka w siedemnastym tygodniu. - Złotowłosa szeroko się uśmiecha. Paul podchodzi do swojej narzeczonej i ją obejmuje jedną ręką.
- Ślub chcemy wziąć już po porodzie. Mamy propozycję do Ciebie Peeta i do Ciebie Katniss. - Odzywa się brat mojego ukochanego.
- Słucham. - Lekko się uśmiecham.
- Po bombardowaniu dwunastki stałaś się moją najbliższą osobą z tego dystryktu, poza tym to byłby zaszczyt gdybyś chciała zostać naszym świadkiem. Do Peety mamy taką samą propozycję. Zgodzicie się zostać naszymi świadkami? - Pyta Delly. Jestem miło zaskoczona tą propozycją dlatego odpowiadam:
- Oczywiście.
Spoglądam na Peete który lekko się uśmiecha.
- Tak. - Blondyn podchodzi do mnie i obejmuje.
- Rodzice wiedzą o waszych planach? - Pyta Peter.
- Nie, dowiedzą się dziś na obiedzie. - Czyli nie tylko ja i Peeta tam będziemy.
- Niesprawiedliwe, tylko ja jestem sama jak palec. - Skarży się Johanna.
- Peeter, Susan i Annie też są sami i jakoś nie narzekają. Tak w ogóle to która godzina? - Peeta uważnie mi się przygląda. A skąd ja niby mam wiedzieć która jest godzina?
- Po piętnastej. - Odzywa się rudowłosa.
- Mamy jeszcze około dwóch godzin. Idę Katniss utopić w liściach. - Blondyn wstaje i ciągnie mnie do wyjścia.

15 komentarzy:

  1. super :) czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział suppper, taki wesoły pogodny zarąbisty. Szkoda ze te rozdziały tak szybko się czyta, no nic.... Czekam do piątku. ;):):):):):):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahaha xd ah ten Peeta xd
    Ogópnie to jestem tu nowa , bo czytam twojego bloga id wczoraj i bardzo mi się podoba jaak piszesz ;)
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nic tylko czytać i czytać ;) Czekam na dalsze części ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać kolejnego:)

    OdpowiedzUsuń
  6. czekam na piątek na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  7. Super blog <3.Czytam od niedawna twojego bloga i jestem nim zachwycona.Oby więcej takich rozdziałów <3.
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam również do siebie http://igrzyskasmiercialways.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny rozdział, ale ciąża człowieka trwa 9 miesięcy na nie kilkadziesiąt. I wątpie w to, że Annie była ponad 20 miesięcy w ciąży jak jakiś słoń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Źle napisałam, miało być "Tygodniu" a nie "Miesiącu" ale już poprawiłam.

      Usuń